Gorący temat

Shang-Chi i legenda dziesięciu pierścieni – widowiskowy Kung Fu Marvel [recenzja]przedpremierowo 

Marvel znowu to zrobił. “Shang-Chi i legenda dziesięciu pierścieni” to niezwykle widowiskowa rozrywka i przy tym film, który mimochodem pokazuje niezwykłe gatunkowo-tematyczne bogactwo superbohaterskiego uniwersum.

Nie ma się co oszukiwać. Na dźwięk słów Shang-Chi większośc osób, także tych które chodzą regularnie na filmy Marvela wzruszy ramionami. W komiksach wydawanych w Polsce to również superbohater obecny w znikomym stopniu, choć być może po premierze filmu, komiks z kolekcji „Superbohaterowie Marvela” poświęcony właśnie Shang-Chi, stanie się jednym z najbardziej poszukiwanych przez fanów tytułów. I choć temu herosowi stuknęło już komiksowe czterdzieści osiem lat, to z całą pewnością postać z drugiej superbohaterskiej ligi, nawet pomimo powszechnie używanego wobec niego określenia: Mistrz Kung Fu. Dlaczego zatem Marvel zdecydował się na solowy film o tym właśnie bohaterze? Przecież zazwyczaj na obrazy o mniej rozpoznawalnych superbohaterach chodzi do kina dużo mniej widzów. 

Włodarze Marvela zapewne w tym przypadku liczą na duże zainteresowanie filmem na rynkach wschodnioazjatyckich, tak jak filmowa opowieść o Czarnej Panterze przełożyła się na olbrzymie zainteresowanie czarnoskórej społeczności w USA. Dlatego też origin Shang-Chi został przygotowany z wielką pieczołowitością, przy okazji udanie łącząc wpływy zachodniej i wschodniej popkultury. Wyszedł z tego bardzo udany filmowy koktajl, w którym twórcy nie musieli wcale rezygnować z typowego marvelowskiego humoru i momentami lżejszego tonu, a jednocześnie dostaliśmy opowieść zanurzoną we wschodnioazjatyckich klimatach, znanych z takich klasyków jak “Przyczajony tygrys, ukryty smok”, a nawet tych z starszych, na które w latach osiemdziesiątych chodziło do kina pół Polski, jak “Klasztor Shaolin”, “Mistrzyni Wu Dang”. A co jeszcze bardziej istotne, za sprawą “Shang Chi i legendy dziesięciu pierścieni”  jeszcze mocniej umościła się coraz śmielej poczynająca sobie w kinowym (i serialowym) Marvelu magia, dzięki której nowy film to przede wszystkim kopana baśń fantasy z niezwykle widowiskowymi walkami oraz z efektami specjalnymi (szczególnie z finałowych sekwencji filmu), jakie chcielibyśmy zobaczyć w serialowej “Grze o Tron”.

Tytułowy Shang-Chi to młody azjatycki uciekinier, który znalazł bezpieczną przystań w San Francisco i prowadzi życie zwykłego parkingowego. Uciekł przed wpływem Wenwu, swojego wszechwładnego ojca, który na świecie żyje już od tysiąca lat i dzierży na swych przegubach dające mu potężną moc tytułowe pierścienie. Przez mały fragment czasu, kiedy Wenwu zakochał się w pochodzącej z niezwykle tajemniczej wioski Jiang-Li, życie rodziny (matka, ojciec, syn i córka) było pełne szczęścia, jednak po przełomowej dla fabuły tragedii ojciec ponownie przybrał swoje mroczne oblicze, co skończyło się ucieczką syna do USA. Właśnie tam poznajemy tytułowego bohatera, spędzającego czas głównie ze swoją przyjaciółką Kate (również azjatyckiego pochodzenia). Oboje prezentują się jak para przegrywów, jednak to szybko się zmieni, kiedy po Shawna upomni się przeszłość. I wtedy zaczyna się naprawdę dziać.

