Choć przyznaję, bywa ostatnio tak, że psioczę na wszechobecność Lovecrafta na polskim rynku – bo często zdaje się to być niczym innym, jak skokiem na kasę wydawców pewnych tego, że pod szyldem Mistrza z Providence sprzeda się wszystko – to jednak obok takich albumów, jak ten sygnowany przez Estebana Maroto, żaden fan komiksowej grozy przejść obojętnie nie powinien.
Nie możemy w ostatnich latach narzekać na brak klasycznej komiksowej grozy na polskim rynku. Wydawcy tacy, jak Mandioca, Kboom, czy Scream Comics, czy Non Stop Comics serwują nam co chwilę nazwiska takie, jak Georges Bess, Joan Boix, Dino Bataglia, czy Alberto Breccia. Do tego grona wydawców klasyków rysowanej grozy dołącza także wydawnictwo Elemental, serwując nam album z pracami innego wybitnego rysownika rodem z Hiszpanii – Estebana Maroto.
Maroto z grozą komiksową jest za pan brat, bo na koncie ma choćby pokaźny dorobek w serii „Vampirella”, komiks „Vlad Dracula” komiksowych, jak „Creepy” czy „Eerie” , czy prace przy takim horrorowych magazynach . Ale rysował także wiele odcinków klasycznego heroic fantasy o Conanie czy znakomitą opowieść o Aquamanie dla DC („Aquaman. Kroniki Atlantydy”). Jego album „Mity Cthulhu” bierze na warsztat trzy klasyczne (nie jestem przekonany, czy akurat najlepsze, choć z pewnością warte uwagi i mocno reprezentatywne) nowele Lovecrafta i udatnie transformuje jej na język komiksu.
O scenariuszach pisać można by dużo, ale każdy, kto choćby otarł się o lovecraftowską prozę, wie, czego się spodziewać. Mamy tutaj pradawne kulty, odżywające w czasach bliższych autorowi, mamy otwierające się szczeliny w czasoprzestrzeni i wypełzające stamtąd, do naszego świata niewyobrażalne zło. Mamy śmiałków penetrujących niezbadane tereny, pozostałości dawno wymarłych cywilizacji, które – jak się okazuje, zdają się wciąż trwać, uśpione, niby zawieszone w czasie dzięki mrocznym mocom… Słowem, lovecraftowski weird fiction w pigułce.
Bierze się z tym wszystkim Maroto za bary i choć niewątpliwie nieco spłyca całość, nieco okrawa fabularnie literacki pierwowzór, to ani na moment nie traci z oczu celu, jakim jest oddanie oszałamiającego kunsztu pisarskiego Mistrza z Providence, który jak żaden inny twórca po nim nie zdołał tak budować klimatu strachu i osaczenia wynikającego z ludzkiej marności i maleńkości wobec grozy wszechświata i tego, co poza nim. I tak mocno wpływać na wyobraźnię szerokiej grupy odbiorców.
Maroto buduje na bardzo solidnej podwalinie tematycznej, w dużej mierze wykorzystując fakt funkcjonowania mitologii Cthulhu w zbiorowej świadomości fanów grozy. Korzysta z utartych już schematów, zakorzenionych mocno klisz i popkulturowych kalek, by na tej podbudowie stworzyć przestrzeń dla swojego – równie oszałamiającego, jak lovecraftowski kunszt pisarski – talentu graficznego.
Jego rysunki nacechowane są niebywałą precyzją, skupieniem na detalu i realizmie przedstawianych scen, które w określonym momencie odrealniane są brutalnie manifestacją nie tylko nieznanego, co ziszczającego się na oczach bohaterów (a tym samym – naszych) uosobionego koszmaru. Jego potworności z jednej strony przerażają i odpychają, jak na potworność przystało, a z drugiej strony zaś oszałamiają epickim wręcz rozmachem. Zwyczajowo stara się trzymać Maroto klasycznej sekwencyjności plansz, dzielenia ich na wyraźnie zaznaczone kadry, choć ich ilość dla kolejnych stron bywa zróżnicowana, a układ zmienia się, od kadrów pionowych, po zwyczajowe, poziome, ale zajmujące całą szerokość strony. Stylistycznie ciąży jego kreska ku pracom takich artystów, jak choćby wspominany Alberto Breccia (również doświadczony w zakresie graficznej interpretacji prozy lovecraftowskiej), ale też miejscami przypomina prace Dino Battagli, zwłaszcza w obszarze bardzo swobodnego podejścia do tła. Jest ono momentami wręcz boleśnie minimalistyczne, a nawet następuje całkowita z niego rezygnacja, co uwypukla pojawiające się w centrum kadru postaci.
Co również charakterystyczne dla twórców hiszpańskich minionego wieku, to otwartość na nagość i erotyzm z jednoczesnym zamiłowaniem do pełnych, rubensowskich kształtów kobiecych, (przykładem plansza otwierająca „Ceremoniał”), co z kolei przywołuje prace innego znakomitego grafika – Franka Frazetty, czy innego hiszpańskiego komiksiarza – Jose Ortiza.
Łączy więc tym samym album niniejszy to, co stało się wręcz wizytówką pulpowej grozy lat 80 -tych XX wieku, a więc mieszankę mroku, makabry i otwartego, nieprzesadzonego erotyzmu. W ten nurt „Mity Cthulhu wg Lovecrafta” idealnie się wpisują, przywracając niejako nieco już zapomnianą komiksową stylistykę tamtego okresu.
Niniejszy album to uzupełnienie nie tylko pokaźnego już – dostępnego na polskim rynku – katalogu graficznych interpretacji prozy lovecraftowskiej, ale też prezentacja mało jeszcze obecnego w naszym kraju, a zdecydowanie wybitnego rysownika, jakim jest Esteban Maroto. Jeśli lubicie Lovecrafta – z pewnością warto sięgnąć po ten komiks. Jeśli interesuje was europejski dorobek sztuki komiksowej – to tym bardziej należy.
Mity Cthulhu wg Lovecrafta
Nasza ocena: - 90%
90%
Scenariusz i rysunki: Esteban Maroto. Na podst. prozy H.P. Lovecrafta. Tłumaczenie: Jakub Jankowski. Wydawnictwo Elemental 2024