Gorący temat

Sanktuarium – pośledni religijny horror [recenzja]

Oparty na książce Jamesa Herberta film niewątpliwie ma ambicje, by opowiedzieć historię z istotnym przekazem. Gorzej jednak jest z wcieleniem owych zamierzeń w życie.

W „Sanktuarium” towarzyszmy dziennikarzowi Gerry’emu Fennowi. Niegdyś u szczytu sławy, teraz parający się pobocznymi artykułami po tym, kiedy na jaw wyszło, że zdarzało mu się fabrykować historie. W pogoni za kolejnym tematem, nasz bohater trafia do Banfield – małej mieściny w której przed laty doszło do potwornej zbrodni. Co z początku wydaje się jednak kolejną błahostką, wkrótce przerodzi się dla mężczyzny w potencjalną życiową szansę. Oto bowiem na uboczu cywilizacji miejsce mają objawienia maryjne, których źródłem zdaje się być lokalna dziewczyna, Alice. Szansa na powrót do wielkości? Być może. Tam gdzie pojawia się światło, w nieunikniony sposób znajdzie się również cień.

Mając zupełnie niezły materiał źródłowy w postaci cenionego literackiego horroru, „Sanktuarium” jawi się jako film z niewątpliwym potencjałem – i jakby na dowód takich oczekiwań, pierwsze sceny filmu Evana Spiliotopoulosa obiecują zupełni przyzwoity paranormalny horror. Historia rozwija się równomiernie, wraz z bohaterem odkrywamy kolejne elementy układanki i zastanawiamy się, gdzie w tym wszystkim może kryć się haczyk. W miarę kolejnych scen, sielankowa atmosfera zdaje się powoli gęstnieć, a za czymś co wydawało się dla bohaterów oczywiste, coraz wyraźniej rysuje się mrok. Początkowe dobre wrażenie potęguje zupełnie przyzwoita obsada, z Jeffrey’em Deanem Morganem, Williamem Sadlerem i Cricket Brown w głównych rolach. Szczególnie ta ostatnia, jako uduchowiona Alice wypada niezwykle dobrze, a w bijące z niej ciepło i dobroć zwyczajnie chce się wierzyć.

Tyle, że w przypadku „Sanktuarium”, wszystko to jest jedynie zasłoną dymną przed właściwym obliczem filmu, jakie zamierza sprzedać nam Spiliotopoulos. Kiedy bowiem akcja rozwinie się na dobre, a my upewnimy się w naszych podejrzeniach co do drugiego dna całej historii, zamiast zaskoczeń coraz częściej doświadczymy odczucia w rodzaju „ale to już było”. Co gorsza, trudno powiedzieć by film w którymkolwiek momencie z raz obranej ścieżki zamierzał kluczyć w poszukiwaniu mniej przewidywalnych rozwiązań. O zaskoczenie zatem niezwykle trudno, a jakby na domiar złego, kolejne horrorowe sekwencje w podobny sposób podążają utartymi, jumpscare’owymi schematami. Jakość ich realizacji również bynajmniej nie pomaga – oglądając przaśne CGI momentami można odnieść wręcz wrażenie, że mamy tu do czynienia z powiewającym tandetą kinem klasy B. Oparcie „straszaków” na wyskakujących zza rogu maszkarach  to co prawda żadne novum w kinie grozy głównego nurtu, jednak brak poparcia ich próbami zbudowania odpowiedniego nastroju zagrożenia grozi bardziej znużeniem widza, niż udanym wywołaniem u niego choćby krztyny napięcia.

Tak też się dzieje, a gdy próby cokolwiek ambitnego przekazu traktującego o istocie wiary i równocześnie próbie jej zmonetyzowania ostatecznie toną w morzu przeciętności, „Sanktuarium” można rozpatrywać w najlepszym wypadku w kategorii kolejnego przedstawiciela kina grozy ze zmarnowanym potencjałem. No cóż, obecność Sama Raimiego w roli producenta pozwalała oczekiwać jednak zdecydowanie więcej.

Foto © Sony Pictures Releasing

Sanktuarium

Nasza ocena: - 45%

45%

Reżyseria: Evan Spiliotopoulos. Obsada: Jeffrey Dean Morgan, William Sadler, Cricket Brown. USA, 2021.

User Rating: Be the first one !

Maciej Bachorski

Pasjonat staroszkolnych horrorów science fiction w stylu "Obcego", "Cosia" czy "Ukrytego Wymiaru", rockowej/metalowej muzyki i przyzwoitej (znaczy, nie tylko single malt) whisky. Pisywał dla "Playboya", "PIXELA", czy "Wiedzy i Życia", a obecnie współpracuje z "Nową Fantastyką", "CD-Action" i "Netfilmem".

Zobacz także

Sisu – mniej znaczy lepiej [recenzja]

Kinowe eksperymenty z formą i treścią z pewnością należy cenić za przełamywanie utartych schematów, ale …

Leave a Reply