Gorący temat

Doktor Strange, tom 2 – seria niebezpiecznych dziwactw [recenzja]

Drugi tom “Doktora Strange’a” ze scenariuszem Jasona Aarona wypada podobnie jak pierwszy. Są dobre pomysły i pędząca do przodu fabuła, a mimo tego czytelnika nawiedzają dosyć częste ataki ziewania.

Z jednej strony wydawanie wybranych serii z Marvel Now 2.0 w formie solidnych, około trzystu stronicowych grubasów powinno cieszyć, bo dostajemy w jednej pigule dużą dawkę superbohaterskiego towaru. Z drugiej, tak ponadnormatywna dawka ma swoje wady, bo nieważne, czy za przygody herosów z Marvela i DC biorą się przeciętni rzemieślnicy, czy takie tuzy jak Jason Aaron czy Jeff Lemire, jakimś dziwnym trafem w tych większych porcjach jest zawsze odczuwalne zmęczenie materiału. Albo patrząc na sprawę trochę z innej strony, może po prostu chodzić o nasze zmęczenie superbohaterami.

Trzeba oddać Aaronowi, że w przypadku kreowania przygód Doktora Strange’a stara się uciec od superbohaterskiej otoczki. Tworzy odmienną i na pewno bogatszą postać, niż ta znana nam chociażby z filmów. Strange Aarona oddany jest magii w stopniu przekraczającym wszelkie granice. Płaci też za to oddanie olbrzymią cenę, nie potrafiąc już żyć jak normalny człowiek i to nawet w sensie fizjologicznym. Działa na zupełnie odrębnym terenie walki z objawami zła i jeśli pojawiają się tu inni superbohaterowie, to albo w roli pomocników albo dlatego, że też mają w sobie pierwiastek magiczny, jak Scarlet Witch czy Potężna Thor. Jednak mózgiem i motorem działań jest tu tylko i wyłącznie Strange.

Epickie oblicze zmagań superbohatera oglądaliśmy w poprzednim tomie podczas starcia z Empirikulami, którzy zamierzali wyplenić magię z całego uniwersum. Drugi tom poświęcony jest odbudowę magicznej warstwy rzeczywistości, w czym w zasadzie bez chwili przerwy przeszkadzają Strange’owi przeróżni przeciwnicy. A że doktor jest po walce osłabiony i nie ma dostępu do swojego zwyczajowego arsenału, musi swój talent wykorzystywać inaczej niż zwykle, co i tak nie uchroni go od zebrania solidnych cięgów. Jednak kolejni przeciwnicy – Mordo, Satana, Dormammu nie są tak istotni jak Męka – postać którą uwolniono z piwnicy Strange’a. To z nią, czyli właściwie z częścią samego siebie będzie musiał stoczyć walkę nasz wyjątkowy superbohater.

Ta ciągła walka miejscami męczy, mimo że odpowiadający za grafikę Chris Bachalo, w swoim charakterystycznym, niedbałym stylu stara się ją urozmaicić na wszelkie sposoby. Czasami te rysunkowe ekscesy przytłaczają, choć i tak kreska Bachalo cieszy, skutecznie odzierając Strange’a z aury wyższości i niedostępności. W kreowaniu tego ludzkiego wizerunku doktora pomagają postacie Wonga i bibliotekarki Zelmy, która w niniejszym tomie staje się w wielu momentach kluczową postacią rozpisanej przez Aarona historii.

Ta historia jest po brzegi wypełniona akcją i trochę to koliduje z festiwalem surrealistycznych dziwactw, w które obfituje cała seria, jakby Aaron nie mógł znaleźć między tymi dwoma elementami odpowiedniej równowagi. Być może ów brak balansu jest przyczyną dopadającej czytelnika irytacji, ale i tak mogło być gorzej. A często jest przecież lepiej, szczególnie wtedy gdy dziwactwo przeważa, jak podczas wprowadzenia do fabuły wielkiego i niebezpiecznego oka o imieniu Orb. Choćby dla takich momentów warto sięgnąć po tę serię. Skoro doktor nazywa się Strange, to przecież musi być dziwacznie.

Doktor Strange, Tom 2. Scenariusz: Jason Aaron. Rysunki: Chris Bachalo. Egmont 2020

Ocena 6/10

 

 

Tomasz Miecznikowski

Filmoznawca z wykształcenia. Nałogowy pochłaniacz seriali. Kocha twórczość Stephena Kinga i wielbi geniusz Alana Moore'a. Pisał artykuły do "Nowej Fantastyki" i Instytutu Książki, jego teksty i recenzje ukazują się na portalach fantastyka.pl i naekranie.pl. Wyróżniony przez użytkowników fantastyka.pl za najlepszy tekst publicystyczny 2013 roku.

Zobacz także

Pożeracze nocy tom 1: Pożeraczka nocy [recenzja]

Duet autorek znanych z “Monstressy” powraca w zupełnie nowej  opowieści. Jeśli  kogoś zmęczyła już wcześniejsza …

Leave a Reply