Wojna Niezwyciężonych i brutalne spotkanie z Conquestem mocno dało się we znaki Invincible’owi i nadwyrężyło jego siły. To jednak nie koniec maratonu brutalnych starć. Kirkman wysłał właśnie bohatera na wojnę z imperium Viltrum.
Z każdym kto twierdzi, że “Żywe Trupy” to opus magnum Kirkmana, będę się zażarcie kłócił. “Invincible” jest od nich lepszy pod każdym możliwym względem: narracyjnym, prowadzenia postaci, twistów, pomysłów na świat. Nie ma tu też powtarzalności, która serię o zombiakach dosięgała co kilka tomów. Siódmy tom przygód Niezwyciężonego to kolejny wielki powiew świeżości do gatunku superbohaterskiego. Autor mocniej niż wcześniej eksploruje kosmiczne odmęty swojego uniwersum, a trwająca wojna to nie tylko świetny pretekst do pokazania przepięknej rozwałki w wykonaniu Ryana Ottleya, ale też do zaprezentowania bogactwa ras i technologii obecnych w tym świecie. W dodatku wojna to dość nietypowa, bo większość walk nie odbywa się na statki kosmiczne czy lasery a na pięści i siłę mięśni. Viltrumianie to tak potężna rasa, że sami są doskonałymi machinami wojennymi.
Finał wojny następuje dosyć szybko, bo w połowie tomu. Kirkman nie pieści się i nie rozwadnia fabuły jak to się nader często dzieje w dwóch wielkich wydawnictwa, których nazw nie powinno się wymawiać. A i jej rozwiązanie dalekie jest od standardowych rozwiązań i wiąże się z bardzo interesującymi reperkusjami, które tak na serio zmieniają status quo. Wojna się kończy a Invincible wraca do codziennych spraw. I w tej kwestii robi się ciekawie, bowiem mamy okazję przyjrzeć się wewnętrznej przemianie jaka pomalutku zaczyna zachodzić w bohaterze. Mark dojrzewa do pewnych spraw, na superbohaterzenie zaczyna patrzeć z zupełnie innej strony, szuka innych rozwiązań, które dalekie są od młócenia piąchami. Jeszcze ciekawiej robi się w relacjach na linii z Evą – jest bardzo życiowo, jest wzrusz. Poza tym Kirkman rozstawia już kolejne piony pod przyszłe wydarzenia, a także kapitalnie zamyka kilka pobocznych, niby niewiele znaczących wątków, które jednak stanowią o żelaznej dyscyplinie autora.
Ryan Ottley nadal przepięknie czaruje ilustracjami. Pobyt bohatera w kosmosie to dla niego świetna okazja do kreatywnego wyżycia się. Artysta z finezją i lekkością tworzy kapitalnych kosmitów, technikalia i obce kultury. Jest w tym jego rysowaniu mnóstwo radochy i świeżości. Niestety po wojennym wątku zmienia się kolorysta. Odchodzi Fco Plascencia, który dołączył wówczas do Scotta Snydera i Grega Capullo przy “Batmanie” z Nowego DC Comics, a jego miejsce zajmuje Nikos Koutsis, którego praca trochę wypacza rysunki Ottleya.
Siódmy tom “Invincible” znów dostarcza ogromu emocji, doskonałej akcji i obyczajowej życiówki. Seria i bohater dojrzewają, świat ewoluuje, a historia coraz bardziej wciąga. Jeśli znacie kogoś kto jeszcze tej serii nie czytał to po prostu zrobicie mu ogromną przysługę polecając ten tytuł. Nawet antyfani superherosów, czy komiksów w ogóle, będą się tu świetnie bawić i znajdą wiele elementów, które przypadną im do gustu.
Invincible #7. Scenariusz: Robert Kirkman. Rysunki: Ryan Ottley. Egmont 2020
Ocena: 9/10