Spider-Man, to prawdopodobnie zaraz po Batmanie najpopularniejszy i najczęściej wydawany na polskim rynku superbohater. Czy kolejna seria z jego udziałem warta jest uwagi fanów?
Slogan Marvel Knights na okładce umieszczony przed superbohaterską ksywką Petera Parkera niewątpliwie z czymś nam się kojarzy. I rzeczywiście, przecież Egmont wydał już “Punishera” pod tym szyldem, a jeszcze wcześniej mieliśmy fragmenty niniejszego wydania zbiorczego w postaci dwóch tomów w WKKM. Okazuje się, że Marvel Knights to cały imprint, z którego znamy tylko niewielkie fragmenty. Startował jeszcze pod koniec lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku, a rozwinął skrzydła w pierwszym dziesięcioleciu XXI wieku. Miał przedstawiać fanom przygody superbohaterów, które sięgały do źródeł postaci, ale zarazem pokazywały ich perypetie wykraczając poza schematy. Czytając przygody Spider-Mana napisane przez Marka Millara rzeczywiście ma się poczucie, że scenarzysta szuka nowych dróg rozwoju fabuły i postaci Spider-Mana, głównie balansując między tradycją a nowoczesnością.
„Marvel Knights. Spider-Man, tom 1” rozgrywa się mniej więcej w tym samy czasie co pisane przez Straczynskiego przygody Pajączka w wydanym u nas tomie trzecim i czwartym. Dlatego, aby mieć pełny obraz wydarzeń warto czytać obie serie – zresztą kolejne zeszyty z serii Marvel Knigts pojawiają się w czwartym tomie “Amazing Spider-Man”, więc ta zależność jest dosyć istotna. Jednak lektura pierwszego tomu serii Marka Millara sprawdza się równie dobrze jako oddzielna opowieść, która oferuje czytelnikowi całkiem sporą liczbę fabularnych niespodzianek.
Peter Parker jest na etapie związku małżeńskiego z Mary Jane i jest to naprawdę istotny element fabuły, ponieważ młodzi małżonkowie przechodzą trudny okres. Finansowe kłopoty tej dwójki Millar sprawnie nakłada na perypetie Petera w roli Spider-Mana, zwłaszcza kiedy w tle jest dużo poważniejszy problem – ktoś porwał ciocię May i co gorsza, bohater nie jest jej w stanie odnaleźć. I rzeczywiście – trudno nie współczuć coraz bardziej bezradnemu Peterowi, który szukając May musi iść na pewne kompromisy. A te, jak możemy przypuszczać, odbiją mu się czkawką.
Ta intrygująca i rzeczywiście miejscami niestandardowa fabuła to popis Marka Millara, który w tym okresie był w bardzo dobrej scenopisarskiej formie. Sprawność, z jaką łączy wątki obyczajowe ze scenami akcji po prostu musi się podobać (to „musi” w pewnym momencie poddajemy w wątpliwość – jeszcze do tego wrócę). I mimo, że mamy tutaj jak najbardziej podstawowy zestaw przeciwników Spider-mana – jest Zielony Goblin, Sęp, Owl, Otto Octavius, a także Venom w opowieści “Jadowity” – to Millar na nowo rozpisuje relacje między złoczyńcami i Peterem, zaskakując nie raz czytelnika.
Opowieść z porwaniem cioci May w tle stanowi długi wątek w wydaniu zbiorczym, by w końcówce przejść do nowego rozdziału, w którym na scenie pojawi się jeden nowy, tajemniczy superbohater i całkiem spora grupa nowojorskich herosów. Sześć zeszytów „Człowieka z sinej dali” jest napisane z werwą i z pomysłem, a intrygujące wstawki, które nawiązują do postaci superbohatera z konkurencyjnego DC składają się na całkiem udany pastisz z szalony twistem i rysunkami nawiązującymi do srebrnej ery komiksu.
No własnie, rysunki. O ile scenariusz Millara to już pełną gębą nowoczesny, dwudziestopierwszowieczny komiks, to grafika, którą widzimy głównie w wykonaniu Terry’ego Dodsona to jakiś koszmarny, przejściowy etap między stylistyką lat dziewięćdziesiątych (przypominają się komiksy Top Cow wydawane niegdyś przez Mandragorę), a poszukiwaniem kreski odpowiadającej nowoczesnej dynamicznej narracji. W efekcie czułem się trochę tak, jakby twórcy już wtedy kombinowali z AI, zabijając przy okazji graficzną spontaniczność głównego bohatera. Przytłaczająca i męcząca kolorystyka i brak wyrazistych dalekich planów, a nawet nieprzekonujące projekty niektórych postaci sprawiają, że komiks ów oddziałuje na czytelnika w klaustrofobiczny sposób – być może (zgodnie z intencjami twórców?) oddając w ten sposób zagubienie życiowe bohatera. Ale to tylko pobożne życzenia, taka była wówczas moda i tym samym szata graficzna tego komiksu staje się niejako znakiem czasów – w dwudziesty pierwszy wiek,w superbohaterskiej dziedzinie komiksowi twórcy, byś może wciąż zauroczeni estetyką lat dziewięćdziesiątych wchodzili się po prostu z przytupem, często zapominając o istotnych estetycznych uwarunkowaniach. I to samo czuć momentami w dobrej przecież historii Millara – bo dociska fabularnie ile tylko może, bo całkowicie ulega czarowi komercji, bo chce, żeby wszystko było naj. Recz w tym, że te odczucia pojawiają się później, po lekturze. A w trakcie nie mamy czasu o tym pomyśleć i przyjmujemy fabułę z fanowskim zaangażowaniem. Ot paradoks.
Marvel Knights, Spider-Man, tom 1
Nasza ocena: - 60%
60%
Scenariusz: Mark Millar. Rysunki; terry Dodson i inni. Tłumaczenie: Marek Starosta. Egmont 2024