Są takie filmy, które przemykają przed naszymi nosami niemal bez echa, nie zyskując należnego im uznania. Norweski dramat z domieszką podwodnego survivalu to niewątpliwie jedno z takich dzieł – po których seansie kiwamy z uznaniem głową, jednocześnie zastanawiając się, „jak to się stało, że nie odkryłem tego wcześniej?”.
Historia przedstawiona w filmie Joachima Hedéna eksploruje wątek dwóch sióstr spotykających się na corocznym nurkowaniu w rodzinnych stronach. Oto mamy bowiem Idę i Tuvę, na pozór osobowości tak odmienne, jak tylko można sobie wyobrazić. Pierwsza z nich zmaga się z problemami w życiu prywatnym, podczas gdy druga śmiało rozwija swoją karierę profesjonalnego nurka. Ale obie kobiety łączy coś więcej niż tylko więzy krwi – to zarówno pewne wydarzenie z ich dzieciństwa które naznaczyło je na długie lata, jak i skomplikowana relacja z ich matką Anne. Ani Tuva, ani Ida nie zdają sobie jednak sprawy, że niewinna wycieczka pod powierzchnię stanie się tym razem przyczyną do walki o własne życia i odpowiedzi na pytanie, jak wiele dla siebie znaczą.
„Pod powierzchnią” z pewnością nie można nazwać tego rodzaju kinem, które mnożyłoby przed nami dziesiątki wartych eksploracji wątków. Wręcz przeciwnie – intencje filmu Hedéna stają się w pełni oczywiste już po kilkunastu wprowadzających nas w fabułę minutach. Trudno jednak traktować to jako zarzut, zwłaszcza, że jak na porządny, sytuacyjny survival przystało, „Pod powierzchnią” robi co może, by trzymać nas na krawędzi foteli. Gdy dochodzi zatem do kulminacji i by przetrwać, bohaterki muszą wykorzystać wszystkie swoje nauczone (i w pewnych przypadkach zapomniane) umiejętności, nerwowo wstrzymujemy oddech. Obok standardowej walki z czasem i zawodnym sprzętem, norweski film nie zamierza stosować wobec nich taryfy ulgowej, wykorzystując cały potencjał odosobnionego miejsca, ekstremalnych warunków i związanych z nurkowaniem zagrożeń dla ludzkiego organizmu.
Efektywność obrazu Hedéna zasadza się przede wszystkim na dynamice zdarzeń – od momentu w którym akcja rozpędzi się na dobre, nie ma już miejsca na przestoje, a bohaterki rzucane są od jednej katastrofy do następnej. Realizacyjnie wszystko jest tu dopięte na ostatni guzik – na rozkładzie jazdy mamy bowiem nie tylko porządne aktorstwo, wyciskające z dość lakonicznie scharakteryzowanych postaci co się da, ale przede wszystkim niezwykle udane podwodne ujęcia. „Pod powierzchnią” pod tym względem prezentuje się wyśmienicie i spokojnie może stawać w szranki z choćby „Sanctum”, dodając od siebie znacznie większą dozę realizmu.
Ale to nie jedyny powód, dla którego tak dobrze się go ogląda. Walka o przetrwanie w filmie Hedéna staje się bowiem przyczyną do ocierających o egzystencjalne rozważań. Każdy wyrwany nadchodzącej zdawałoby się nieuchronnie śmierci to dla bohaterek kolejna szansa na rozliczenie się z własną przeszłością i odnalezienie w sobie siły, by na nowo podjąć walkę. Choć tego typu elementy są w „Pod powierzchnią” istotne o tyle, że mają za zadanie dostarczyć odpowiednich fundamentów pod emocjonalną budowę relacji dwóch sióstr, przekazane są na tyle nienachalnie, że nigdy nie przysłaniają właściwego dla gatunku elementu zmagań człowieka z sytuacją, nad którą nie może mieć kontroli.
„Pod powierzchnią” nie da się zatem określić inaczej, niż filmem udanym. To jeden z tych obrazów, który świadomy własnych ograniczeń, zamiast silić się na wprowadzanie elementów dlań nieosiągalnych, szlifuje na głęboki połysk najważniejsze aspekty ram gatunkowych w jakich się porusza. Czy to wystarcza, by zapewnić widzowi atrakcyjne dziewięćdziesiąt minut życia? A i owszem – i to z nawiązką.
Foto © Mayfly
Pod powierzchnią
Nasza ocena: - 70%
70%
Reżyseria: Joachim Hedén. Obsada: Moa Gammel, Madeleine Martin, Trine Wiggen. Belgia/Norwegia/Szwecja, 2020 (Mayfly).