Gorący temat

Shadow in the Cloud – chałtura w przestworzach [recenzja]

W pogoni za oryginalnością można zapędzić się w kozi róg i filmowcy zdają się o tym wiedzieć doskonale – a mimo tego od czasu do czasu trafiają się nam, widzom, takie seanse, po których możemy jedynie kpiąco się uśmiechnąć.

W filmie Roseanne Liang cofamy się do czasów Drugiej Wojny Światowej, w trakcie której do międzynarodowej załogi „latającej fortecy” B-17, w ostatniej chwili dołącza tajemnicza Maude Garrett, znajdująca się w posiadaniu ściśle tajnej przesyłki. Niespodziewana obecność kobiety na pokładzie i rozkazy z samej góry zakazujące otwierania tajemniczego ładunku natychmiast wzbudzają podejrzliwość załogi, ale żaden z bohaterów nawet nie jest w stanie sobie wyobrazić, co stanie się podczas rutynowego przelotu.

Tym co rzuca się w oczy od pierwszych ujęć w „Shadow in the Cloud” najbardziej, są próby zamaskowania ewidentnie niskiego budżetu scenami które mają pozorować rozmach. I tak oto, gdy pośród szalejącej wichury, nasza bohaterka dostaje się na pokład samolotu widzimy egipskie niemal ciemności i rozmyślnie rozmazane CGI, mające podkręcać dramatyzm – a w rzeczywistości uświadamiające nas o tym, że z wielkim prawdopodobieństwem, całość została zmontowana w studiu nagraniowym. Tego typu „subtelności” mamy tu zresztą więcej, łącznie z perfidnym skierowaniem kamery na twarz bohaterki, aż krzyczącym do widza: „hej spójrz, do głównej roli zakontraktowaliśmy  gwiazdę!”. Ta, w osobie Chloe Grace Moretz zostaje wkrótce wciśnięta do stanowiska ogniowego B-17 o wymiarach przysłowiowego „metra na metr”, skąd będziemy śledzić lwią część reszty historii. No cóż, twórcy, nikt was nie posądzi w tym wypadku o choćby krztynę inwencji twórczej, możecie być tego pewni.

Zanim przejdziemy dalej, zaznaczmy sobie jednak jedną rzecz, która tyczy się powyższego, dość jadowitego akapitu – o ile niezależne kino potrafi w wielu przypadkach przebijać wysokobudżetowe produkcje, składową jego sukcesu zwykle jest samoświadomość, a co z nią nieuchronnie się wiąże takie dostosowanie realizacji, by w kontekście fabuły wypadała ona przekonująco. „Shadow in the Cloud” podobny ogranicznik zdaje się mieć wyłączony od startu po finisz, w związku z czym już technicznie mamy tu do czynienia z hybrydą wręcz przedziwną – taką, która próbuje nam wmówić, że jest czymś, czym absolutnie nie jest.

O ile sama realizacja w dużej mierze może determinować spojrzenie na inne aspekty filmu, w tym przypadku, jest jedynie solą sypaną w otwarte rany. Niedźwiedzią przysługę całości wyświadcza bowiem scenariusz, który choć początkowo opierając się na enigmie potrafi zaintrygować, z biegiem czasu przeistacza się w prawdziwe pandemonium. Szkoda zdradzać szczegóły, ale obok fabularnego twistu dotyczącego prawdziwego celu podróży bohaterki, to na co lotnicy natkną się kilka tysięcy metrów na ziemią, nijak ma się do tonu jaki „Shadow in the Cloud” nam sprzedaje. Jeszcze gorzej sprawdza się oparcie znaczącej części fabuły na wątku braku zaufania do kobiety na pokładzie – nie dość, że w ostatecznym rozrachunku do filmu nie wnosi to nic rozwojowego, to jeszcze mamy tu do czynienia z tak wstrętnym ukazaniem mężczyzn jako szowinistycznych świń, z jakim dawno nie miałem okazji w kinie się zmierzyć. Lżenie na najwymyślniejsze sposoby, seksualne drwiny i przekonanie o własnej wyższości – wybierzcie co chcecie, będziecie się z tym męczyć przez kilkadziesiąt minut. Powiedzieć zatem o załogantach, że są charakterami antypatycznymi to nie powiedzieć nic, a w związku z tym, kiedy film przejdzie do właściwej części akcji, ich los będziemy mieli w głębokim poważaniu.

Owa „właściwa” części akcji to zresztą nic innego niż ciąg dalszy marnego teatru komputerowych magików, wypadającego tym gorzej, że pomysłów na przegięte sekwencje w „Shadow in the Cloud” nie brakuje, z eksplozją w przestworzach wrzucającą jedną z postaci z powrotem do B-17 na czele. Ktoś powiedziałby że to pulpa pełną gębą, zwłaszcza że całości towarzyszy radośnie przaśna elektroniczna ścieżka dźwiękowa, ale w rzeczywistości znacznie więcej tu posklejanych na chybił trafił motywów, niż przemyślanego kiczu.

Mimo najszczerszych chęci, nie jestem więc w stanie pojąć co „Shadow in the Cloud” usiłował mi powiedzieć. Jeżeli miał to być manifest feministycznej siły w wersji rozrywkowej, to wyszło wręcz koszmarnie – nie dość, że wątek „horroru akcji” wepchnięto tu całkowicie na siłę, to jeszcze sam przekaz skierowano na takie niziny, że spowodowało to prawdziwie lotniczą katastrofę. Ocalałych nie odnotowano.

Foto © Vertical Entertainment / Redbox Entertainment

Shadow in the Cloud

Nasza ocena: - 35%

35%

Reżyseria: Roseanne Liang. Obsada: Chloe Grace Moretz, Nick Robinson, Callan Mulvey i inni. USA, 2020.

User Rating: Be the first one !

Maciej Bachorski

Pasjonat staroszkolnych horrorów science fiction w stylu "Obcego", "Cosia" czy "Ukrytego Wymiaru", rockowej/metalowej muzyki i przyzwoitej (znaczy, nie tylko single malt) whisky. Pisywał dla "Playboya", "PIXELA", czy "Wiedzy i Życia", a obecnie współpracuje z "Nową Fantastyką", "CD-Action" i "Netfilmem".

Zobacz także

Sisu – mniej znaczy lepiej [recenzja]

Kinowe eksperymenty z formą i treścią z pewnością należy cenić za przełamywanie utartych schematów, ale …

Leave a Reply