Jesteśmy już coraz bliżej momentu, w którym będzie można podsumować superbohaterską sagę Roberta Kirkmana. Do opublikowania został już tylko jeden tom serii, która jest reklamowana jako najlepszy superbohaterski komiks we wszechświecie. Tom jedenasty potwierdza, że ta teza wcale nie jest gołosłowna.
Po wydarzeniach z dziesiątego tomu sytuacja życiowa Marka wydaje się jasna i klarowna. Odpuścił superbohaterskie i razem z Eve zajął się wychowaniem córki na odległej od Ziemi planecie. Gdzieś tam w dalekim kosmosie wciąż czai się zagrożenie ze strony Thragga, ale wydaje się być na tyle odsunięte w czasie, że na razie bohaterowie mogą nacieszyć się zwykłym życiem. Tymczasem na Ziemi Robot dalej realizuje swój plan światowego dobrobytu, zdecydowany stosować drastyczne środki przymusu, jeśli mu ktoś stanie na drodze. Efekty jego działań są jednak wymierne, co skłania kolejnych superbohaterów do przechodzenia na jego stronę. Teoretycznie nic nie wskazuje na jakiekolwiek trzęsienie ziemi, które wywróciłoby życie supebohaterów do góry nogami, jednak Kirkman nie byłby przecież sobą, gdyby czegoś takiego im nie zafundował. To w jak robi to sposób, czyli zupełnie znienacka, jakby specjalnie zaplanował uśpienie czytelnika, wzbudza autentyczny podziw. Od momentu wizyty Marka na planecie, z której dopiero co uciekł Thragg fabuła nagle przyśpiesza i prowadzi superbohatera na zupełnie nieoczekiwaną ścieżkę. Niespodziewana wizyta Invincible’a w przeszłości zmienia punkty widzenia czytelników i samego bohatera, a całej jego historii nadaje nieoczekiwanej głębi. A to co Kirkman szykuje na później, jest jeszcze bardziej szokujące.
W jedenastym tomie szczególna uwaga scenarzysty jest poświęcona Eve, która w ostatnich tomach była w cieniu perypetii Marka, a tym razem mamy okazję zobaczyć, jak mocno wpłynęło również na nią to, co ostatnio wydarzyło się w ich życiu. Poza tym zobaczymy ją ponownie w roli superbohaterki z prawdziwego zdarzenia, która nie boi się stanąć w szranki z teoretycznie silniejszymi przeciwnikami. Ważny wątek dostanie również Oliver i to właśnie na tej czwórce – Eve, Mark, Terra i Oliver skupi się uwaga twórców.
Dodać trzeba, że w tej odsłonie za stronę graficzną odpowiada nie tylko Ryan Ottley, ale także rysownik, który tworzył serię na początku, czyli Cory Walker. Ta zmiana jest zauważalna i trzeba przerzucić co najmniej kilkanaście kartek , by na powrót przyzwyczaić się do stosowanej przez niego stylistyki. Nie ma co ukrywać, że to kreska Ottleya jest dla “Invincible’a” tym, co najlepsze, jednak w dwóch ostatnich zeszytach Walker staje na wysokości zadania i prezentuje jeden z najbardziej niezwykłych superbohaterskich pojedynków w całej serii z wielkim wyczuciem dramaturgii wydarzeń.
Teoretycznie takie albumy, rozgrywające się przed wielkim finałem, który poznamy w dwunastej odsłonie serii raczej wyciszają emocje i szykują nas na wielkie wydarzenia, jednak Kirkman ma w sobie coś takiego, że u niego wielkie wydarzenie może się zdarzyć w dowolnym momencie. Tak się dzieje właśnie w jedenastym tomie, który aż buzuje od emocji i pozostawia czytelnika na wielkim głodzie. Trochę szkoda, że Egmont przerwał niespodziewanie trzymiesięczny cykl wydawniczy serii i na ostatnią odsłonę będziemy musieli czekać aż do listopada, ale będzie wtedy smakować ona jeszcze lepiej. Już nie mogę się doczekać momentu, kiedy przeczytam całość “Invincble’a” za jednym zamachem w komiksowym maratonie czytelniczym. Mam wrażenie, że po takiej lekturze teza, że mamy do czynienia z najlepszym superbohaterskim komiksem we wszechświecie obroni się po raz kolejny.
Invincible, tom 11
Nasza ocena: - 90%
90%
Scenariusz: Robert Kirkman. Rysunki: Ryan Ottley, Cory Walker. Egmont 2021