Lata 80’ wciąż wyjątkowo mocno trzymają się w popkulturze, a kolejne produkcje próbujące kupić widza odrobiną nostalgii pojawiają się jak grzyby po deszczu. Film Stevena Kostanskiego to jeden z tych dorodniejszych okazów.
Urodzony w Kanadzie reżyser zdążył już kilkukrotnie pokazać, że podejście do horroru ma jak na dzisiejsze standardy zgoła nietypowe, ale wśród widzów rozpoznawalność zdobył dopiero „Pustką” z 2016 roku. O ile film ostatecznie lepiej wypadł na zwiastunach niż jako gotowy produkt, trudno było nie docenić ogromu pracy włożonego w animatroniczne efekty specjalne, choćby przelotnie przypominające złote czasy Roba Bottina i jego ekipy odpowiedzialnej za potworności z „Coś” Johna Carpentera. Wydawać by się mogło, że dzięki małemu szumowi jaki w owym czasie „Pustka” wywołała wśród fanów gatunku, droga do kariery stoi dla Kanadyjczyka otworem. Tak się jednak nie stało – ale „PG: Psycho Goreman” może stać się jego drugą szansą.
Najnowszy film Kostanskiego już samą okładką zdaje się sugerować prawdziwą jazdę bez trzymanki – i jak się okazuje, oczekiwania spełnia już w pierwszych kilkunastu minutach. Fabularnie jest niezwykle prosto: podczas jednej z zabaw nastoletnie rodzeństwo przypadkowo odnajduje zakopany w lesie amulet. Dzieciaki jeszcze o tym nie wiedzą, ale wchodząc w jego posiadanie doprowadzają do przebudzenia prawdziwego uosobienia wszystkich okropieństw wszechświata, łaknącego nieskrępowanej destrukcji Arcyksięcia Koszmarów. Skazany na wieczne potępienie na Ziemi potwór może tym samym rozpocząć krwawą wendetę przeciwko swoim oprawcom i całemu życiu w ogóle… tyle, że na przeszkodzie staną mu niepokorne nastolatki.
Obok całkowicie odjechanego scenariusza, który w powyższym skrócie oddany zostaje w najlepszy wypadku w kilkunastu procentach, „PG: Psycho Goreman” zupełnie świadomie stawia na totalny miks gatunków, w wielu wypadkach urągający jakiejkolwiek logice. Wszystko, począwszy od scen gore, przez przypominającą złote czasy telewizyjnych „Power Rangers” charakteryzację, przez głupkowatą komedię podporządkowane jest niczym nieskrępowanej zabawie. Pulpa i kicz rodem z produkcji Tromy wylewają z każdego kadru, nadając całości sznytu kojarzonego z produkcjami z epoki VHS, a jedyne czego Kostanski wymaga od nas podczas seansu, jest wyłączenie w głowach ogranicznika który każe nam zadawać pytanie „jaki jest w tym wszystkim sens?”.
Mimo wszystko nie mamy tu jednak do czynienia z filmem pozbawionym wad, czy raczej elementów, które mogłyby zostać zrobione jeszcze lepiej. Przede wszystkim niewykorzystaną szansą są wspomniane efekty gore – przy czym na myśli mam tu raczej ich znikomą ilość niż jakość. „PG: Psycho Goreman” wydaje się filmem skrojonym pod mięsną jazdę bez trzymanki, a im dalej w las, tym bardziej orientujemy się, że oprócz możliwych do policzenia na palcach jednej ręki momentów nic takiego nas tu nie spotka. Nie zaszkodziłoby też filmowi Kanadyjczyka, gdyby większą uwagę poświęcił głównej gwieździe całego show, samemu Arcyksięciu Ciemności. Ten znacznie częściej wokalizuje swoje dokonania niż rzeczywiście przechodzi do czynów, a my jesteśmy w tym samym skazani na towarzystwo dwójki raczej antypatycznych dzieciaków i cokolwiek schematyczne „drugie dno” całości, mówiące o wartości rodzinnych relacji.
Wychodzi więc z tego misz-maszu film specyficzny i przeznaczony raczej dla wąskiej grupy odbiorców. Takich którym nieobce jest kino klasy B, nieco tęsknoty za klimatem lat 80’ i 90’ i którzy posiadają odpowiednią tolerancję na zapierająca dech w piersiach dawkę bezmyślnej akcji. Jeśli się do nich zaliczacie, „PG: Psycho Goreman” z pewnością umili wam wieczór.
Foto © RLJE Films
Psycho Goreman
Nasza ocena: - 65%
65%
Reżyseria: Steven Kostanski. Obsada: Nita-Josee Hanna, Owen Myre, Steven Vlahos i inni. Kanada, 2020.