Czasem mówi się, że geniusz i szaleństwo idą w parze. Jeśli chcielibyśmy upatrywać dowodu na potwierdzenie tej tezy, życie i twórczość brytyjskiego artysty Louisa Waina mogłyby być strzałem w dziesiątkę.
Bohater filmu Willa Sharpe’a w istocie był postacią nietuzinkową. Próbując utrzymać rodzinę opracowywanie szkicy dla różnych dzienników, w 1883 stał się bohaterem obyczajowego skandalu gdy poślubił Emily Richardson, starszą o dziesięć lat guwernantkę własnej siostry. Młodej parze nie dane było jednak długo cieszyć się szczęściem – u Emily wykryty został rak piersi, a ona sama zmarła zaledwie cztery lata później. Paradoksalnie jednak, to właśnie rodzinna tragedia stała się katalizatorem rozwoju kariery Waina, który inspirację dla kolejnych prac odkrył w towarzyszu Emily podczas jej choroby, kocie Peterze. Szkice uczłowieczonych przedstawicieli Felis catus szybko zapewniły mu rozpoznawalność, ale z biegiem czasu Wain przejawiał coraz więcej symptomów schizofrenii. Ostatnie lata życia spędził w szpitalach psychiatrycznych, do samego końca tworząc kolejne coraz to bardziej abstrakcyjne rysunki kotów.
„Szalony świat Louisa Waina” na tapet bierze właśnie ten okres w życiu artysty, który bezpośrednio wpłynął na rozwój jego twórczości. Oglądamy zatem borykającego się z problemem znalezienia stałego zatrudnienia i utrzymania rodziny Waina, stajemy się świadkami mezaliansu by wreszcie obserwować gwałtowny przyrost popularności, połączony z wolnym osuwaniem się bohatera na skraj szaleństwa. Choć w związku z powyższym, wydźwięk historrii zaliczyć tu na poczet tych szczególnie optymistycznych, Sharpe’owi udaje znaleźć się właściwy balans pomiędzy momentami która mają wyciskać nam łzy z oczu, a scenami okraszonymi niewymuszonym humorem. Co ważniejsze zarówno w jednych jak i w drugich jest diablo skuteczny, doskonale kreśląc dynamikę relacji między postaciami w pierwszej połowie filmu, by w drugiej obrazować naturalne jej konsekwencje. Co zaczyna się zatem cokolwiek uroczo, nieporadnie i stosunkowo lekko, z biegiem czasu coraz bardziej zapuszcza się w znacznie bardziej depresyjne regiony. Trudno jednak zarzucać przy tym jego filmowi, by przyprawianie nas o emocjonalną kluchę w gardle było jego celem samym w sobie – to po prostu wypadkowa kilku elementów składających się na udane filmowe doświadczenie.
„Szalony świat Louisa Waina” na naszych emocjach gra bowiem nie tylko samą historią, ale i znakomitą realizacją, z poszczególnymi kadrami przepięknie stylizowanymi na malowidła i chwytającą za serce ścieżką dźwiękową autorstwa Arthura Sharpe’a. Trudno nie chylić czoła również przed parą zaangażowanych w główne role aktorów, którzy sprawiają że historyczne postaci rzeczywiście powracają do życia na ekranie. Benedict Cumberbatch jest nieodmiennie znakomity w portretowaniu pozbawionego pewności siebie, stąpającego po cieniutkiej linii poczytalności artysty, ale chyba jeszcze większe brawa należą się zjawiskowej Claire Foy, która nie dość, że aż promieniuje urokiem, to obdarza swoją Emily tym szczególnym rodzajem charyzmy, który sprawia, że jeszcze długo po ostatniej scenie z jej udziałem, będziemy odczuwali ten specyficzny rodzaj pustki, który charakteryzuje postaci wypełniające sobą całą ekranową przestrzeń. Warto również wspomnieć, że oba znakomite występy są dodatkowo uzupełniane przez równie jakościowy drugi plan z Andreą Riseborough i Tobym Jonesem na czele.
W świetle powyższych zalet ciężko nie wyrażać się o filmie Willa Sharpe’a niemal w samych superlatywach. O ile można zgodzić się co do tego, że im bliżej finału, tym wyraźniej tempo całości zdaje się wyhamowywać, „Szalony świat Louisa Waina” i tak stanowi modelowy wręcz przykład biograficznej historii opowiedzianej tak, by poruszyć czułe strony naszych dusz. Porządne, świadome tego co chce osiągnąć kino.
Foto © Amazon Studios / StudioCanal
Szalony świat Louisa Waina
Nasza ocena: - 75%
75%
Reżyseria: Will Sharpe. Obsada: Benedict Cumberbatch, Claire Foy, Andrea Riseborough i inni. Wielka Brytania/ USA, 2021.