„Harry Angel” to jedna z moich ulubionych powieści, łącząca elementy okultystycznej grozy i kryminału noir. Odczytywana przeze mnie po raz kolejny na przestrzeni ostatnich kilkunastu lat, nie straciła nic ze swojej świeżości, klasy i siły wyrazu. Mimo, że jest to wznowienie, to nadal pozostaje jednym z najlepszych tytułów, jakie pojawiły się na książkowym rynku tego roku.
Tytułowy Harry Angel to były żołnierz a obecnie nowojorski detektyw, który otrzymuje od tajemniczego dżentelmena, Luisa Cyphre’a zlecenie odnalezienia pewnego człowieka. Johnny Favorite, bo o niego chodzi, ma przebywać – egzystując jako prawie-warzywo, w wyniku odniesionych na wojnie ran – w jednym z prywatnych szpitali. Sęk w tym, że Favorite zniknął, a że łączy go z panem Cyphrem pewna umowa, ten konsekwentnie dąży do jej wyegzekwowania… Angel bierze się za poszukiwania zaginionego w tajemniczych okolicznościach weterana, a wokół zaczynają się piętrzyć nie tylko tajemnice, ale też zagadkowe – i w samej swojej istocie makabryczne – śmierci. Ofiarami są zawsze osoby mniej lub bardziej powiązane ze sprawą Favorite’a, a charakter samych zbrodni wskazuje na okultystyczne konotacje oraz związki rytuałami wudu.
Powieść Hjortsberga to znakomity przykład łączenia gatunków. W dużej mierze, fabuła okrojona z elementów fantastycznych wciąż zdolna jest radzić sobie świetnie, oscylując w gatunkowych ramach kryminału noir, i – co ważne – prezentując w całej krasie wszelkie zalety tej konwencji. Jest odpowiednio mrocznie, duszno, nieprzyjaźnie. Zleceniodawcy zwyczajowo nie mają tak czystych rąk i intencji, jak chcieliby sugerować, będący głównym bohaterem detektyw także nie należy do postaci kryształowych i dopuszcza w pewnym stopniu naginanie prawa, byle przybliżyć się do odkrycia prawdy. I znów klasycznie – jak na noir przystało – nie ma zbyt poprawnych relacji ze stróżami prawa…
Jest też groza. Groza okultystyczna, skupiona wokół magicznych rytuałów, wierzeń wudu i chrześcijańskiej eschatologii. Motyw diabła zaimplementowany jest w sposób na tyle subtelny, by udało się autorowi uniknąć łopatologicznej wykładni zarówno zamierzeń samego Księcia Ciemności, jak i zakusów poszukiwanego Favorite’a, by piekielnika okpić. Da się wygrać z diabłem? Czy w ogóle rozsądnym jest próbować, podejmować jakąkolwiek rozgrywkę? Hjortsberg nie sili się na moralizowanie, nie próbuje puentować w filozoficznym tonie własnej fabularnej koncepcji. „Harry Angel” to czysta powieść rozrywkowa i jako taka sprawdza się idealnie. Owszem, to, do jakich wniosków dojdziemy, w jakim kierunku powędrują nasze spostrzeżenia i dywagacje – to już zależy od nas i od naszej wrażliwości. Można „Harry’ego Angela” traktować – nieco na wyrost – jako przypowieść o dobru i złu, które się ze sobą ściera w odwiecznej walce. Tylko, że jest jeden problem. Mało tu postaci dobrych, przynajmniej wśród głównych rozgrywających. Są źli, mniej lub bardziej i co najwyżej stopniować można, kto z nich jest sprytniejszy od pozostałych.
To opowieść o pragnieniu przekraczania granic. Własnych i ograniczeń zwykłej rzeczywistości. Sięganie poza ramy naszego, fizycznego świata i za pomocą nadnaturalnych, często niemoralnych narzędzi i sposobów sięgnąć po odwieczne ludzkie marzenia: sławę i bogactwo. Ale zawsze, bez wyjątku, przyjdzie nam zapłacić za to cenę. I to główna puenta Hjortsbergowej historii. Może sama w sobie mało odkrywcza, niezbyt wydumana, ale jednocześnie taka właśnie pasuje do charakteru całej powieści. Autor nie próbuje pisać niczego, poza prozą popularną. A że robi to doskonale, to już zupełnie inna sprawa.
Harry Angel urzeka stylem. Starannym budowaniem napięcia, podsuwaniem kolejnych tropów, które okazują się nie rozwiązaniem, ale następną i następną zagadką. Świetnie gra na naszych emocjach, odnosząc się do naszych osobistych, czytelniczych skojarzeń. Hjortsberg rozgrywa całe fabularne rozdanie standardami, ogranymi już – zdawałoby się – kliszami, ale co jest kluczem do pojęcia fenomenu jego dzieła – kliszami dwóch różnych gatunków, których połączenie w jedną całość okazuje się być właśnie tą iskrą, dzieło przeciętne wynoszącą na wyżyny.
Wspaniale gra tu miasto, głównie jego mroczne rejony, mniej przyjazne, nawet dla mieszkańców – a już zwłaszcza dla obcych. Nowy Jork nie jest tutaj miejscem miłym, miejscem przystępnym. Ma swoje grzechy, swoje tajemnice. Swoje mroczne zaułki, zapomniane tunele, sklepiki podejrzanej proweniencji. To kulturowy tygiel, gdzie gorąca krew nie tylko haitańskich imigrantów miesza się z chłodną, chrześcijańską pobożnością, i w którym dwie religie mieszają się (wudu jest przecież syntezą afrykańskich kultów, chrześcijaństwa i spirytyzmu) w synkretyczną całość.
Hjortsberga cechuje oszczędny styl i znakomite panowanie nad słowem. Nie pojawiają się tu dłużyzny, brak nadmiernej szczegółowości i nadmiernie rozbudowanych opisów, autor woli powiedzieć dwa słowa mniej, niż jedno za dużo, dzięki czemu powieść czyta się szybko, z jednoczesnym ciągłym, umiejętnym podtrzymywaniem w czytelniku napięcia. Zakończenie satysfakcjonuje – nawet, kiedy znamy już finalny twist – i wciąż, przy kolejnym odczytaniu powieści – nie traci wiele ze swojej wyrazistości i nie pozostawia w odbiorcy poczucia niedosytu . Mimo swoich lat (książka po raz pierwszy ukazała się w 1978 roku) „Harry Angel” nadal broni się, nie trącąc ani na jotę przysłowiową myszką, starzejąc się godnie i nadal pozostając w literackiej czołówce literatury gatunkowej swojej kategorii. Grzech nie znać.
Harry Angel
Nasza ocena: - 90%
90%
William Hjortsberg. Tłumaczenie: Robert Lipski Wydawnictwo Vesper 2022