„Miasto latarni” skusiło mnie swoją steampunkową, mocno wiktoriańską estetyką. I choć pierwszy tom mocno nadwyrężył moje zaufanie – ze względu na tendencyjny rys fabuły i znaczące nielogiczności – to drugi niejako ratuje sytuację, sprawiając, że wciąż chcę poznać zakończenie tej nietuzinkowej historii.
Byłem nastawiony bardzo optymistycznie do tego komiksu przede wszystkim ze względu na gatunkowy sztafaż i estetykę graficzną samej serii. Uwielbiam steampunk, jego wiktoriański rozmach, epickie zazwyczaj lokacje, intrygujące rozwiązania technologiczne serwowane przez twórców i ciekawe ogólne założenia świata przedstawionego. Tutaj akurat, w „Mieście Latarni”, jeśli przyjrzeć się całości world-buildingu, to dostrzeżemy, iż konwencja steampunka została nałożona, niby kalka na konstrukcję świata cyberpunkowego. Władza skupiona w rękach wąskiego grona, które opływa w dostatki, podczas kiedy reszta żyje na skraju możliwości przetrwania. Kataklizm – wojna, która doprowadziła do istniejącego status quo i jest zarazem katalizatorem niegdysiejszych zmian i wykształcenia się specyficznego, mocno warstwowego, kastowego społeczeństwa. Typowe pragnienie jednostki z nizin do wykonania misji, mającej zaburzyć owo status quo, odwrócić role, a w ostateczności dać szansę na wspięcie się po społecznej drabinie. Oczywiście schemat ten ubrany jest odpowiednio w steampunkową estetykę, z całym rozmachem wiktoriańskich budowli, z arystokratycznym rodowodem kasty rządzącej i odpowiednim natężeniem nietuzinkowych, ale charakterystycznych dla konwencji technologii (jak sterowce – jaki steampunk obejdzie się bez sterowców?).
Tak więc świat przedstawiony poczytywać należałoby na plus. Gorzej w pierwszym tomie z rysem fabularnym. Bo nie dość, że jest on bardzo boleśnie przewidywalny w samym trzonie, to jeszcze cechuje go bardzo poważna nielogiczność. Główny bohater – wywodzący się z niższej kasty Sander Jorve – podszywa się pod oficera Gwardii, jednego z najlepszych, dzięki czemu dostaje się do sławetnych Wież… i nikt nie dostrzega podmiany. Nikt, włącznie z jego bezpośrednim zwierzchnikiem nie zauważa zmiany w swoim pupilu. Pomijając wygląd — noszą wszak maski / hełmy w trakcie akcji. Ale jak wytłumaczyć zmianę barwy głosu? Ruchów, postawy, braku rozeznania w standardach zachowania, w topografii przestrzennej? To poważny zgrzyt, który z jednej strony był konieczny dla samej osi fabuły i pchnięcia historii na wymagane tory, z drugiej zaś, został tragicznie źle rozegrany i mocno rzutuje na odbiór całości.
Na szczęście drugi tom – kiedy już przebolejemy brak logiki i tendencyjność pierwszego – nieco poprawia wrażenia, bo intryga zgrabnie się zapętla. Mimo że wychodzimy znów od oczywistości i fabularnej kalki (młody władca nieświadom biedy i ucisku, chcący coś zmienić, ale blokowany przez spiskującą, żądną władzy i skorumpowaną Radę) okazuje się bardziej dwuznaczny, niż w pierwszej chwili się nam wydaje, w dodatku ukrywa dużo więcej tajemnic. I ta dwuznaczność oraz dzierżone przez niego sekrety okazują się mocnym wsparciem i rozwinięciem zarazem komiksowej fabuły. A to powoduje, że mimo początkowych niedociągnięć, nadal pozostaję zaintrygowany kierunkiem, w jakim podąża ta historia i nie zamierzam lektury porzucić. Zwłaszcza że zakończenie drugiego tomu wywróci do góry nogami wszystko, co dotąd dowiedzieliśmy się o przedstawionym świecie Miasta Latarni…
Graficznie jest bardzo dobrze. Staranne, szczegółowe kadry, wiele uwagi poświęcające właśnie scenografii, w tym monumentalnym przestrzeniom Miasta Latarni oraz samych Wież robią duże wrażenie i dopełniają wizji steampunkowego świata w sposób należyty. A fakt, że fabuła przeskakuje od społecznych nizin, po ich szczyty, pozwala twórcom na zaprezentowanie szerokiego wachlarza lokacji i ogólne popisy w zakresie graficznej kreacji. Okazuje się więc rysunek czołową zaletą tego cyklu, który nadrabia fabularne niedociągnięcia i z pewnością może zachwycać w zakresie prezentacji świata przedstawionego. Carlos Magno (pojawił się u nas za sprawą „Wojny królów” z Marvel Classic) z pewnością odrobił tutaj pracę domową, serwując wizję nie dość, ze spójną, to jeszcze nacechowana odpowiednim rozmachem i wspaniale wpisująca się w ogólne założenia estetyczne gatunku. Pod tym względem bardzo warto zwrócić na ten komiks uwagę.
Całość komiksu uzupełniają oczywiście spiski, polityczne spory, dysputy i tajemnice, okraszone odpowiednią ilością dynamicznych walk, co sprawia, że komiks czyta się całkiem przyjemnie, o ile przymkniemy oko na pewne fabularne nielogiczności, o których wspomniałem na początku.
Reasumując, dwa pierwsze tomy „Miasta Latarni” serwują zróżnicowany poziom. Od słabszego początku udało się twórcom w całkiem ciekawą stronę ukierunkować fabułę, a wsparcie naprawdę starannej, nakreślonej w szczegółach i z epickim rozmachem warstwy graficznej sprawia, że komiks – mimo pewnych wad – nadal wart jest uwagi. Samo uniwersum okazuje się na tyle bogate, rozległe i samo w sobie interesujące, iż liczę, że ta seria nie będzie jedyną, jaką autorzy zaserwują nam w jego ramach. Pomimo początkowych zastrzeżeń, warto, choć polecam z pewną dozą ostrożności.
Tom pierwszy:
Tom drugi:
Miasto Latarni tom 1 i 2
Nasza ocena: - 70%
70%
Scenariusz: Trevor Crafts, Matthew Delay i inni. Rysunki: Carlos Magno. Tłumaczenie: Bartosz Czartoryski. Wydawnictwo Lost In Time 2024