Gorący temat

Providence, tom 3 – pandemia Nienazwanego [recenzja]

Przy trzecim i ostatnim tomie serii “Providence” nie ma już najmniejszej wątpliwości. To prawdopodobnie najbardziej niezwykły twórczy hołd, jaki jeden popkulturowy autor mógł oddać drugiemu popkulturowemu autorowi.

Fenomen literatury Lovecrafta trwa nieprzerwanie od dziesięcioleci i wielu krytyków łamało sobie głowy, dlaczego właśnie on – a nie na przykład Algernon Blackwood, Arthur Machen i inni klasycy opowieści niesamowitej – rozpala wyobraźnię tysięcy fanów na całym świecie. W ostatnim tomie “Providence” w przewrotny sposób odpowiada na to pytanie Alan Moore, twierdząc, że Lovecraft był do tego celu predestynowany przez wyższe, odwieczne siły. I jednocześnie pokazuje nam obraz świata, który zmienia swe oblicze na te, zgodne z wizjami autora z Providence. Świat z tych wizji na pewno z jednej strony jest przerażający i odpychający, ale Moore pokazuje też jego drugą, fascynującą stronę, w której przerażenie spotyka się z pożądaniem, prowadząc do akceptacji nowego stanu rzeczy.

Fascynacja przez długi czas kierowała poczynaniami głównego bohatera Providence, czyli młodego pisarza Roberta Blacka, który pragnął zgłębić ukrytą stronę Ameryki. Podróż zafundowała mu uczestnictwo w koszmarze, którego wpływ bohater przez długi czas bagatelizował lub zwyczajnie wypierał. Ci, którzy uważnie czytali na kartach komiksu jego Raptularz (a trzeba przyznać, że to nie lada wyzwanie), wyłapią sporo nieścisłości między tym, co pokazywano nam na kadrach, a tym co zapisywał Black. Ta dychotomia jest na pewno odzwierciedleniem jego stanu psychicznego, który ugina się obcując z czymś, co zaczyna go przerastać, aż w końcu Black zaczyna zdawać sobie sprawę, że staje się ofiarą przytłaczającej manipulacji.

Można łatwo uznać, że ten stan zafundowali mu ziemscy słudzy lovecraftovskich Przedwiecznych, ale u Moore’a nie jest to takie proste. Owszem, na pierwszym planie widzimy coraz bardziej otaczającą Blacka nadprzyrodzoną grozę, ale również straszna jest tu sama groza życia w zwykłej rzeczywistości, która spinając człowieka kajdanami zasad, ostatecznie prowadzi go na drogę do zatracenia – bądź patrząc na ten proces pod innym kątem – do uwolnienia.

To właśnie staje się w finale “Providence”. Zanim dotrzemy do ostatniego rozdziału, w przedostatnim obserwujemy jak rozprzestrzenia się w świecie popularność mitologii Lovecrafta i tu raczej nie obejdziemy się bez zamieszczonych w komiksie przypisów. Natomiast w finale, który nawiązuje do wydarzeń z “Neonomiconu” tworząc z “Providence” jednocześnie prequel i sequel tego pierwszego, dane nam jest zobaczyć w rytmie jakiejś szamańsko-onirycznej narracji jak wytwory umysłu Lovecrafta zmieniają oblicze naszej materialnej rzeczywistości, rozlewając się na świat w formie niepowstrzymanej epidemii. Tutaj ostatecznie widać, że zaangażowanie do stworzenia tej wizji Jacena Burrowsa było strzałem w dziesiątkę. W jego sterylnych rysunkach nie ma przecież nic z oniryzmu, a jednak w przedziwny sposób tak na nas działają, szczególnie od momentu, kiedy na karty komiksu powraca zapłodniona przez  lovecraftowskiego potwora Merrill Brears, była funkcjonariuszka FBI.

Alan Moore, który wydobył na wierzch skrywane seksualne obsesje autora z Providence, ukazuje nam również inne oblicze jego twórczości. Pisarstwo Lovecrafta od zawsze fascynowało swoją formą, mitologią i wizjami, wywołując jednocześnie u czytelnika poczucie dyskomfortu. Moore ten dyskomfort zamienia w poczucie piękna płynącego z doświadczenia kontaktu z czymś nienazwanym, niepojmowalnym, czymś co Lovecraft ubierał w formy mackowatych, przedwiecznych stworów. Czymś, od czego nie powinno się uciekać, tylko próbować to zaakceptować. I aż dziw bierze, że to wszystko wyszło kiedyś spod pióra tego ekscentrycznego jegomościa o pociągłej twarzy, znanego z rasistowskich poglądów i zamiłowania do osiemnastowiecznej literatury. Dziwaka, który na okładce trzeciego tomu “Providence” patrzy gdzieś w bok, jakby zapraszając wzrokiem coś, co od zawsze było poza granicami naszego widzenia. I być może tylko on jeden potrafił to dostrzec.

Providence, tom 3. Scenariusz: Alan Moore. Rysunki: Jacen Burrows. Egmont 2020.

Ocena 9/10

Tomasz Miecznikowski

Filmoznawca z wykształcenia. Nałogowy pochłaniacz seriali. Kocha twórczość Stephena Kinga i wielbi geniusz Alana Moore'a. Pisał artykuły do "Nowej Fantastyki" i Instytutu Książki, jego teksty i recenzje ukazują się na portalach fantastyka.pl i naekranie.pl. Wyróżniony przez użytkowników fantastyka.pl za najlepszy tekst publicystyczny 2013 roku.

Zobacz także

Mroczne Miasta. Powrót Kapitana Nemo – podróż do macierzystego portu [recenzja]

“Powrót Kapitana Nemo” to album, w którym można się zanurzyć na długie godziny. Jest zarówno …

Leave a Reply