„Przeprawa” Jacka Ketchuma to nie tylko powrót pisarza na polski rynek (co jeszcze niedawno wydawało się mało prawdopodobne), ale też interesująca wariacja na temat literackiego westernu. To zarazem, połowicznie, antywestern, częściowo deromantyzujący tę konwencję literacką.
Nie nazwałbym „Przeprawy” powieścią. To raczej – zważywszy skromną objętość – raczej nowela. Co nie ujmuje jej ani wartości jako takiej, ani też nie deprecjonuje w warstwie przekazu, jaki niesie. Może sprawiać wrażenie powieści ze względu na standard wydania. Owszem, elegancki, twardookładkowy, o fikuśnie barwionych na czerwono brzegach (co jest ostatnio silnie rozpychającym się trendem, często nijak niepowiązanym z jakością samej literatury, a mającym wzbudzić czysto konsumenckie pożądanie wobec n-tego wydania obecnego już mocno na rynku tytułu – vide kolejne wznowienia Stephena Kinga). Ale zważywszy również na wielkość czcionki, wyraźnie da się zauważyć chęć „napompowania” objętości ponad miarę. A rozsądniejszym byłoby skompilowanie dwóch, trzech krótszych powieści (dłuższych nowel) Ketchuma i wydanie ich w jednym tomie. Zwłaszcza że w temacie publikowania w Polsce Ketchuma Skarpa Warszawska wyraźnie nie powiedziała ostatniego słowa (co niewątpliwie cieszy).
Abstrahując jednak od zabiegów wydawniczych polskiego rynku – bo o tym można by epopeje napisać – wróćmy do clue tematu, czyli przedmiotowej powieści.
Sama historia, serwowana tutaj przez Ketchuma, z pewnością oryginalnością nie grzeszy. Jest też – jak na tego autora – dosyć stonowana w formie. Pomimo ciężkiego tematycznie trzonu fabularnej osi, mało tutaj dosadniejszego epatowania makabrą. Widać za to wręcz ostentacyjną oszczędność słów, jaką prezentuje autor. Co ciekawe, nie przeszkadza mu to uzyskać dojmującego efektu, bo oszczędność opisów i przełożenie swoistego literackiego minimalizmu nad barokową kwiecistość języka pozwala mu zaakcentować to, co najważniejsze i nadal budować ujmujący, dosadny klimat. Konstrukcja świata przedstawionego sięga po klasyczną westernową estetykę, by w następstwie w wielu obszarach ją deromantyzować. Przynajmniej po części, bo z jednej strony znajdziemy tu uwypuklenie skrajnej zgnilizny moralnej, toczącej ówczesny świat, w dużej mierze z solidną dawką swobody podchodzący do kwestii moralności i egzekwowania prawa, a z drugiej mamy finalnie garstkę idealistów – straceńców, poświęcających samych siebie w imię tego, co słuszne.
Ketchum w pewnych obszarach kusi się na ukazanie brutalnego realizmu realiów Dzikiego Zachodu, podobnie, jak Sam Peckinpah w sławetnej „Dzikiej bandzie”. Z drugiej zaś niejako broni ostatnich bastionów człowieczeństwa, gdzie jednostki potrafią wykazać się straceńczą ofiarnością i fatalistycznym poświęceniem dla tego, co powszechnie uznawane jest za dobro. Oczywiście rozumiane wg ówczesnych prawideł i w podobny sposób – za pomocą krwawej rozprawy – egzekwowanych.
Czyni to „Przeprawę” w pewnym stopniu dziełem konfrontującym estetykę klasycznego westernu z antywesternem, mającym demitologizować ww. konwencję, zbliżając ją do surowego realizmu ówczesności, z jednoczesnym odarciem z romantycznego etosu, na który – wg autora – zwyczajnie nie ma w świecie Dzikiego Zachodu miejsca.
