Wygląda na to, że “Doktor Strange” już na stałe zagościł w ofercie Egmontu. Czytelnicy dostali właśnie w swoje ręce czwarty tom przygód marvelowskiego maga, który jest najobszerniejszy z dotąd wydanych. Czy jednak objętość przełożyła się na jakość?
W poprzednim tomie stery scenopisarskie po Jasonie Aaronie przejął Donny Cates i wyszło mu to całkiem nieźle. W finale dostaliśmy opowieść z Lokim w roli głównej, który przejął obowiązki (i pelerynę) Strange’a jednak pod koniec wszystko wróciło na swoje miejsce. No, prawie. Doktora opuściła bowiem Zelma, jego dobra towarzyszka z ostatnich przygód, którą ten wykorzystał w bądź co bądź perfidny sposób do swoich celów. Nasz bohater pewnie przez wiele dni by się teraz tym faktem zamartwiał, jednak nie ma na to zbytnio czasu ponieważ bierze się za sprzątanie i porządkowanie obrazu świata po wydarzeniach znanych nam z eventu “Tajne Imperium”.
Pomysł na fabułę czwartego tomu jest całkiem niezły i można go porównać do tego, co dzieje się w aktualnych, filmowe-serialowych produkcjach Marvela kontynuujących wątek obrazu świata po Blipie, czyli zniknięciu (za sprawą Thanosa i Rękawicy Nieskończoności), a następnie powrocie połowy ludzkości. Po tym, co nawyprawiał w USA Steven Rogers w roli złowrogiego Kapitana Ameryki mamy chaos oraz zmiecione z powierzchni ziemi Las Vegas. Na jaki zatem pomysł wpada popędliwy Strange, żeby podreperować swoje morale? Otóż za sprawą potężnego czaru przywraca Las Vegas w stanie sprzed katastrofy. Niestety mieszają się do tego siły piekielne na czele z Mephisto, które przejmuje miasto razem z duszami jego mieszkańców oraz czwórki Avengersów, którzy w postaci demonów są od teraz na usługach diabła. A Strange pakuje się w jeszcze gorsze kłopoty.
Według znanego powiedzenia, mężczyznę poznaje się nie po tym jak zaczyna, tylko po tym jak kończy. Niestety w przypadku czwartego tomu “Doktora Strange’a” to powiedzenie jest nie do końca adekwatne, a to dlatego że Cates i pozostali scenarzyści (zaraz wyjaśnimy skąd się tu wzięli) zaczynają i kończą tę historię dobrze, ale pomiędzy tymi dwoma punktami jest ciężka do przebrnięcia superbohaterska sieczka, która swoją formułą potrafi poważnie zmęczyć czytelnika.
Być może ma na to wpływ formuła crossovera. “Doktor Strange” w czwartym tomie składa się aż z szesnastu zeszytów, z których pięć przypada na kontynuowany tu run Strange’a, cztery na podstawową historię, czyli “Damnation”, a reszta na występy kilku solowych bohaterów istotnych dla fabuły. Czytamy ten tom mocno po nim skacząc, zgodnie z zaprezentowaną rozpiską i czasem po prostu się w tej formule gubimy, zwłaszcza kiedy śledzimy wątki z pobocznych serii nieznanych polskiemu czytelnikowi.
Oprócz złych Avengersów mamy tutaj również drużynę zebraną przez Wonga, która rusza na pomoc doktorowi. Dzięki temu możemy sprawdzić, co obecnie słychać między innymi u Iron Fista, Ghost Ridera czy Blade’a, którzy nie są częstymi gośćmi w polskich wydaniach. Naprawdę niezła jest trzyczęściowa historia z Iron Fistem, mimo że dostajemy w niej tonę informacji, które ciężko przyswoić. Za to ta poświęcona Scarlett Spiderowi jest ciężka do przetrawienia, choć zawiera całkiem intrygującą postać i jej wątek, którego początku ani zakończenia raczej nie będzie nam dane poznać po polsku.
Całość fabuły czwartego tomu co prawda spina się w sensowną klamrę i gdy tę historię odtwarzamy w głowie ma ona sens, na czele z niezłym twistem dotyczącym postaci Ghost Ridera, jednak jest ona przeładowana nie tylko męczącymi walkami superbohaterów, ale po prostu treścią, z której ¾ wyrzucimy z głowy zaraz po zakończeniu lektury. Za poszczególne historie odpowiadają różni scenarzyści i być może z tego powodu mamy wrażenie tak wielkiego, narracyjnego chaosu. Jest on do tego stopnia obejmujący, że przestajemy zwracać uwagę na warstwę graficzną. Kiedy na rysunki spogląda się już po lekturze, to w dużej części wyglądają na bardzo przyzwoita, rzemieślniczą robotę, którą pokazał choćby nasz Szymon Kudrański w “Damnation”, jednak podczas lektury całości zlewa się to w zlepek tysiąca scen, z których trudno wyróżnić jedną konkretną.
Rodzaj ukojenia przychodzi wraz z epilogiem, który pod względem grafiki i scenariusza w udany sposób kończy tę opowieść o życiowej lekcji, jaką musiał dostać Stephen Strange, a gościnny występ Spider-Mana tylko dodaje jej lekkości i wiarygodności. Daje to też nadzieję, że w kontynuacji nie będzie już gorzej, byle znowu nie pakowano doktora w kolejne crossovery. W tym przypadku dostaliśmy jak dotąd najsłabszy tom z jego przygodami, z rodzaju tych, o których mówimy z pełnym przekonaniem, że był taki sobie. A jednak jakoś tak jest, że mimo wszystko czekamy na kolejne.
Doktor Strange, tom 4
Nasza ocena: - 50%
50%
Scenariusz: Donny Cates i inni. Rysunki: Szymon Kudrański i inni. Egmont 2021