Zebranie tych dwóch historii w jednym, wspólnym tomie to z grubsza bardzo dobry ruch, bowiem akcja drugiego odnosi się bezpośrednio do wydarzeń z „jedynki”. Jednak te dwie opowieści więcej różni, niż łączy i w efekcie tym boleśniej uwidaczniają się fabularne niedociągnięcia zawarte w „Dwadzieścia lat później” będącej kontynuacją bardzo solidnej „Historii bez bohatera”.
„Historia bez bohatera” ma wszystkie elementy, które powinna mieć solidna opowieść przygodowa. Mamy zbiór zróżnicowanych bohaterów, z których większość to „osobowości” w pełnym tego słowa znaczeniu. Jest nastoletni syn zamożnych przemysłowców, podróżujący ze swoją dystyngowaną guwernantką, jest popularny hollywoodzki amant, jest wybitny wirtuoz pianina, jest młoda, urocza nauczycielka o wyglądzie modelki, jest też generał południowoamerykańskiej junty wojskowej… Takie zestawienie gwarantuje mnogość emocji i tarć pomiędzy jednostkami o tak odmiennej proweniencji i temperamencie. Co ich łączy? Lotnicza katastrofa, którą przeżyli, jako jedyni. Jednak stali się w jej wyniku rozbitkami w sercu amazońskiej dżungli. Rozbitkami zdanymi tylko na siebie i własną umiejętność współdziałania. Czyli nie jest dobrze…
Ten scenariusz Van Hamme’a pokazuje, jak zdolny jest to scenarzysta. Posługując się niby klasycznym schematem wąskiego grona w odizolowanej przestrzeni, konfrontowanej z poważnym zagrożeniem, w bardzo zgrabny sposób rozgrywa relacje pomiędzy nimi, uwypuklając ich cechy charakteru i ukazując w pełniej krasie złożoność relacji w grupie, kiedy ta staje w obliczu zagrożenia. To ciekawe studium przypadku – zbiorowość w sytuacji krytycznej – które tutaj zastępuje typowo awanturniczo – przygodową opowieść, jakiej moglibyśmy się spodziewać.
I choć historia zbliża się powoli do swojego pięćdziesięciolecia (wydana została pierwotnie 1977 roku), to nie zestarzała się zbytnio, bowiem nadal – kiedy przyjrzeć się mechanizmom wewnątrz grupy – mam wrażenie, iż bardzo podobnie reagowaliby jej członkowie obecnie. Owszem, zmieniłby się język, zmieniłoby się manifestowanie społecznej przynależności. Ale w rdzeniu społecznych uwarunkowań mielibyśmy taki sam tygiel temperamentów, jednakowy, oparty na podobnych pobudkach, model reakcji.
I to stanowi nieodpartą siłę wyrazu „Historii bez bohatera”, w której tytuł jasno wskazuje, że jednostkowego bohatera sensu stricto faktycznie tutaj nie ma, jest za to bohater zbiorowy. I stanowi jednocześnie modelowy przykład takiej koncepcji.
W sukurs solidnie napisanej opowieści idą cudne rysunki Danny’ego (właśc. Daniela Henrotina), które spełniają najbardziej wyśrubowane wymogi, jak winien wyglądać najlepszy frankofon. Owszem, mamy tutaj pewne przerysowanie postaci, czasem wręcz karykaturalne portretowanie (miss nauczycielka, generał), ale jednak mieści się to udatnie w ramach przyjętej konwencji. A narysowane jest wszystko z wielką pieczołowitością i dbałością o szczegóły, bez lekceważenia detali tła w którymkolwiek kadrze.
Część druga – o znamiennym tytule „Dwadzieścia lat później” – stanowi formę sequela, odpowiednio przesuniętego w czasie, kiedy to wracamy do bohaterów znanych z „jedynki”, a główną postacią w opowieści staje się (nastoletni niegdyś, a teraz rzecz jasna już dorosły) syn przemysłowców, stojący obecnie na czele rodzinnego konsorcjum.
Sama historia oddryfowuje boleśnie od tego, co było atutem części pierwszej, ciążąc ku dość taniej historii sensacyjnej. Zważywszy jednak na czasy powstania, znów okazuje się, iż wpisała się ta fabuła idealnie w ówczesne trendy. Mamy więc tajemnicze zgony kolejnych z ocalonych z pamiętnej katastrofy. Mamy niepokojące wzmianki o nazistowskich zbrodniarzach, mających ukrywać się za fałszywymi tożsamościami, jednocześnie pełniąc prominentne funkcje na najwyższych szczeblach międzynarodowych organizacji. Mamy intrygę szytą tak grubymi nićmi, że dziw, iż nie rozłazi się w szwach. Ale jednocześnie wpisuje się ona w konwencję tak lubianą przez kino sensacyjne lat 80 – tych, kiedy to brzemię II – wojenne nadal było na tyle silne, by rezonowało z emocjami odbiorców, a jednocześnie już wystarczająco okrzepło, by dało się je wykorzystać popkulturowo, w przerysowanej, taniej opowieści. Zwłaszcza że tymi „złymi” byli właśnie naziści, którzy za wszelką cenę starali się albo odbudować na nowo upadłą Rzeszę, albo położyć łapę na poukrywanych tu i ówdzie, zagrabionych w czasie wojny skarbach, albo zwyczajnie uniknąć karzącej ręki sprawiedliwości, która to ścigała ich czy to za sprawą działań oficjalnych trybunałów karnych, czy za sprawą zdeterminowanych agentów służb, głównie z Izraela.
Całość scenariusza to prosta, chwytliwa i żywiołowa – choć mało prawdopodobna – opowiastka, która znów została świetnie zilustrowana przez Danny’ego. I choć możemy mieć – my, współcześni – wrażenie, że Van Hamme się nie popisał, to jednak na miarę ówczesnych trendów w popkulturze sama historia sobie jako tako radzi. A może bardziej – wpasowuje się w rynkowe oczekiwania okresu, w jakim powstała. Choć odczytywana dziś, niestety mocno trąci myszką i winna być traktowana bardziej jako ciekawostka, dopełnienie dylogii, niż jako rzecz sama w sobie warta lektury.
Słusznym jest więc, że mamy szansę ją poznać nie jako niezależny album, ale wspólnie z dużo znamienitszą pierwszą częścią. I samemu, naocznie wyrobić sobie opinię.
„Historia bez bohatera / Dwadzieścia lat później” to przykład albumu, który ukazuje, jak niefortunna może okazać się próba wpasowania w aktualnie obowiązującą konwencję. Mimo szacunku dla Van Hamme’a poszedł on w kontynuacji mocno na skróty, sięgając po to, co akurat było na topie… i przeszarżował. A może rzuca się to w oczy przede wszystkim w porównaniu z bardzo dobrą pierwszą opowieścią? Oceńcie sami.
Historia bez bohatera / Dwadzieścia lat później
Nasza ocena: - 75%
75%
Scenariusz: J. Van Hamme. Rysunki: Danny. Tłumaczenie: Maria Mosiewicz. Wydawnictwo Scream Comics 2023