Niewątpliwie oprócz humoru, akcji, kaskaderskich wyczynów i niezwykłych efektów specjalnych siłą filmu są aktorzy. Simu Liu jako Shang-Chi może wydawać się miejscami nijaki, ale raczej taki właśnie miał być jako postać przechodząca superbohaterską inicjację. W parze z Awkwafiną grającą Kate stworzył duet wyjątkowy, przypominający najlepsze męskie pary z filmów sensacyjnych. Jest między tą dwójką świetna chemia i mocna przyjacielska więź (bez romantycznych aluzji), w zasadzie Kate jest dla niego bardziej siostrą, niż ta prawdziwa, pojawiająca się w dalszej części filmu. Bardzo dobrze wypada reszta rodziny Shang-Chi, w rolach której pojawiają się dobrze znani wschodni aktorzy, przede wszystkim Tony Chiu-Wai Leung i pamiętna z “Przyczajonego tygrysa…” Michelle Yeoh. Do zainteresowanych tematem widzów dotarła już wieść, że w nowym filmie Marvela zobaczymy ponownie Bena Kingsleya, który razem z Awkwafiną zapewnia duży ładunek humoru. A poza tym twórcy nie dają zapomnieć, że fabuła osadzona jest w Marvel Cinematic Universe, zobaczymy zatem i kilku bohaterów, i odwołania do innych wydarzeń znanych z innych obrazów franczyzy.

Marvel w przypadku “Shang-Chi” za jednym zamachem zrobił naprawdę wiele. Na pewno zapewnił sobie uwagę azjatyckiego rynku kinowego, ale też pokazał, jak wielki potencjał wciąż tkwi w całym uniwersum i jak wiele jest jeszcze do opowiedzenia. Najnowsza produkcja z Marvel Cinematic Universe to już koronny dowód na to, że to najlepiej prowadzona ze wszystkich popkulturowych franczyz, działająca niczym perfekcyjne naczynia połączone. Każda filmowa opowieść jest tutaj furtką do kolejnej, każda pokazuje, jak można skutecznie utrzymywać uwagę widzów, szczególnie tych łaknących rozległego świata przedstawionego. “Shang-Chi” ma co prawda pewne wady, pewne uproszczenia fabularne, dla niektórych widzów zapewne pierwsza część filmu wyda się intensywniejsza od drugiej, ale potoczystość tej historii oraz jej odmienność od tego, co dotąd widzieliśmy w kinowym Marvelu powoduje, że na te braki w zasadzie nie zwracamy uwagi. Ta opowieść fascynuje, cieszy oczy i rodzi apetyt na więcej i więcej z pewnością dostaniemy, bo przecież zostało to już wcześniej napisane i narysowane w komiksach rękoma setek utalentowanych twórców. A kinowy Marvel wybiera z tego wielkiego zbioru komiksowych opowieści najlepsze i najbardziej obiecujące kąski. 

Foto © Marvel Studios

Shang-Chi i legenda dziesięciu pierścieni

Nasza ocena: - 80%

80%

Reżyseria: Destin Daniel Cretton. Obsada: Simu Liu, Awkwafina, Tony Chiu-Wai Leung. Marvel Studios 2021

User Rating: Be the first one !

Tomasz Miecznikowski

Filmoznawca z wykształcenia. Nałogowy pochłaniacz seriali. Kocha twórczość Stephena Kinga i wielbi geniusz Alana Moore'a. Pisał artykuły do "Nowej Fantastyki" i Instytutu Książki, jego teksty i recenzje ukazują się na portalach fantastyka.pl i naekranie.pl. Wyróżniony przez użytkowników fantastyka.pl za najlepszy tekst publicystyczny 2013 roku.

Zobacz także

Sisu – mniej znaczy lepiej [recenzja]

Kinowe eksperymenty z formą i treścią z pewnością należy cenić za przełamywanie utartych schematów, ale …

Leave a Reply