Gorący temat

Dreszcze – groza życia codziennego [recenzja]przedpremierowo 

Kiedy do recenzji trafia ci się owoc pracy kogoś z kim nie tylko dobrze się znasz na polu prywatnym, ale i którego cenisz zawodowo, o wątpliwości nietrudno. Czy będę w stanie wydać sprawiedliwy osąd? Czy może jednak lepiej nieco owijać w bawełnę, by owej osoby nie zranić? A może taki tekst zostanie zwyczajnie odebrany jako stronniczy? Z taką oto burzą w głowie zasiadałem do „Dreszczy” redakcyjnego kolegi, Mariusza Wojteczka. I wiecie co? Odetchnąłem z ulgą.

O tym kim dla horrorowego fandomu Mariusz jest, można pisać długo ale i tak ciężko byłoby o bardziej precyzyjny portret niż ten, który we wstępie do omawianej antologii opowiadań funduje nam Wojtek Gunia. Nie próbując mu dorównać, można więc pokusić o stwierdzenie, ze mamy tu do czynienia z taką postacią, która na grozie zjadła zęby, a jednocześnie nigdy nie starała się na siłę znaleźć w świetle reflektorów. A chyba powinna, bo „Dreszcze” to taki zestaw tekstów, które bez cienia wątpliwości zdradzają autora nie tylko o niezwykłej wnikliwości w obserwacji rzeczywistości, ale i tej niezbędnej wrażliwości, która horror pozwala przyoblekać w zwykłą ludzką codzienność, stanowiąc jednocześnie metodę autoterapii. Zarówno dla autora, jak i czytelnika.

I w taki też oto sposób zbiór otwiera opowiadanie tytułowe, na motyw przewodni wyznaczając wampiryzm – a zatem nie przymierzając, jeden z tych motywów grozy, które jak mogłoby się wydawać, zostały przemielone przez popkulturę na dziesiątki, jeśli nie setki sposobów. Wojteczek do tematu podchodzi jeszcze inaczej, niejako wprasowując go w pejzaż egzystencjalnej beznadziei, moralnej zgnilizny i wątpliwych decyzji kreowanych bohaterów. Element nadnaturalny służy tu więc za fundament niezbędny do tego, by móc osadzać na nim kolejne fragmenty fabuły, ale nigdy nie zajmuje miejsca które przysłaniałoby przekaz. Ten bynajmniej do najlżejszych nie należy i nie zdradzając więcej z treści, najlepszym podsumowaniem byłby komentarz umiejscawiający tekst gatunkowo pomiędzy horrorem, a psychologicznym dramatem.

Ten rodzaj gatunkowego miksu spotkamy zresztą w „Dreszczach” najczęściej i widać, że Wojteczek czuje się w nim jak ryba w wodzie, na czynniki pierwsze rozkładając nie tylko to co dzieje się w głowach postaci, ale i nieodłącznego wpływu na ich światopogląd tego, co niewytłumaczalne. Czy możemy więc mówić tu o grozie oswojonej (lub raczej zepchniętej głęboko poza i nieustannym ciągu symboliki bądź kolejnych alegorii? Bynajmniej – choć wiele z wydarzeń, które Wojteczek nam przedstawia, jak choćby te z „Drogi”, czy „Ludzi jak psów” poddaje się indywidualnej interpretacji, ostatecznie pierwiastek nienazwanego jest tu wyraźny na tyle, by nie mieć wątpliwości co do tego z jaką tematycznie antologią mamy do czynienia.

Amatorzy co bardziej zróżnicowanych horrorowych ścieżek mogą zresztą zacierać dłonie ze zniecierpliwieniem na drugą połowę zbioru. Kiedy bowiem wydawać się może, że poniekąd wiemy już w jakim tonie utrzymane zostaną kolejne historie, pojawia się choćby zakrapiane gore „Schronisko”, chętnie sięgająca po słowiańskie motywy, a jednocześnie stanowiąca niezwykle aktualny komentarz społeczny „Gdybym tylko mogła latać”, czy wreszcie prawdopodobnie mój faworyt, mieszająca ze sobą tło drugiej wojny światowej, science fiction i niezbędną dawkę brutalności „Piątka z St. Ives”. Innymi słowy, „Dreszcze” to antologia z jednej strony niezwykle spójna, ale z drugiej oferująca zróżnicowania na tyle, by trafiała właściwie w gusta każdego miłośnika literackiego horroru.

O dotarcie do rożnych grup odbiorców mają zresztą tym łatwiej, że napisane są nie przymierzając bombowo. Wojteczek ma wyrobiony, bogaty w trafne metafory styl oparty na rozbudowanych zdaniach i partiach opisowych, który w gatunkowej konkurencji rywala upatrywać może w zasadzie jedynie w dziełach pokroju „Ćmy” Jakuba Bielawskiego. Mimo wszystko wydaje się, że choć nadal odbity przez pryzmat niewypowiedzianego, u Wojteczka przekaz pozostaje bardziej klarowny i cokolwiek łatwiejszy do przyswojenia.

Całość w trafny sposób upiększają również znakomite ilustracje nieżyjącego już artysty Andrzeja Dąbrowskiego, a także komentarze samego autora poprzedzające niemal każde z opowiadań. Zwłaszcza to drugie świetnie przybliża nam nie tylko okoliczności w jakich dany tekst powstawał, ale i buduje obraz pisarza, jako człowieka dla którego proces tworzenia jest nie tylko sposobem na życie, ale przede wszystkim pasją.

Tę nieskrępowaną radość kreacji Mariusz Wojteczek bez momentu zawahania przelewa na „Dreszcze”, które choć paradoksalnie bynajmniej nie stawiają sobie za cel pozostawienia nas w lepszych nastrojach, dla fanów dobrej literatury mogą stać się niezwykłą wyprawą w świat, który kryje w sobie znacznie więcej tajemnic, niż mogliby przypuszczać. Cóż tu kryć, mamy zatem pięknie wydaną, bogatą w treść rzecz, która po prostu musi przyozdobić domowe biblioteczki.

Dreszcze

Nasza ocena: - 90%

90%

Mariusz Wojteczek. Wydawnictwo IX, 2021

User Rating: Be the first one !

Maciej Bachorski

Pasjonat staroszkolnych horrorów science fiction w stylu "Obcego", "Cosia" czy "Ukrytego Wymiaru", rockowej/metalowej muzyki i przyzwoitej (znaczy, nie tylko single malt) whisky. Pisywał dla "Playboya", "PIXELA", czy "Wiedzy i Życia", a obecnie współpracuje z "Nową Fantastyką", "CD-Action" i "Netfilmem".

Zobacz także

Czarny portret – drugowojenna przeszłość kładzie się cieniem [recenzja]

Nowy kryminał Julii Łapińskiej mocno koresponduje z bolesną polską (i nie tylko polską) historią, sięgającą …

Leave a Reply