Gorący temat

Nie patrz w dół – sześćset metrów nad poziomem rozsądku [recenzja]

Jeśli można mówić o pewnym rodzaju filmów których – niezależnie od tego jak później je rozgrywają – pomysły wyjściowe zakrawają na szczyty absurdu, produkcja w reżyserii Scotta Manna z pewnością zapracowałaby sobie na miejsce w ich czołówce.

Początkowe sceny „Nie patrz w dół” całej lawiny nonsensu związanego z dalszym rozwojem fabuły jednak nie zapowiadają. Do historii wkraczamy bowiem w klasycznej dla wysokościowego thrillera sytuacji: oto bowiem najlepsze koleżanki Becky i Hunter wraz z Danem, mężem tej pierwszej, podczas wyprawy wspinaczkowej stają przed sytuacją wymagającą podjęcia tragicznej w skutkach decyzji – jeśli jedno z nich nie odetnie się od liny, pozostali zginą. Ratując życie dwóm kobietom Dan decyduje się poświęcić swoje, ale jego wybór to dla Becky jedynie początek niekończących się traum. Lata później, pogrążona w depresji i nałogu alkoholowym kobieta dostaje od Hunter propozycję prawdziwie szokowej terapii – wspinaczki na mierzącą przeszło sześćset metrów wieżę radiową, by na jej szczycie, pozbyć się wreszcie nękających ją demonów przeszłości. Wbrew sobie, Becky decyduje się raz jeszcze zawalczyć o odzyskanie dawnego życia. Pół kilometra nad ziemią może zdarzyć się jednak absolutnie wszystko.

Zapoznając się jedynie ze szczątkowymi informacjami na temat fabuły „nie patrz w dół”, pierwszym pytaniem jakie pojawia się w głowie, jest nie tyle jak przedstawiana przezeń sytuacja zostanie rozwiązana, co raczej jak w ogóle mogło do niej dojść. Trzeba bowiem postawić sprawę jasno – niezależnie od tego jak bardzo twórcy nie majstrowaliby przy scenariuszu, próbując motywacje postaci ubrać w emocjonalny, zahaczający o traumy z przeszłości ton, pomysł na odbycie terapii szokowej przy pomocy wspinaczki na maszt radiowy z miejsca stawia bohaterki całego zamieszania w rolach pozbawionych instynktu samozachowawczego kandydatek do nagrody Darwina. Choć trudno mówić o tym, by w którymkolwiek momencie ułatwiało to identyfikację z nimi, decydując się na seans filmu Scotta Manna nad takim stanem rzeczy trzeba po prostu przejść do porządku dziennego. Jeżeli to się uda, dalej może być już tylko lepiej – „Nie patrz w dół” to bowiem jeden z tych filmów, które z całkowicie niedorzecznej sytuacji potrafią wykrzesać zaskakująco sporo napięcia.

Tym co zdecydowanie taki fakt ułatwia, jest przede wszystkim nadspodziewanie solidna realizacja, ze zdjęciami odpowiedzialnego wcześniej za wizualnie intrygujące „Wiwarium” Miguela „MacGregora” Olaso na czele. Szerokie panoramy, ujęcia znad głów bohaterek i dynamiczny montaż połączone z przekonującym CGI to nie tylko pożywka dla wyobraźni, ale wręcz ciągła zabawa z cierpiącymi na lęk wysokości widzów. Technikalia na odpowiednim poziomie powodują, że zagrożenie upadkiem i jego paskudnymi konsekwencjami jest tu dojmująco realne, a że twórcy nie szczędzą swoim bohaterkom sytuacji w których te będą musiały podjąć maksymalne ryzyko, „Nie patrz w dół” potrafi w odpowiednich momentach zapewnić dodatkową dawkę adrenaliny.

Trudno jednak powiedzieć, by twórcom całkowicie udało uniknąć się pewnych, dość wyraźnie wpływających na odbiór całości niedociągnięć. Pomijając już ustawiający wyjątkowo nisko oczekiwania kręgosłup fabularny całości, słabiutko prezentuje się próba odmalowania kruchych relacji bohaterek w kryzysowej sytuacji, dodatkowo podsumowana tyleż zaskakującym, co jednak cokolwiek prostackim fabularnym twistem.

