Całkiem niedawno przy okazji recenzji nowego „Krzyku” pisałem o stosunkowo nowym trendzie w Hollywood, polegającym na łączeniu starego z nowym – ni to reboocie, ni to sequelu, a połączeniu obu w coś, co funkcjonuje pod określeniem „requela”.
Ów requel to nic innego jak próba rewitalizacji klasycznego materiału i wepchnięcia go na nowe tory, ale w taki sposób by fani ortodoksyjni fani pierwowzoru mieli jakiś punkt zaczepienia i tranzycja ze starego w nowe przebiegła dla nich możliwie bezboleśnie. Nowa „Teksańska masakra…” tym co próbuje zrobić, w podobna definicję wpisuje się idealnie. Inna sprawa, to jak dobrze jej to wychodzi – a trzeba uczciwie przyznać, że bywa z tym różnie.
Fabularnie stanowiąca bezpośrednią kontynuację klasyka Tobe’a Hoopera z 1974 roku historia przenosi nas o niemal pół wieku do przodu, wprost do opuszczonego miasteczka Harlow w Teksasie. To właśnie tam trafiają Melody, Dante, Ruth i Lila, młodzi przedsiębiorcy mający prostą misję – tchnięcia w rozpadającą się lokację świeżego oddechu i sprzedaży poszczególnych obszarów miasteczka nowym mieszkańcom. Dopracowany wydawałoby się do najmniejszych szczegółów plan szybko zaczyna jednak trząść się w posadach, gdy tuż przed przyjazdem potencjalnych inwestorów pojawia się problem z jednymi z wciąż urzędujących w mieście lokatorów. Niewiele potrzeba, by wypadki przybrały dramatyczny obrót, a wkrótce doszło do eskalacji przemocy – zwłaszcza, że w całą sytuację ni stąd ni zowąd wplątany zostaje żyjący dotąd w odosobnieniu Leatherface. Już wkrótce Harlow stanie się areną walki na śmierć i życie.
Trzeba przyznać, że nowa „Teksańska masakra piła mechaniczną” bynajmniej nie ma rodowodu który ułatwiałby jej walkę o przychylność współczesnego widza. Mimo że chronologicznie umiejscowiony zaraz za pierwowzorem, film Davida Blue Garcii to bowiem tak naprawdę dziewiąta rzecz rozgrywająca się w świecie szalonego mordercy z piłą mechaniczną, a że poprzednie odsłony jakościowo prezentowały się oględnie mówiąc, niekonsekwentnie, w świadomości młodego odbiorcy seria figuruje raczej jako niskobudżetowa, wypełniona gore ciekawostka. Taka która może i ma swoich wiernych fanów, ale niekoniecznie interesuje kogokolwiek spoza ich, co by nie mówić, dość wąskiego grona. Nowy film próbuje ów fakt zmienić – tyle, że w praktyce, podobnie jak i poprzednie próby wpada w pułapkę powtarzalności.
Chyba największą bolączką jaka trapi film Garcii, jest nieumiejętność kreowania napięcia. Początkowo wcale nie wygląda to źle – mamy nowych bohaterów, którzy przynajmniej na pierwszy rzut oka są nieco bardziej umotywowani niż standardowi „zagubieni na odludziu imprezowicze”, mamy tez dość spokojne wejście w całą sytuację, jedynie sugerujące, że od rzezi dzielą nas jedynie minuty. Szkoda jednak, że szybko okazuje się to jedynie zasłoną dymną przed zawiązaniem akcji równie niemądrym co i w poprzednich filmach, a atmosfera zagrożenia ustępuje miejsca ładnym, choć powtarzalnym sekwencjom akcji i szczegółowo zobrazowanym, zwłaszcza jak na – było nie było – główny nurt scenom gore. I to w zasadzie jest okej: trudno w końcu było po „Teksańskiej masakrze…” spodziewać się filmu stawiającego na suspens w miejsce hektolitrów krwi i narządów wewnętrznych. Mimo wszystko jednak, jak na film mający wprowadzić markę w nowe, lepsze czasy, innowacji w zgranej przez lata formule zdecydowanie tu za mało.
Najbardziej cierpi na tym postać samego Leatherface’a, który z personifikacji zła jaką stawał się u Hoopera, tutaj nijak nie jest w stanie wykrzesać z widza większych emocji. To szczególnie znamienne zwłaszcza podczas szeroko opisywanej w sieci, kulminacyjnej sceny w autobusie. To, co kiedyś oglądalibyśmy pełni trwogi przez palce, dziś wywołuje w najlepszym wypadku wzruszenie ramion – i trudno o lepszy komentarz co do siły uderzeniowej dzieła Davida Blue Garcii.
Średnio wypadają też inne aspekty filmu – z nostalgicznym wtrętem w postaci powracającej Sally Hardesty na czele, który w porównaniu do podobnego pomysłu zastosowanego w nowych filmach z serii „Halloween”, w najlepszym wypadku sprawia jedynie wrażenie marnego fanservice’u. W pewnym momencie wydaje się też, że „Teksańska masakra…” pozwoli sobie na komentarz odnośnie sytuacji związanej z bonią palną w USA, ale ostatecznie jedynie prześlizguje się po wątku, nigdy już doń nie powracając.
Oceniając zatem „Teksańską masakrę piłą mechaniczną” z orku pańskiego 2022, trudno nie zauważyć zatem, że rozbierając film na części pierwsze, definitywnie znajdziemy tu symptomy filmu mającego ambicję wyłamania się poza schemat. Suma części składowych jest jednak w tym wypadku zdecydowanie mniejsza, niż gdyby rozpatrywać je z osobna – i wystarcza na film dostarczający jednorazowej, niekoniecznie skomplikowanej rozrywki, ale też będący niezwykle daleko od mającego wyprowadzić serię na prostą przełomu. Jednak zawód zatem.
Foto © Netflix
Teksańska masakra piłą mechaniczną
Nasza ocena: - 55%
55%
Reżyseria: David Blue Garcia. Obsada: Sarah Yarkin, Elsie Fisher, Mark Burnham i inni. USA, 2022.