„Maska Cthulhu” Augusta Derletha zdaje się wypełniać jedną z białych plam na mapie lovcraftowskiego horroru w Polsce. I choć wiele złego można by powiedzieć o samym autorze – który przecież tak ochoczo zaskarbiał sobie dorobek Lovecrafta i w pełnej dowolności przekształcał go na swoja modłę, to jednak nic nie zmienia faktu, że to w głównej mierze jemu Samotnik z Providence zawdzięcza może nie samą popularność, ale w ogóle zaistnienie w szerszej świadomości.
Zbiór przygotowany przez Wydawnictwo IX ( w tłumaczeniu Radosława Jarosińskiego) daje nam szanse poznania sześć historii czerpiących garściami z mitologii Cthulhu (za ten termin odpowiada zresztą właśnie Derleth), które pierwotnie opublikowane były w magazynie Weird Tales w latach 1939-1953. I choć tak naprawdę tylko pierwsza oparta została na pozostawionych przez Lovecrafta notatkach, to jednak nie zmienia to faktu, że stanowią ciekawe uzupełnienie dorobku Mistrza.
Może nie stanowią one – pod względem literackim takiego majstersztyku jak oryginalne historie. Może przeinaczają sposób postrzegania lovecraftowskich mitów, próbując je transformować w myśl wyznawanej przez Derletha wizji, opartej na dogmacie wiary rzymskokatolickiej. Jednak same w sobie stanowią doskonały przykład sprawnie skrojonej grozy, a poza tym jest jeszcze jeden bardzo ważny aspekt, przez który nie powinny zostać zdeprecjonowane czy zapomniane – popularyzatorstwo.
Roli Derletha w zakresie popularyzowania twórczości Lovecrafta – mimo swoistej bezczelności w reinterpretacji czy świadomemu manipulowaniu faktami dotyczącymi wspólnej pracy nad określonymi tekstami z samym Lovecraftem – nie sposób przecenić. To przecież Derleth postawił sobie za cel opublikowanie całości dorobku swojego korespondencyjnego przyjaciela. To on przedstawił teksty Lovecrafta pierwszemu wydawcy, a gdy ten je odrzucił, to Derleth współzałożył kultowe później wydawnictwo Arkham House.
Bez marketingowych działań Derletha nie byłoby Lovecrafta, przynajmniej w kontekście zbiorowej, kulturowej świadomości. Mistrz kosmicznej grozy pozostałby albo autorem zapomnianym, albo rozpoznawanym przez wąskie grono fascynatów niszowego horroru. I z całą pewnością nie odcisnąłby swojego piętna na całym kulturowym dorobku, jak możemy to zaobserwować obecnie.
To tyle w kwestii obrony Derletha. Po więcej odsyłam Was do znakomitego posłowia Mikołaja Kołyszko (autor opracowania „Groza jest święta” Phantom Books Horror 2018) – „Tak, Derleth nas oszukał, a jednak był wielki”. Ten badacz i autor religioznawczych analiz lovecraftowskiej prozy prześwietlił i zaprezentował problem w sposób wystarczająco obszerny i rzeczowy.
Co do zawartych w zbiorze tekstów, to ciężko stopniować tu jakość, bowiem trzymają one, wg mnie, zrównoważony poziom, dobrze radzą sobie w zakresie budowania nastroju i prezentowania kolejnych odsłon szalonych wizji Lovecrafta, umiejętnie – mimo wszystko – przetworzonych przez Derletha. Lovecraftowskiego ducha jest tutaj dużo, by trafić do miłośnika Samotnika z Providence. Dopóty, dopóki nie zaczniemy zaciekle analizować porównawczo niuansów mitologii Cthulhu i zgodności wersji Derletha z oryginalną, możemy czerpać naprawdę dużo przyjemności z lektury. Językowo proza ta jest zdecydowanie lżejsza, przystępniejsza, niż twórczość Lovecrafta. Autor „Maski Cthulhu” nie sili się także na tak wnikliwe, rozpasane opisy przyrody. Jego proza chętniej sięga po dialogi, co nadaje całości więcej lekkości, dynamizmu, czyni ją przystępniejszą, zwłaszcza w zestawieniu z arcy-dokładnymi lovecraftowskimi przekładami Macieja Płazy.
Historie opowiedziane przez Derletha chętnie sięgają po całe zestawy elementów, ochoczo wykorzystywanych przez twórcę Cthulhu, więc klimat historii, osaczającej bohaterów, kosmicznej, niewysłowionej grozy zdecydowanie oddany jest umiejętnie. Pojawia się pewna powtarzalność motywów, bohaterowie, niejednokrotnie w ramach dziedziczenia, trafiają na ślady tajemnej i bardzo niebezpiecznej wiedzy, po którą sięgali ich przodkowie, przez co oni sami konfrontują się z niewyobrażalnym. „Maska Cthulhu”, bedąca naprawdę dobrą porcją literackiego horroru to z jednej strony swoisty hołd dla Lovecrafta, z drugiej zaś trochę przyczółek do niezwykłej jak na ówczesne czasy, marketingowej kampanii. W której Derleth mocno nas wszystkich (i sobie współczesnych) oszukał, ale niezmiennie sprawił, że nie tylko zachowana została pamięć o twórczości jednego z najwybitniejszych autorów grozy w historii, ale też, że zajęła ona (i jej autor) należne miejsce w literackiej historii popkultury, odciskając swoje niezbywalne piętno na wszystkich kolejnych pokoleniach.
„Maska Cthulhu” – zwyczajowo, jak to w przypadku Wydawnictwa IX – wydana przepięknie, z dbałością o wszelkie edytorskie detale, ozdobiona świetną okładką Marcina Wrońskiego, stanowi przykład wydania bibliofilskiego, gdzie o oprawę zadbano na równi, co o treść.
W kwestii literackiego horroru jest to z pewnością jedna z najważniejszych publikacji tego roku, na którą czekało wielu miłośników Lovecrafta. Efektem finalnym zdecydowanie nie powinni czuć się zawiedzeni.
Maska Cthulhu
Nasza ocena: - 90%
90%
August Derleth. Wydawnictwo IX 2020