Nie ukrywam – przerażał mnie ten komiks. Fascynował, owszem, jako że piorunujące wrażenie wywarły na mnie wcześniej czytane komiksy Larceneta. Ale i przerażał – ze względu na znajomość literackiego pierwowzoru, który nadal pozostaje jedną z najbardziej wstrząsających powieści, jakie wydała z siebie współczesna literatura.
Larcenet sięga po „Drogę” McCarthy’ego, mając pełną świadomość mierzenia się z dziełem wyjątkowym. To literacka kwintesencja postapokalipsy sprowadzona do samego rdzenia. Pozbawiona gatunkowych ozdobników, fabularnych ubarwień, na wskroś surowa, wręcz minimalistyczna. Niewiele dzieje się i w komiksie i w powieści, ale to właśnie cała siła jej wyrazu – to skupienie na emocjonalnym, w dużej mierze symbolicznym zaakcentowaniu ludzkiej desperacji. Larcenet szyje tutaj opowieść mocno na podbudowie obrazu, zilustrowania w kolejnych kadrach tragiczno – strasznych elementów scenerii, jaką wcześniej opisywał z niezwykłą dla siebie wrażliwością, ale i poruszającym realizmem sam McCarthy. Koresponduje więc autor rysunków z dziełem mistrzowskim, starając się przełożyć na język obrazów to, co zostało ujęte w słowa wcześniej. Odwraca tym samym niejako klasyczną ścieżkę, w której twórca próbuje przyoblec w literacki język to, co widzi – choćby oczami wyobraźni. Zaklęcie w słowa, w zdania, własnej wizji, własnego, szokującego wyobrażenia świata po apokalipsie jest trudne. Ale przełożenie go na powrót ze słów w formę graficznej interpretacji, pozostającej wierną pierwowzorowi zdaje się być zadaniem wręcz karkołomnym. W sukurs idzie tutaj artyście jego specyficzna kreska, która równie skupia się miejscami maksymalnie na detalu, jednocześnie w pewien sposób ciążąc ku minimalizmowi. I ten minimalizm ściera się w kolejnych kadrach w kolejnych planszach ze wspomnianą szczegółowością, co razem buduje dzieło niezwykłe. Larcenet w kadrach, w których pojawiają się postacie, skupia się wręcz wyłącznie na nich, na tym pierwszym plane, zupełnie świadomie lekceważąc tło. Pozwala mu to wzbudzać w nas poczucie, że obserwujemy świat zdegradowany, świat zniszczony, świat unurzany w popiele, przesłaniającym nam widoczność. Jest to, co tuż przed nami, na czym się skupimy, zogniskujemy wzrok. To, co dalej, w głębi – to się zaciera, staje się niewidoczne, mniej realne. Niczym fantasmagoria, wspomnienie minionego świata, przywoływane pojedynczymi przedmiotami, jak stare reklamy, bliboardy, porzucone szyldy. Zmiażdżone, zdezelowane okruchy naszej niegdysiejszej świetności tylko mocniej, dotkliwiej przypominające nam o upadku.
Wysuwa się na pierwszy plan równie wspomniana na początku desperacja – która przecież jest katalizatorem działań każdej postaci w komiksie, nie tylko dwójki głównych bohaterów. Każdy, kto choćby na chwilę przewija się w tle, kieruje się desperacką chęcią przetrwania, za wszelką cenę. No właśnie – jak wysoka będzie cena, którą każdy z bohaterów będzie gotów zapłacić? Jaką cenę gotowi bylibyśmy zapłacić my, gdybyśmy znaleźli się na ich miejscu?
„Droga” opowiada o świecie po upadku. Świecie, gdzie napotkanie drugiego człowieka jawi się jako największe zagrożenie, wzbudza najsilniejszy strach. Co gorsza, zwykle uzasadniony. To komiks, który szokuje, ale nie tym, co pokazuje – choć niektóre, migawkowe kadry naprawdę potrafią wzbudzać wręcz mdłości – ale właśnie tym, czego stara się nie pokazać. Pozostawić w niedopowiedzeniu, w domyśle. Dwójka głównych bohaterów – ojciec i syn, symbolizują desperacką chęć przetrwania, coraz mocniej wyzutą z nadziei (ojciec), ale i samą nadzieję (syn). Naiwną, bezgranicznie ufną, pełną wiary, że pozostało na ziemi jeszcze jakieś dobro. Bo przecież musiało zostać, nie mogło zginąć całe i teraz trwa, na przekór wszystkiemu, pochowane gdzieś, przyczajone. Zalęknione… ale wciąż istniejące.
„Droga” to komiks smutny. Przejmujący. Tragiczny w swojej wizji ludzkiej przyszłości, która – w całej swojej minimalistycznej surowości – może się niestety kiedyś ziścić. Jednocześnie „Droga” to komiks genialnie odzwierciedlający w warstwie rysunku to, co nie wybrzmiewa w skąpych dialogach na jego kartach, a na co miał MCCarthy przestrzeń całej powieściowej objętości. Słowem – to wyśmienita adaptacja książki niemożliwej do adaptacji. Jeśli komuś mogło się udać przełożenie prozy McCarthy’ego na język obrazu – prozy w dużej mierze nieprzekładalnej, zbyt na to gęstej, zbyt mocno zakorzenionej w niesamowitym literackim języku, jaki buduje całość literackiego dzieła – to mógł to być tylko Manu Larcenet, który zresztą udowodnił „Raportem Brodecka” Philipe’a Claudela, że potrafi umiejętnie adaptować dzieło literackie. Tym razem zrobił to znowu. Jeszcze lepiej, niż wcześniej. Wybitnie.
Jeśli mielibyście przeczytać w tym roku jeden, jedyny komiks, to proszę, sięgnijcie po ten. Warto. Ale nie będzie łatwo. Nie będzie przyjemnie. I nie mówcie później, że nie ostrzegałem.
Droga
Nasza ocena: - 100%
100%
Scenariusz i rysunki: Manu Larcenet. Na podstawie prozy Cormaca McCarthy'ego. Tłumaczenie: Paweł Łapiński. Wydawnictwo Mandioca 2024