„Niewidoczni” to bezpośrednia kontynuacja wcześniejszej książki Jacka Piekiełko – „Wymazani”. I kiedy część pierwsza okazała się być jednym z najlepszych thrillerów, jakie czytałem w tym roku, tak część druga okazuje się nie do końca dorównywać poprzedniczce. Nadal to świetny thriller, który czyta się z lubością do ostatniej strony. Jednak finał ma pewne braki, które mocno uwierają po zakończeniu lektury.
Lubosz nadal balansuje na krawędzi, starając się nie stoczyć i wciąż mieć szansę na kontynuowanie poszukiwań córki, która znów zniknęła, w tajemniczy sposób uprowadzona ze szpitala.
Atmosfera się zagęszcza, z jednej strony bohaterowie zdają się momentami odkrywać coraz to nowe, obiecujące tropy w sprawie, by kilka stron później okazywało się, iż dreptają w miejscu i nie zbliżają się nawet na krok do schwytania sprawcy.
Jednak to, kim jest demoniczny antagonista to jedno. Równie ważne, jak nie ważniejsze są jego motywacje. Makiaweliczność zbrodniczego planu opiera się na chęci zniknięcia samych ofiar. Jak więc je wybiera? Jak wyszukuje na tyle zdesperowane jednostki, które godzą się dołączyć do jego – zdecydowanie chorej, szalonej – gry? I jaki naprawdę związek ma to wszystko z Luboszem? Czy to jakiś dawny wróg? Ktoś z jego otoczenia? Dlaczego za cel wybrał sobie właśnie komisarza?
Powieść Piekiełko to naprawdę udanie skonstruowany thriller, gdzie autor wodzi czytelnika za nos praktycznie do ostatniej strony. I robi to całkiem dobrze, bowiem trudno domyślić się, kto rzeczywiście jest sprawcą i jaka idea przyświecała mu w konstruowaniu tak złożonej, makabrycznej intrygi. Autor odkrywa przed nami całość rozwiązania kawałek po kawałku, dorzucając kolejne elementy, jak puzzle, którymi uzupełniamy obraz. Powieść czyta się dobrze, bohaterowie – także ci drugoplanowi – nakreśleni są na tyle realistycznie, że jesteśmy skłonni w nich uwierzyć, w ich działania, motywacje, emocje, które okazują. Wreszcie sam finał okazuje się nie tylko zaskakujący, ale też przemyślany i dość oryginalny. Zresztą, ta część dylogii zawiera gros intrygujących rozważań nt. egzystencji, przemijania i śmierci. Na temat naszego znaczenia, znaczenia naszych działań i roli, jaką odgrywa nasze życie względem Wszechświata. Co po sobie zostawimy? Czy cokolwiek? I jaki sens ma nasze trwanie? Które zresztą tak często roztrwaniamy, zupełnie go nie szanując? Te fragmenty „Niewidocznych” mocno kojarzą mi się z doskonałą, filozoficzną powieścią „Bycie w śmierci” Mikołaja Marceli. Ale kiedy Marcela rozważał śmierć zarówno w sensie filozoficznym, jak też w kontekście biologicznego procesu zachodzącego w przyrodzie, tak Piekiełko skupia się bardziej na wydźwięku społecznym. Niemniej jednak waga owych rozważań jest zbliżona i udatnie pogłębia wydźwięk „Niewidocznych”, choć wątek ten jest niejako uzupełnieniem fabuły, a nie – jak to miało miejsce w powieści Marceli – jej głównym szkieletem.
Największym problemem, jaki mam z „Niewidocznymi” – co w znacznym stopniu wpływa jednak negatywnie na finalną ocenę tej części – jest brak dostatecznego umotywowania działań ofiar. Owszem, co nieco wyjaśnienia otrzymujemy, co nieco się domyślamy. Jednak są elementy, które nijak nie są spójne z finałem historii. Wzmianki wspomnieniowe pokątnego handlarza ze starych magazynów – który miał przypadkową okazję zaobserwować i podsłuchać sprawcę i jedną z ofiar – wskazują na znaczące podporządkowanie się wspomnianej ofiary wobec agresora. Czego nijak nie odzwierciedla sam finał. Swoiści „wybrańcy” zbrodniarza nie są wszak świadomi losu, jaki im zgotowano, nie godzą się na niego w sposób dosłowny. A słowa, które padają w czasie przesłuchania zdają się sugerować coś zgoła innego.
To pozornie drobne elementy, jednak nieco dekonstruują spójność całość i siłę wyrazu finału. Być może czegoś nie dostrzegam, być może jakiś element mi umknął, jednak brak wg mnie wytłumaczenia nie tyle początkowej, co późniejszych motywacji jednostek zniewolonych przez głównego antagonistę. Nie zmienia to faktu, iż – mimo tego niedociągnięcia – całość historii to elektryzująca i trzymająca w napięciu opowieść, w której pojawiają się naprawdę nieliczne zgrzyty i efekt końcowy wypada co najmniej dobrze. Owszem, w drugim tomie, w „Niewidocznych” napięcie nieco opada, nie czytamy już aż z takim zapałem, jak w przypadku „Wymazanych”. Zwłaszcza, że w pewnym momencie zaczynamy coraz więcej rozumieć, coraz więcej wiedzieć, dostrzegać pełniejszy obraz, przez co historia traci nim tajemnicy. Co z drugiej strony zrozumiałe, wszak zbliżamy się z każdą stroną do finału, jednak sprawia, że napięcie nieco opada.
„Niewidoczni” to książka nie tak znakomita, jak część poprzedzająca, jednak nadal powieść zdecydowanie warta uwagi. Historia Lubosza nie kończy się ostatecznie, autor sprytnie pozostawił sobie małą furtkę, przez którą ma możliwość kiedyś wrócić do tego świata. I nie powiem, przywitałbym ten powrót z zainteresowaniem, choć wiem, że musiałaby to być zupełnie nowa opowieść. Ta dylogia dobiegła końca. Może nie do zwieńczenia idealnego, ale w dużej mierze satysfakcjonującego. W warstwie głębszej, niż sama kryminalna intryga Piekiełko też poradził sobie całkiem nieźle, urozmaicając historię o interesujące egzystencjalne rozważania, co podnosi nieco poziom książki ponad zwykły typ kryminalnej literatury rozrywkowej, gdzie główne znaczenie ma „kto jest sprawcą”. W „Niewidocznych” chodzi o coś więcej.
Niewidoczni
Nasza ocena: - 70%
70%
Jacek Piekiełko. Wydawnictwo Skarpa Warszawska 2020