Podstawową wadą „Przeprawy” jest jej skrótowość. Nie ma tutaj zbyt wiele przestrzeni na rozbudowanie fabuły, nie ma miejsca na nadmierną głębię postaci. Sama historia pędzi nazbyt szybko, trochę podążając na skróty. Decyzje bohaterów są z góry przewidywalne, podejmowane ad hoc, w imię zasady słuszności i szlachetnej powinności, co jednak w efekcie wypada mało autentycznie. Matka i Hart przedstawiani są z początku jako rzeczowi pragmatycy. Szlachetni, ale rozsądni. Mocno „naruszeni” wojennymi traumami, naznaczeni przez nie, okrzepnięci przez własne cierpienie, nazbyt szybko decydują się działać w sposób straceńczy. Choć np. mocno podkreśla Ketchum osobistą niechęć Harta względem Meksykanów, jako dawnych wrogów, to jednak ten niemal bezzwłocznie decyduje się pomóc rannej. I ruszyć za nią i dla niej oraz jej siostry w bój. Bo tak trzeba. Trochę brakło tutaj szerszego rozwinięcia moralnego dylematu. Przemiana emocjonalna postaci zdaje się następować naprędce, wręcz na przekór logice. I choć z jednej strony taka postawa zdaje się nam oczywista i słuszna, to przez własną gwałtowność traci na należytej mocy wyrazu.
Najciekawszy spośród postaci zdaje się sam powieściowy narrator – Marion T. Bell, człowiek zagubiony, straumatyzowany wojennymi doświadczeniami, których był nie tyle czynnym uczestnikiem, ile raczej biernym kronikarzem. On doświadczył tego, co zdaje się pomiędzy wierszami mówić Ketchum – że na każdej wojnie krew na rękach mają obydwie strony, ale tej u zwycięzców zwykle wolimy nie zauważać.
Kolejnym, zbyt swobodnie potraktowanym wątkiem w powieści jest fascynacja antagonistów starymi meksykańskimi wierzeniami. O ile kult wyznawany przez demoniczne siostry Valenzura zdaje się wynikać z narodowej przynależności, to już fanatyczne oddanie mu przez Paddy’ego Ryana (pochodzące zapewne z chorobliwego zafascynowania przemocą jako taką i poczucia władzy, jaką owa przemoc zdaje się dawać) jest praktycznie wcale nie pokazane i pozostaje nam się go w pełni domyślać. Zresztą, momentami jakby przebijał się delikatnie nakreślony wątek quasi – fantastyczny (scena „samouzdrawiania” Eleny i jej nocnej modlitwy), który jednak nie został w sposób rzeczywisty przez autora podjęty, w wyniku czego rozmywa się znaczący potencjał odniesień do panteonu dawnych azteckich bóstw. Jakby Ketchum nie mógł się zdecydować, czy wprowadzić wątek grozy, czy jednak pozostać przy surowym realizmie tylko z domieszką lokalnego folkloru.
„Przeprawa” , mimo swoich, wynikających z nazbyt skromnej objętości niedociągnięć jest interesującą próbą demitologizacji westernu. Swoisty dualizm, zderzenie postaw typowych dla klasycznej opowieści z Dzikiego Zachodu z antywesternowym odarciem z przynależnych konwencji fabularnych tabu (uwypuklenie skrajnej przemocy, ostateczna dekonstrukcja westernowego mitu kobiety nietykalnej, wyznawanego przez kultowego reżysera westernów, Howarda Hawksa) dają piorunującą mieszankę, która – choć sprawiająca wrażenie niedopracowanej – nadal potrafi zrobić wrażenie. Szkoda, że Ketchum tej historii nie rozwinął. Mogłoby wyjść dzieło w swojej konwencji wybitne. W obecnej formie dostajemy co najwyżej interesującą nowelę, pretendującą tylko do czegoś większego.
Przeprawa
Nasza ocena: - 70%
70%
Jack Ketchum. Tłumaczenie: Robert J. Szmidt. Wydawnictwo Skarpa Warszawska 2024