Czas jest okrutny. W jedenastym tomie “Deadly Class” bohaterowie nie są już krwiożerczymi dzieciakami, tylko mocno doświadczonymi przez los dorosłymi. Czy nie ma już dla nich ratunku?
Po lekturze dziesięciu tomów serii Ricka Remendera i Wesa Craiga można wyrobić w sobie przekonanie, że znacznie lepiej wyszło na dobre tym bohaterom, którzy zeszli ze sceny, niż tym, którzy co i rusz unikali śmierci, samemu zadając ją wielokrotnie. Jedenasty tom już w całości przenosi nas w przyszłość Markusa, Sai i Marii, w realia dwudziestego pierwszego wieku, które na tle wcześniejszych przeżyć trójki wydają się cokolwiek nierealne, jakby były złym snem. Bo życie, im człowiek starszy, boli tym bardziej.
W poprzedniej odsłonie mogliśmy zobaczyć jeszcze bohaterów jako młodych gniewnych, choć Remender już wtedy przeplatał swoją opowieść wstawkami z przyszłości – wczesnej Markusa i dosyć późnej Sai. Jak pamiętamy, tych dwoje spotkało się koniec końców oko w oko w 2001 roku i musieliśmy poczekać te kilka miesięcy, by sprawdzić niniejszym tomie, co z tego wynikło. Ci którzy znają doskonale “Deadly Class” wiedzą, że wyniknąć z tego mogła przede wszystkim kolejna jatka i taką dostajemy, gdy Saya przy pomocy Markusa zamierza dopaść swojego wrednego brata z japońskiej mafii. Dzieje się, ale znacznie ciekawsze jest to, co następuje potem.
W życiu Markusa ważne były zawsze dwie dziewczyny, teraz już kobiety. Jak wyszło z Sayą już wiemy, została jeszcze do rozpracowania jego relacja z Marią i tu mamy najciekawszy zwrot akcji w jedenastym tomie “Deadly Class”. Oto oboje żyją życiem dorosłych ludzi odrzucając w kąt swoje ponadprzeciętne, zabójcze zdolności. I cóż, okazuje się, że proza życia może być równie zabójcza i być może jest najokrutniejszym z przeciwników. Z tymże został jeszcze jeden, ostatni akt tej historii i twórcy mogą jeszcze postawić w niej wszystko na głowie.
Czas podsumowań przyjdzie zatem przy okazji samej końcówki, natomiast teraz można już powiedzieć, że szalona jazda w “Deadly Class” ma swoje konsekwencje. Dociskanie fabuły na maksa przez dziesięć tomów z biegiem czasu działa przeciwskutecznie i odnosimy wrażenie, że krótsza seria znacznie lepiej zapadłaby w pamięci czytelnika. Ta swoista apoteoza i zarazem dekonstrukcja/degradacja młodości to dziś bardzo popularny trend (vide seriale typu “Euforia”) i historia Remedera bardzo zgrabnie się w niego wpasowuje. Jego wizja jest przestylizowana z pełną autorską świadomością, bo to po prostu symboliczna próba uchwycenia ducha młodości, czyli czasu, kiedy człowiek wydaje się samemu sobie niezniszczalny, a jednocześnie jest najbardziej podatny na destrukcję.
Rozumie to Wes Craig rysując przed nami dynamiczny do przesady obraz młodości, by na stronach niniejszego tomu pokazać bohaterów w nieco innym świetle i położeniu, co widać na ich twarzach i w zmęczonych sylwetkach, no klasa sama w sobie. “Deadly Class” nadal świetnie się czyta i jest się ciekawym co też Remender wymyśli na koniec, ale czy jest to opowieść, do której będzie się wracać? Chyba nie za bardzo, za dużo sprawia bólu tym, którzy tęsknią za swoją młodością.
Deadly Class, t.11. Czułe pożegnanie, część pierwsza
Nasza ocena: - 70%
70%
Scenariusz: Rick Remender. Rysunki: Wes Craig. Tłumaczenie: Paweł Bulski. Non Stop Comics 2023