Jesteśmy już o krok od wielkiego wydarzenia w Uniwersum DC pod nazwą “Batman. Death Metal’. Trzeba tylko wcześniej przeczytać niniejszą komiksową cegłę, co jest nie lada wyzwaniem, ponieważ ta odsłona “Ligi Sprawiedliwości” nosi w sobie najważniejsze grzechy superbohaterskich eventów, na szczęście w połączeniu z pewnymi zaletami.
Im dłużej człowiek czyta superbohaterskie komiksy z ostatnich lat, tym większe odnosi wrażenie, że najciekawsze rzeczy dzieją się albo na obrzeżach wielkich eventów, albo po prostu w elsworldach. Jeśli tuż przed “Wojną totalną” czytaliśmy na przykład “DCeased”, to te dwie lektury w zasadzie nie mają porównania. Event z Ligą Sprawiedliwości jest bowiem grubaśny, toporny, fabularnie zaplątany, a konwersacje bohaterów brzmią niejednokrotnie jak bełkot zachłyśniętego zbyt dużą dawką popkultury nerda. A takie ‘DCeased” jest proste, krótkie, z wykopem i zajmującą historią. “Wojna Totalna” teoretycznie też powinna być zajmującą historią, bo przecież dzieją się tu rzeczy niezwykłe i doniosłe, ale niestety podane w ten sposób, że ich niezwykłość i doniosłość ulatują z fabuły z każdą przewracaną stroną.
Wydarzenia przedstawione w albumie który robi wrażenie ilością stron (prawie 650) dzielą się na kilka etapów, którym odpowiadają poszczególne rozdziały. W trzyzeszytowym “Lex Predator” obserwujemy jak Lex Luthor przejmuje rząd ludzkich dusz czyniąc ze swojej postaci proroka zagłady. Luthor jest również na okładce niniejszego albumu, która jasno sygnalizuje że jest on najważniejszą postacią tego eventu. Rzeczywiście, postać tego etatowego złoczyńcy (który jeszcze niedawno był w gronie Ligi Sprawiedliwości) przeszła w tej historii dużą ewolucję, razem z wyglądem i umiejętnościami. To dobrze, że postacie w Uniwersum DC ewoluują i twórcy starają się z nich wycisnąć coś nowego, ale dotyczy to jedynie Luthora, bo reszta to dobrze znana nam ekipy złoczyńców i członków Ligi sprawiedliwości, które staną do walki o losy całego Multiwersum.
W “Roku Łotrów” Luthor zbiera poszczególnych antybohaterów do swojej drużyny. W “Wojnie totalnej” zaczyna się licząca dziesięć zeszytów i dziejąca się w przeszłości, przyszłości i teraźniejszości nawalanka między Ligą a ekipą Luthora. W tle zaś czai się złowieszcza Perpetua, niegdysiejsza twórczyni całego Multiwersum (i zarazem matka Monitorów), która na nowo pragnie nim zawładnąć i wprowadzić swoje mroczne rządy. Dziesiątki bohaterów toczą tu między sobą mniejsze lub większe rozgrywki, podczas których dzieje się generalnie wszystko, co tylko da się upchnąć do wora spod znaku wielkiego eventu. Logika wydarzeń też jest, ale podana w ten sposób, że momentami traci ona sens, zwłaszcza w momentach, kiedy zasypywani jesteśmy toną apokaliptycznych określeń wychodzących z ust przejętych wydarzeniami superbohaterów (Totalność, Omniwersum, Legion Zagłady, Absolutne Zło, Mroczne Multiwersum itd.). Czytając, zastanawiamy się czy ktoś po prostu bał się powiedzieć Scottowi Snyderowi: stary, może wyhamuj, co? Jednak prawda jest taka, że Snyder w roli scenarzysty już od dawna nie ma hamulców i w komiksowym medium jest godnym odpowiednikiem Zacka Snydera z medium filmowego.
Światło w tym eventowym tunelu pojawia się pod koniec “Wojny Totalnej’, która kończy się niezłym twistem i dzięki temu ostatni rozdział tej cegły, kontynuujący wątki z drugiego tomu “Batmana, Który się Śmieje” wygląda już dużo lepiej, a jego największą ozdobą jest stary dobry Joker wspólnie z tytułową hybrydą Batmana i Jokera, która ostatnio szaleje w Uniwersum DC. To być może najlepszy z dotychczasowych występów Batmana, Który się Śmieje. Całkiem sensownie twórcy łączą jego wątek razem z zakusami Perpetuy i szykującego zagładę dla starego porządku Luthora, że nawet jesteśmy autentycznie ciekawi, co czeka nas w nagłaśnianym od jakiegoś czasu, nadchodzącym evencie “Batman. Death Metal”. Jednak tego co dobre było jedynie w kilku spośród dwudziestu paru zeszytów tego albumu i ogólny bilans nie jest za dobry dla niniejszej odsłony “Ligi sprawiedliwości”.
Kiedy kartkujemy ten komiks, niewiele kadrów jest w stanie zostać w naszej pamięci i jedynie okładka z enigmatycznym wyrazem twarzy Luthora autorstwa Franka Quitely’ego wyróżnia się spośród graficznej warstwy albumu. Co do scenariusza, to Scott Snyder i towarzyszący mu James Tynion IV, którzy od kilku lat stoją za rozwijaniem wątków (i mitologii) Batmana (n.p. w “Wieczny Batman”) i od jakiegoś czasu Batmana, który Się Śmieje oraz Ligi Sprawiedliwości to twórcy, którym zamarzyło się mocno namieszać w Uniwersum DC. Jednak ich nieodparte pragnienie powiedzenia wszystkiego, bez żadnych szans na choć jedno fabularne zawahanie czy niedopowiedzenie jest sposobem na stworzenie narracji totalnej, którą czytelnik ma chłonąć z rozdziawioną buzią i po konsumpcji czekać na kolejne porcje. Ta totalność odpowiada filmowej wizji Uniwersum DC spod znaku Zacka Snydera i zwyczajnie potrafi wymęczyć odbiorcę (który o dziwo i tak chce jeszcze więcej).
Scott Snyder wyraźnie w tej historii chciał nawiązać do konstrukcji kultowych, wcześniejszych eventów, w tym także do “Kryzysu na Nieskończonych Ziemiach” i chyba zapatrzył się na te komiksowe starocie za bardzo, bo pożyczył od nich nie tylko epickość rozgrywających się wydarzeń, ale również ich pretensjonalność, która wówczas miała swój urok, ale dziś już nie działa. To właśnie ona jest głównym grzechem tego albumu, wyziera co i rusz z dialogów i potyczek bohaterów i na nic zdają się wielokrotne mrugnięcia okiem scenarzystów, bo po prostu ten event z uwzględnieniem jego najdłuższego rozdziału jest toporny i pretensjonalny. Całość ratuje Batman, Który się Śmieje, którego postać, choć w miarę jej kolejnych występów jest coraz bardziej denerwująca, to jednocześnie jest pozbawiona tejże pretensjonalności i swoim zachowaniem i czynami stanowi dla niej jedyną i skuteczną przeciwwagę. Oby znalazło to odzwierciedlenie w nadchodzącym evencie “Batman. Death Metal”, na który czeka się bardziej z ciekawością niż dużymi oczekiwaniami.
Liga Sprawiedliwości. Rok Łotrów. Wojna Totalna
Nasza ocena: - 50%
50%
Scenariusz: Scott Snyder, James Tynion IV i inni. Rysunki: Jorge Jimenez i inni. Egmont 2021.