Gorący temat

Fabelmanowie – film jak życie, życie jak film [recenzja]

Obchodzącego 18 grudnia swoje siedemdziesiąte szóste urodziny, Stevena Spielberga można bez mała określić jako największego dzieciaka pośród twórców kinematografii – takiego który mimo upływu lat nie stracił tej niezwykle pięknej fascynacji filmowym tworzywem, wciąż potrafiąc tchnąć w opowiadane historie energię i chęć dzielenia się nimi ze światem. Nawet wtedy, gdy mówi sam o sobie.

„Fabelmanowie” to projekt z którym Spielberg mierzył się już u schyłku XX wieku, gdy wraz z siostrą Anne współtworzył scenariusz do projektu zatytułowanego „I’ll be home”. Z jego realizacji ostatecznie zrezygnował w obawie przed zranieniem uczuć rodziców, by powrócić doń przeszło dwie dekady później.

Luźno inspirowana okresem dorastania żywej legendy reżyserii fabuła skupia się tu przede wszystkim na młodym Sammym, który odkrywa w sobie coraz większą miłość do świata widzianego okiem kamery. Co rozpoczyna się bowiem skrajnym przerażeniem w trakcie pierwszego kinowego seansu za dziecięcych lat, wkrótce staje się zaledwie pierwszym krokiem na drodze aspirującego filmowca który zaczyna rozumieć, że proces twórczy umożliwia choćby namiastkę kontroli nad chaotyczną i nieprzewidywalną codziennością. W przypadku rodziny Fabelmanów, okazuje się to zresztą prawdziwe jak mało co – i to właśnie jej perypetie staną się kamieniem węgielnym położonym pod burzliwy okres młodości młodego bohatera.

Problemy dorastania i odkrywanie prawdy o sobie samym to jeden z tych motywów, które w swoim portfolio Spielberg przywoływał regularnie, choćby w „Hooku”, „Imperium słońca” czy „E.T.” i w najnowszej produkcji, sprawdzonego schematu w żaden sposób nie rewolucjonizuje. „Fabelmanowie” więc scenariuszowo wygrywają w zasadzie wszystkie charakterystyczne dla twórczości reżysera akordy – mamy tu momenty rodzinnych zwycięstw, traum i prób radzenia sobie z nimi, starcie ze szkolnymi agresorami i wreszcie, poszukiwanie własnej drogi wśród oczekiwań narzuconych przez otoczenie. Spielberg to jeden z tych reżyserów, którzy potrafią spojrzeć na szerzej zakrojone problemy oczyma dziecka i jest to umiejętność skrojona pod tego typu opowieści – nawet jeśli całość może jawić się jako przewidywalna, a momentami wręcz infantylna, bijąca z ekranu szczerość jest nie do przecenienia.

Centralną rolę w całym zamieszaniu odgrywają jednak filmy – czy raczej odkrywanie procesu ich tworzenia i tego co tak naprawdę znaczą dla bohatera. Kamera to w rozumieniu Spielberga bowiem nie tylko nośnik umożliwiający dostęp do fikcyjnych światów, ale przede wszystkim bezstronny obserwator, ujawniający rzeczywistość taką jaka jest – bądź taką, za jaką twórca zdecyduje ją uznać. W tym względzie wiwisekcji poddane zostają dysfunkcjonalne relacje w rodzinie bohatera, ale przede wszystkim, piękną klamrą zamknięta zostaje szkolna historia, gdy Spielberg opowiada o prawdzie obiektywu – o tym, że liczy się nie to, co miało miejsce, a to co zostało zarejestrowane na taśmie filmowej. W taki też sposób reżyser staje się swego rodzaju demiurgiem który formuje rzeczywistość wedle własnego życzenia… i cóż, lepiej dobrze z nim trzymać.

Wszystko to sprawia, że mimo stosunkowo niespiesznego tempa, rozpisanego na przeszło dwie i pół godziny seansu, „Fabelmanowie” z rzadka miewają momenty które można uznać za zbędne. Duża w tym zasługa również dopiętej na ostatni guzik – zwłaszcza aktorsko – realizacji. Doskonale łączący niewinność z nieustającą ciekawością poznawania nowego Gabgriel LaBelle w głównej roli, poruszający Paul Dano i Michelle Williams na drugim planie, czy mnóstwo małych momentów, w rodzaju kradnącego każdą sekundę, wcielającego się w Johna Forda Davida Lyncha to aspekty które niewątpliwie stawiają „Fabelmanów” w gronie produkcji, które nawet jeśli nie obronią się wpływami z biletów, mogą ustawić się w kolejce po branżowe nagrody.

Jak ostatecznie będzie czas pokaże – ale i bez wyróżnień, „Fabelmanowie” pozostają dziełem na którym Spielberg odciska swój autorski ślad i to nie tylko ze względu na personalny wydźwięk przedstawianej historii. O rzeczach małych trzeba bowiem umieć opowiadać równie dobrze co o tych wielkich – a Amerykanin jest w tym aspekcie twórcą niedoścignionym.

Foto © Monolith Films

Fabelmanowie

Nasza ocena: - 80%

80%

Reżyseria: Steven Spierlberg. Obsada: Michelle Williams, Paul Dano, Seth Rogen, Gabriel LaBelle i inni. USA, 2022.

User Rating: Be the first one !

Maciej Bachorski

Pasjonat staroszkolnych horrorów science fiction w stylu "Obcego", "Cosia" czy "Ukrytego Wymiaru", rockowej/metalowej muzyki i przyzwoitej (znaczy, nie tylko single malt) whisky. Pisywał dla "Playboya", "PIXELA", czy "Wiedzy i Życia", a obecnie współpracuje z "Nową Fantastyką", "CD-Action" i "Netfilmem".

Zobacz także

Sisu – mniej znaczy lepiej [recenzja]

Kinowe eksperymenty z formą i treścią z pewnością należy cenić za przełamywanie utartych schematów, ale …

Leave a Reply