Kamil Staniszek swoją „Pętlą” bardzo mnie zaskoczył. Po dość mocno (aż za bardzo) egzaltowanym wstępie zaczyna snuć opowieść smutną, przesyconą nostalgią, ale też bardzo sprawnie poprowadzoną. I choć finał jest niejako spodziewany, to nie psuje odbioru całości, a wręcz utwierdza nas w przekonaniu, że autor całość starannie zaplanował i konsekwentnie realizował przyjętą linię fabularną.
Dużo w książce Staniszka mocno podkreślanej, skrajnie romantycznej rozpaczy, rodem z polskiego literackiego romantyzmu, spod znaku Mickiewicza, czy Słowackiego, ale wciśniętego w karby współczesnego świata. Takim romantykiem jest główny bohater, Rafał, który – po utracie, jak zakłada, miłości życia, nie może odnaleźć się w pustce po rozstaniu. Mimo, że minęło już dwa lata od tego zdarzenia. Po próbie samobójczej dostaje zaskakujący telefon od dawno nieodwiedzanej babci, mieszkającej na sennej prowincjonalnej wsi. Propozycja, by odwiedził ją i dziadka brzmi dla bohatera na tyle udatnie, że ten decyduje się na próbę skorzystania z sielskiej, wiejskiej odskoczni, gdzie ma nadzieję znaleźć ukojenie i na powrót poskładać swoje życie, jak i popękaną po zawodzie miłosnym duszę. Brzmi egzaltowanie? Bo taka – we wstępnej fazie – jest książka Staniszka. Jednak stosunkowo szybko udaje się autorowi płynnie przejść do oniryczno – nostalgicznej opowieści o nieprzystosowaniu do świata przez nazbyt emocjonalne do niego podejście i nieumiejętność radzenia sobie z własnymi emocjami. Na to wszystko nakłada się zwyczajne, jakże ludzkie pragnienie bliskości i miłości, które w razie niespełnienia pozostawia w człowieku niezmywalny ślad. Skazę, jak po pętli sznura, którą zresztą (po wspomnianej próbie samobójczej) bohater nosi na szyi i nieprzesadnie stara się ukrywać.
Czy to powieść grozy? Można mieć wątpliwości, – jeśli grozę upatrywać będziemy w podtrzymywaniu czytelnika w stanie podwyższonego napięcia za pomocą klasycznego instrumentarium potworności, często nadnaturalnej. W „Pętli” mamy powolne, narastające poczucie niepokoju, nieokreślonego zagrożenia, wynikającego z coraz mocniej odnaturalniającym się światem przedstawionym. Światem który tylko pozornie, w wierzchniej osnowie, jawi się, jako nasz, zwyczajny, choć dziwnie zakotwiczony w przeszłości, zgodnej zresztą z wyobrażeniami i wizualizacjami wspomnień Rafała. Pojawiają się elementy nadnaturalne, rodem z opowieści grozy – jak np. duchy – jednak łatwo zrzucić to na karb onirycznych majaczeń zmęczonego umysłu (wszak czyni to sam bohater), niźli na manifestacje prawdziwej „tamtej strony”. Staniszek nie kieruje się, więc jednoznacznie w stronę gatunkowej grozy, pozostając z lubością na jej pograniczu, czym – szczerze mówiąc – najbardziej urzeka. Te niedopowiedzenia, to ciągle towarzyszące nam odczucie, że ze światem przedstawionym, z całym książkowym sztafażem, z każdą napotykaną postacią jest coś bardzo nie tak towarzyszy nam od początku, a autor tylko umacnia nas strona po stronie w tym przekonaniu.
Szukając literackich tropów przyznam, że bliski jest styl Staniszka do mojej własnej prozy (choćby z niektórych opowiadań w „Dreszczach”), czy też do znakomitego „Diabła w oknie” Anny Musiałowicz, gdzie sielskość i wiejska scenografia posłużyła za przyczółek do budowania baśniowej, bardzo poetyckiej prozy. W „Pętli” mniej jest baśniowości, więcej niepokoju, więcej starannie konstruowanej, ale niekoniecznie nachalnej dziwności, która budzi niepokój, ale jednoznacznie nie przeraża. To powieść nie opierająca się na gwałtowności zdarzeń, na ich bezpośredniości, ale bardziej na powolnym odsłanianiu poszczególnych elementów całości obrazu, opartego przede wszystkim na emocjach, na odczuciach bohatera.
Staniszek nie jest debiutantem, ma na swoim koncie nie tylko pokaźny dziennikarsko – muzyczny dorobek, ale też dwie powieści kryminalne. To widać po warsztatowej sprawności i konsekwentnym budowaniu całej powieści, że nie jest autorem początkującym, ale mającym już pewne literackie obycie.
„Pętla” ma rytm należny najlepszym opowieściom. Powolny, senny wręcz, choć raz po raz wzburzany pojedynczym, mocniejszym akordem, który na moment ściska w dołku i sprawia, że tym bardziej nerwowo przewracamy stronę. I sztuką jest złapać właśnie ten rytm w lekturze, nie dać się wytrącić wspomnianemu, mocno egzaltowanemu początkowi. Im dalej, tym lepiej. Tym bardziej traci Staniszek mickiewiczowskie zapędy i zaczyna snuć opowieść na wskroś własną, mam wrażenie, – że boleśnie osobistą, co czyni z „Pętli” osobliwe katharsis. Finał jest – jak wspomniałem – wyczuwalny dla uważnego czytelnika już wcześniej. Może nawet nazbyt wcześnie, jako, że wykorzystuje motyw już mocno wyeksploatowany. Ale – paradoksalnie, tu liczy się nie tyle zwieńczenie całości, nie tyle prosty, – choć udany – twist, dopełniający historię, ale cała wcześniejsza opowieść, to powolne budowanie obrazu, co, do którego mamy (słuszne) przeczucia, ale nie czyni go to zarazem mniej fascynującym.
Zaliczam „Pętlę” do grozy nie tyle z pewną nieśmiałością, co z poczuciem, że sam gatunek jest wystarczająco bogaty, by niekoniecznie taka etykieta jednoznacznie ją określała. Ale jeśli czytaliście wspomnianego „Diabła zza okna” Musiałowicz, to u Staniszka odnajdziecie podobne, starannie budowanie klimatu i bardzo poetycki styl, który sprawia, że „Pętla” brzmi jak muzyka. Smutna, nostalgiczna, przejmująca, ale takie akurat cechy świadczą o jej atrakcyjności. Naprawdę warto sięgnąć.
Pętla
Nasza ocena: - 85%
85%
Kamil Staniszek. Wydawnictwo Vesper 2021