Westernowy „Ladies with guns” to najbardziej feministyczna odsłona konwencji Dzikiego Zachodu, jaką widziałem. Co z jednej strony całkowicie oddala ją od realizmu opowieści, ale jednocześnie nie neguje jakości serwowanej historii. Bowiem popkultura może i powinna bawić się konwencją i czasem otwarcie rezygnować z trzymania się surowo realistycznej, historycznej linii. A ten akurat flirt rozrywkowy z konwencją westernu wyszedł autorom komiksu nadspodziewanie dobrze.
Fabuła jest w sumie prosta, jak przysłowiowa budowa cepa. Nic tu nie znajdziemy nad wyraz odkrywczego, już sam tytuł (szkoda, że nie przetłumaczony w Polsce, w stylu np. „Dziewuchy z giwerami”) zapowiada, czego możemy się spodziewać. Zestaw bohaterek jest odpowiednio przekrojowy i zróżnicowany, od twardej i bezkompromisowej byłej nauczycielki, poprzez pozornie damulkowatą pionierkę (rodem z serialu „1883” – która oczywiście okazuje się odpowiednio „twardsza”), następnie byłą prostytutkę (która znalazła prosty i szybki sposób na przebranżowienie poprzez zajumanie kasy swojej szefowej), dalej – zaciekle nietolerującą białych indiańską wojowniczkę i w końcu młodocianą byłą niewolnicę, która okaleczywszy dotkliwie swojego pana, trafiła do żelaznej klatki… By w efekcie w niej uciec i trafić na wyżej wymienioną gromadkę. Kobiety, spotkawszy się właśnie za sprawą wciąż uwięzionej niewolnicy, łączą siły przeciwko wszystkim możliwym facetom – bo każda z jakimiś ma na pieńku, mniej lub bardziej. Czasem po prostu dlatego, że są facetami. Czasem z powodów o wiele poważniejszych. A czasem znów i jedno i drugie się wzajemnie nie wyklucza.
A mężczyźni w komiksie to standardowo albo zadufane w sobie dupki, albo mendy, albo ograniczeni umysłowo nieudacznicy. A chwilami nawet wszystko naraz, hurtem. Mówiłem, że to na wskroś feministyczny komiks? Nie, żeby mi to przeszkadzało. Wręcz przeciwnie – bawiłem się świetnie. Bo co ciekawe, takie tendencyjne i zero-jedynkowe ujęcie tematu wypada nad wyraz udanie. Mało realistycznie – ale kiedy już w ramach popkulturowej konwencji zawiesimy niewiarę i damy się porwać dynamicznej, przerysowanej opowieści, zaczyna ona naprawdę dobrze wybrzmiewać.
I to jest najważniejsze w tym komiksie – ta plastyczność pozornie zużytej do bólu westernowej konwencji, w której ramach niekoniecznie trzeba wyważać na oścież otwarte drzwi, a wystarczy trochę pomieszać role i pozamieniać płci… a potem czerpać z tego, co taka zamiana oferuje. Olivierowi Bocquetowi się to udało – przynajmniej na początek. Zobaczymy, jak się cała historia rozwinie w kolejnych tomach. Na razie widać tyle, że jest ciekawie, trochę poważnie, trochę zabawnie, mocno z przymrużeniem oka, ale z akcentem na dynamizm i na solidne tempo akcji, w ramach którego autor scenariusza nie zamierza brać jeńców.
Słowem, w „Ladies with Guns” zostało jasno powiedziane, że kobiety potrafią zrobić epicką rozpierduchę, a westernowe realia tylko im w tym pomagają. Mnie pasuje.
Graficznie jest bardzo dobrze. Artystka o pseudonimie Anlor (właściwie Anne-Laure Bizot, ale który frankofoński rysownik / rysowniczka nie ma pseudo?) zrobiła znakomitą robotę, serwując plansze bardzo w stylu Loisela, co zresztą świetnie komponuje się z tonacją scenariusza. Anlor to artystka może ze skromnym, póki co dorobkiem, ale już doceniona – za album Amère Russie do scenariusza Auréliena Ducoudray otrzymała prestiżową nagrodę Prix St Michel za najlepszy album na brukselskim festiwalu w 2015 roku.
Jest w jej rysunkach niesamowita energia, jest charakterystyczna frankofońska maniera akcentująca każdy szczegół kadru, ale też bardzo wyraźna umiejętność oddania w rysunku emocji bohaterek. A to zdecydowanie wpływa pozytywnie na finalny odbiór komiksu. Nic, tylko podziwiać.
„Ladies with Guns” to taki trochę komiksowy odpowiednik tego, co niegdyś spróbowano już zrobić w kinie. Mowa oczywiście o westernie „Bad girls” („Wystrzałowe dziewczyny”) w reżyserii Jonathana Kaplana, do scenariusza Yolande Turner i Kena Friedmana. Nie wiem, jak dalece Bocquet się inspirował tamtą produkcją, ale podobieństwa – chcąc nie chcąc – nie da się podważyć. Nie jest to oczywiście przytyk. Bo nadal „Ladies with guns” to przykład tego, jak bawić się popkulturą i zrobić produkt typowo dla rozrywki. A nie jest to tak proste, jak może się na pierwszy rzut oka wydawać. Niniejszemu tytułowi do wybitności dalece, ale i nie pretenduje do takiego poziomu. W swojej kategorii zaś prezentuje się bardzo dobrze i śmiało może otrzymać znak jakości BadLoopus.
Ladies with guns tom 1
Nasza ocena: - 80%
80%
Scenariusz: Oliwier Bocquet. Rysunki: Anlor. Tłumaczenie: Jakub Syty. Wydawnictwo Non Stop Comics 2023
One comment
Pingback: Ladies with guns tom 2 – uwaga, będzie jeszcze bardziej wybuchowo! [recenzja] – Badloopus