Pod względem scenariusza zatem, „Nie patrz w dół” to film pełen paradoksów, z jednej strony potrafiący zapewnić nieco emocji, by trwonić je w mało przekonujących zabawach z domorosłą psychologią. To zatem jak ostatecznie go odbierzemy, zależeć będzie przede wszystkim od skali oczekiwań – bowiem jako niekoniecznie intelektualny, realizacyjnie przyzwoity wypełniacz nudnawego wieczoru sprawdzi się wystarczająco.

Foto © Monolith Films

Nie patrz w dół

Nasza ocena: - 55%

55%

Reżyseria: Scott Mann. Obsada: Grace Caroline Currey, Virginia Gardner, Jeffrey Dean Morgan i inni.

User Rating: 2.4 ( 8 votes)

Maciej Bachorski

Pasjonat staroszkolnych horrorów science fiction w stylu "Obcego", "Cosia" czy "Ukrytego Wymiaru", rockowej/metalowej muzyki i przyzwoitej (znaczy, nie tylko single malt) whisky. Pisywał dla "Playboya", "PIXELA", czy "Wiedzy i Życia", a obecnie współpracuje z "Nową Fantastyką", "CD-Action" i "Netfilmem".

Zobacz także

Sisu – mniej znaczy lepiej [recenzja]

Kinowe eksperymenty z formą i treścią z pewnością należy cenić za przełamywanie utartych schematów, ale …

2 komentarze

  1. Michał Sperczyński

    Nie chcę recenzować recenzji, ale nie mogę nie poprawić autora, mąż nie poświęcił własnego życia, aby ratować żonę. Po odpadnięciu od ściany, nie mógł do niej sięgnąć (do ściany, nie do żony), więc na jego prośbę żona odpina się od liny, aby ją przedłużyć i umożliwić mu powrót na skałę/ścianę. Wypadek jest następstwem puszczenia zabezpieczenia (jakiś rodzaj mechanika?), które wpiął w szczelinę w skale.
    Film ogólnie jest pełen technicznych nieścisłości, aż trudno uwierzyć, że kobiety w ogóle tak długo przeżyły wspinając się po skałach. Wchodzą na skorodowaną, przeznaczoną do rozbiórki wieżę, a ich jedyne zabezpieczenie to lina je łącząca (50 metrów…?), Wchodzą na platformę u szczytu i nawet tam nie oplatają tej liny wokół iglicy, a szaleją, trenują zwisy (na jednej ręce…), jedna głupota goni drugą (absurdalne dla ludzi z doświadczeniem wspinaczkowym, które w/g fabuły filmu, mają obie panie). Pomijam rozkręcające się nakrętki drabiny (nówka sztuka, tylko skorodowane łepki), reagujące na ich ciężar odciągi wieży, oraz to że na wysokości 2000 stóp nad ziemią powiewają im elegancko włosy, gdy one same stoją na platformie bez drgnięcia, podziwiając panoramę, nawet nie trzymając się masztu/iglicy. Tego filmu, w którym nonsens, goni nonsens (a już skoki z liny na ledwo trzymające się anteny i z powrotem, telefon w bucie rzucony z tych 2000 stóp i zabezpieczony skarpetką, to jakiś kabaret), nie da się oglądać nie śmiejąc się… Cała ta wyprawa, trauma obu pań, po śmierci męża i przyjaciela ( i kochanka jak się w trakcie filmu dowiadujemy…), to farsa, a panie spadają do rangi beznadziejnych idiotek. Dobijająca ostatnia scena, gdzie pani, która przeżyła, zamiast znajdować się na ostrym w szpitalu i być przesłuchiwaną przez policję w obecności psychologa, wręcz biegnie na spotkanie ojca… Strata naszego czasu i wydanych przez producenta pieniędzy, na realizację tego obrazu.
    Michał „Mad”.

  2. Film dobrze oddaje wysokość. Wszystkich spragnionych podobnych klimatów zapraszam na moje przygody z nią związane. Na luzie i w stylu wiecznie młodego Toma Cruise’a oraz jego kaskaderskich popisów. Linku nie mogę dodać, także w wyszukiwarce szukajcie haseł: Michał Fic, adrenalina, new wayfarer.

Leave a Reply