Nie ukrywam, że mam do Blera sentyment. To w końcu pierwszy polski superbohater, kreowany w duchu zachodniej szkoły komiksowej, a jego perypetie mamy okazję śledzić już od 2010 roku. I choć na część ósmą przyszło trochę poczekać (trzy lata to nie w kij dmuchał), to jednak powrót postaci i całej serii niewątpliwie cieszy. Ale przede wszystkim dotychczasowych miłośników krakowskiego herosa, bo bez znajomości wcześniejszych albumów ciężko będzie się w historii odnaleźć.
Album numer osiem to najnowsza odsłona, mocno naładowana akcją, która rozwija opowiadaną przez kolejne tomy historię, więc trochę kiepskim – mimo wszystko – pomysłem byłoby czytanie jej w oderwaniu od poprzednich części, jak zresztą zaznaczam na wstępie. Zwłaszcza od poprzedzającego „Generator czerni” – „Nieistnienia”, które stanowiło, jak by nie patrzeć, pewien moment przełomowy w historii Blera. To bowiem w zeszycie siódmym bohater stara się ułożyć sobie życie po stracie swoich supermocy. I choć kończy się to – zwyczajową w takiej sytuacji – żywiołową dekonstrukcją otaczającego bohatera, osobistego i pieczołowicie konstruowanego azylu – to jednak stanowi bardzo znaczący etap, kiedy Bler postrzega, co naprawdę stanowi dla niego wartość. Tym zacieklej więc broni tego, co ma, a jedną z najważniejszych do obrony kwestii są rodzinne (może bardziej quasi – rodzinne) relacje z małą Laurą, która stanowi dla niego swoistą ostoję i chyba jedyną wartość, jaka Bler dostrzega w swoim życiu. Nawet, jeśli oznacza to konieczność izolowania jej od siebie, dla jej bezpieczeństwa…
Najnowsza odsłona serii może nie wyróżnia się niczym nadzwyczaj szczególnym, ale jednocześnie przecież nie stanowi to wady – konsekwentne budowanie dalszych etapów historii, bez fabularnych rewolucji to coś, czego niejako powinniśmy oczekiwać. Szłapa ma pomysł na pociągnięcie tej historii i krok po kroku ją realizuje. I choć fabuła ósemki może wydawać się nieco chaotyczna, to jednak – dla uważnego odbiorcy, okaże się z rozumiała. To trochę jak puzzle, kiedy pojedyncze elementy niewiele nam mówią, ale złożone w całość odsłaniają pełny obraz, większy obraz.
Dużo tu ducha „Matrixa”, wraz z mocną przestrogą przed powszechną technicyzacją i informatyzacją naszego życia. Sami pchamy się w paszczę lwa i jeszcze się z tego cieszymy! Chłoniemy technologie, oddając im coraz więcej kontroli nad naszą codziennością, nie zwracając uwagę na zagrożenia, jakie może to przynieść. To głos w dużej mierze nie nowy, nie oryginalny, bo popkultura straszy nas od lat ponurymi efektami zbytniego pokładania zaufania w SI, jednak – z czego nierzadko nie zdajemy sobie sprawy – w pewnym stopniu to uzależnienie dzieje się już, teraz, na naszych oczach. I choć nie jest może jeszcze aż tak zaawansowane – a tym samym niebezpieczne – jak w wizji krakowskiego twórcy, to jednak pomysł fabularny „Blera” z czasem, z albumu na album, coraz bardziej zyskuje na aktualności. I przestaje być czystym, niemożliwym do spełnienia science fiction, a staje się niejako mrocznym, posępnym futuryzmem.
Jedynym mankamentem, jaki bym wskazał, jest fakt, że fabularnie nie posuniemy się przesadnie do przodu – i tutaj można czuć pewien niedosyt. Kiedy już zaczynamy na nowo wsiąkać w uniwersum wykreowane na potrzeby „Blera”, docieramy do końca niniejszego zeszytu. Ale cóż, takie prawo komiksowych serii – w tych dobrych zawsze jest nam mało.
Strona graficzna też z pewnością nie odbiega od dotychczasowej normy. Przede wszystkim cechuje się oszczędnym realizmem – dalekim od eksperymentalnych form, w jakie obfituje polski komiks – co akurat postrzegam jako duży plus. Szłapa warsztatowo nie bawi się w przecieranie szlaków, w często dziwaczne eksperymenty graficzne. Stawia bardziej na zabawę kadrem, perspektywą. Ale też jednak na kreskę klasyczną, realistyczną, która – niejako – uwiarygadnia historię, przybliża ją odbiorcy. To kolejny – choćby po serii „Wydział 7” – polski komiks trzymający się zasad „starej szkoły”, nie usiłujący wyważać przysłowiowych „otwartych drzwi”. I to mi się – osobiście – podoba, ten brak udziwnień i kombinacji, które często przynoszą więcej szkody, niż korzyści.
„Bler: Generator czerni” to album zdecydowanie dla miłośników serii, pozostali mogą czuć się w fabule zagubieni. Jednak nie zmienia to faktu, że nawet jeśli nie zetknęliście się dotychczas z Blerem, to warto po niego sięgnąć choćby od początkowych albumów. A ja mam nadzieję, że na dalszy ciąg autor nie pozwoli nam znów tak długo czekać.
Bler #8. Generator czerni
Nasza ocena: - 80%
80%
Scenariusz i rysunki: Rafał Szłapa. Blik Studio 2021