Gorący temat

Hellblazer, tom 5 – za wszystkich, którzy odeszli [recenzja]

Trzeci tom „Hellblazera” ze scenariuszem Gartha Ennisa godnie zamyka dokonania Irlandczyka na polu kultowej serii, czyniąc z Johna Constantine’a jedną z najbardziej wyrazistych i złożonych komiksowych postaci.

Album z przyciągającą wzrok okładką Glenna Fabry’ego ponownie obok materiału w większości znanego już wcześniej polskim czytelnikom, zawiera również premierową historię. Jest nią pięcioczęściowy “Syn człowieczy”, którym Ennis po dłuższej przerwie powrócił do postaci proletariackiego maga i zrobił to w mistrzowski sposób. Bardzo dobrze, że na koniec niniejszego albumu znalazła się ta historia w lżejszym tonie i z dużymi pokładami groteski, ponieważ zrównoważyło to ponury nastrój wszystkich poprzednich opowieści zawartych w całym zbiorze. O tak, Ennis znowu nie miał litości dla swojego bohatera i poważnie go sponiewierał, choć Constantine jak zwykle wyszedł cało z opresji. Dodajmy, że on tak, ale grupka jego angielskich przyjaciół wprost przeciwnie. 

Poniewieranie magiem odbywa się głównie w pierwszej historii, czyli w “Płomieniu potępienia”, podczas wizyty głównego bohatera (powracającego do normalnego życia po rocznym okresie degrengolady) w USA. Stąd też wspomniana okładka Fabry’ego z upiorną wersją Statuy Wolności. W tej opowieści upiorna jest zresztą dla Constantine’a cała Ameryka po tym, jak wpada on w sidła innego, czarnoskórego maga o zawadiackim imieniu Papa Midnite. To postać, która pojawiła się w serii dużo wcześniej, bo już w drugim numerze “Hellblazera” i tym razem przyszedł czas na ostateczną rozgrywkę między magami. Jednak w “Płomieniu Potępienia” nie tylko chodzi o tę rozgrywkę, ale też o alegoryczną wizję Ameryki, która w wykonaniu Ennisa nie wygląda zachęcająco. Scenarzysta wyraźnie przemyca tu swoje osobiste poglądy, rozprawia się brutalnie z mitem nowego, wolnego świata, ale czasem miota swoje oskarżenia przyciężkimi pociskami – brakuje tu polotu, który znamy z przykładowo z dzieł Alana Moore. Chociaż bezkompromisowości nie sposób Ennisowi odmówić.

Amerykę żegnamy dość szybko i wracamy do Wielkiej Brytanii, a tam już czeka na nas finałowa rozgrywka z Szatanem, upokorzonym przez Constantine’a w historii z pierwszego tomu ze scenariuszem Irlandczyka, czyli w kultowych “Niebezpiecznych nawykach”. Zanim jednak rozpocznie się “Łajdak u piekła bram”, Ennis w dwóch pojedynczych zeszytach wprowadza nas ponownie w  charakterystyczny dla “Hellblazera” brytyjski klimat, który zdecydowanie zaprzecza wizerunkowi mieszkańców Wysp jako pijących herbatkę flegmatycznych dżentelmenów. Następnie, w dłuższej sześcioczęściowej opowieści nie skupia się jedynie na pojedynku głównego bohatera z Szatanem, ale próbuje zbudować złożoną wizję ówczesnej, pełnej antagonizmów Anglii, w której to wizji znajdziemy również odniesienia i do naszej teraźniejszości, co pozwala nam określić “Hellblazera” Ennisa mianem uniwersalnej opowieści.

Nie wszystko jednak gra w “Łajdaku u piekła bram”, znowu daje znać o sobie brak subtelności Ennisa (a kiedy chce być subtelny, to przecież potrafi) i problematyczne rozłożenie akcentów fabularnych, ale na pewno nie można odmówić mu ambicji w budowaniu obrazu społecznego horroru. Nie każdego też przekona argumentacja scenarzysty w werbalnym pojedynku Constantine’a z Szatanem, bo i tak bardziej interesujące jest tutaj to co w tle i co dzięki swojemu sprytowi i bezczelności osiąga ostatecznie Constantine. Nic prócz samotności i poczucia winy, bo ci, którzy przez długie lata z nim trzymali, drogo zapłacili za tę znajomość i własne oddanie magowi.

Dwie ostatnie historie z grubaśnego tomu rekompensują fabularne niedostatki “Płomienia potępienia” i “Łajdaka u piekła bram”. Najpierw mamy “Kraj ojców”, czyli opowieść z Belfastu o rodzinie Kit. Niesie ona ze sobą olbrzymi ładunek emocjonalny i po początkowej irytacji z powodu braku w niej głównego bohatera wciąga bez reszty, dorównując jakościowo brytyjskim, proletariacko-rodzinnym filmom Kena Loacha i Mike’a Leigh. W finale zaś dostajemy wspomnianego wyżej “Człowieczego syna” ze świetną, choć z początku z lekka odpychającą, grubą kreską Johna Higginsa w roli rysownika. We wcześniejszych historiach za rysunki odpowiadał przede wszystkim Steve Dillon, który jak zwykle, kiedy było trzeba nie uciekał od brutalnej dosłowności. W “Synu człowieczym” rysunki Higginsa nabierają groteskowego charakteru, a za całą szaloną historią o demonie zamieszkującym ciało dziecka znajdziemy wspomnienia Constantine’a o jego najbliższych przyjaciołach i szalonych rzeczach, które z nimi przez lata wyczyniał. To za tych, którzy odeszli i zostawili go ze wszystkim samego, za “Wszystkie dziewczynki i wszystkich chłopców” John wypije w ostatniej, krótkiej opowieści morze alkoholu, siedząc samotnie w pubie i wspominając nie bez poczucia winy towarzyszy z przeszłości.

Hellblazer, tom 5

Nasza ocena: - 80%

80%

Scenariusz: Garth Ennis. Rysunki: Steve Dillon, John Higgins i inni. Egmont 2020

User Rating: Be the first one !

Tomasz Miecznikowski

Filmoznawca z wykształcenia. Nałogowy pochłaniacz seriali. Kocha twórczość Stephena Kinga i wielbi geniusz Alana Moore'a. Pisał artykuły do "Nowej Fantastyki" i Instytutu Książki, jego teksty i recenzje ukazują się na portalach fantastyka.pl i naekranie.pl. Wyróżniony przez użytkowników fantastyka.pl za najlepszy tekst publicystyczny 2013 roku.

Zobacz także

Odrodzenie, tom 2 – samotność kosmity [recenzja]

Drugi tom “Odrodzenia” raczej nie jest tytułem, na który czytelnicy czekali z utęsknieniem. A jednak …

Leave a Reply