O piątym tomie “The Goon” nie jest łatwo pisać, ponieważ w jakiś sposób trzeba podsumować całość pracy Erica Powella nad tą znakomitą serią. A fakt, że to koniec przygody ze Zbirem wpływa w jakiś przedziwny sposób na odbiorcę, który nie chce żadnych podsumowań, tylko pragnie, by ta niesamowita przygoda wciąż trwała.
Lata temu, kiedy “The Goon” (jako “Zbira”) wydało wydawnictwo Taurus Media w postaci zaledwie trzech trade’ów, jeszcze aż tak mocno nie chwyciło, nie zassało. Owszem, można się było pośmiać, można było docenić pulpową stylistykę Powella, ale wtedy jeszcze nie dało się odczuć, że oto mamy styczność z jedną z najwspanialszych rozrywkowych serii XXI wieku. Nie dane nam było w pełni odczuć talentu Powella, który w dalszych tomach sukcesywnie rozbudowywał świat Zbira, w którym było miejsce i na złamane serce bohatera i na najbardziej efektowne mordobicia w historii komiksu.
W ostatnim tomie kolekcji musi przyjść czas na ostateczne rozstrzygnięcia i fakt, że Powell chciałby tak naprawdę od nich uciec, daje się wyraźnie odczuć. Poprzedni tom był apogeum twórczej radości i esencją tej serii i nagle w ostatniej odsłonie daje się wyczuć, że autor wyczerpał paliwo, że kluczy, że przeciąga, jakby to zakończenie było mu nie na rękę. Jednocześnie z niezwykłym pietyzmem skupia się na graficznej odsłonie kolejnych plansz, jakby to w nich chciał nam przekazać więcej, niż w samym scenariuszu. Dostajemy zwroty akcji, dostajemy rozgrywkę z Arabem, który zbiera wokół siebie siły ciemności, jednak nasza uwaga skupia się tym razem nie na mordobiciach, tylko na przepięknych obrazach zmęczonego, czy wręcz znękanego życiem Zbira. Nastroju dopełnia niezwykła kolorystyka i eksperymenty z dymkami, zieleń i żółć na retrospekcjach i w wymownych scenach z konfrontacji Zbira z kolejną kobietą w jego życiu. W tle są dialogi, ale równie dobrze większość fabuły w piątym tomie mogłaby się obyć bez nich, tak wielką siłę wyrazu uzyskuje Powell budując opowieść samymi obrazami. W tym aspekcie to prawdziwe mistrzostwo świata. Scenariusz, słowo pisane stają się nagle w tych momentach mniej istotne.
Kiedy kończymy lekturę podstawowej serii ogarnia nas uczucie pustki. W jakimś stopniu wypełniają je opowiastki ze “Zbir Noir”, w których inni twórcy dają nam próbkę swoich możliwości w wykreowanym przez Powella świecie, jednak potrzeba właśnie Powella, by ta zabawa wskoczyła na właściwe tory, jak w świetnym szorcie “Drewniana noga pełna raju”, którą autor stworzył z Tomem Sniegoskim. Tam na moment odczujemy radosny absurd, który przewijał się w poprzednich tomach, ale już za chwilę docieramy do końca lektury i uczucie pustki powraca. Nie wypełnia go nawet enigmatyczne zakończenie “The Goon”, które najwyraźniej zapowiada kontynuację historii.
I rzeczywiście, w 2019 roku Powell znowu zaczął pisać swą sztandarową serię i miejmy nadzieję, że te nowe przygody będziemy mogli poznać również po polsku. Trudno zatem jeszcze osądzać czy ów powrót ma sens, czy lepiej było zostawić sprawy tak, jak zadziały się w jakby mało wybuchowym, ale za to nostalgicznym i w jakiś sposób sprawiedliwym finale nie tylko dla Zbira, ale i dla Franky’ego. Pewne rzeczy okazały się ważniejsze, takie jak choćby nieustająca przyjaźń tej dwójki i można całkowicie zrozumieć dylemat Powella, który mógł albo bezlitośnie i definitywnie uciąć tę historię, albo dalej ją eksploatować. Ciężki wybór, bo można było skończyć trzęsieniem ziemi, które byłoby z pewnością niezapomnianym przeżyciem, a można było też inaczej, w taki sposób, który chyba część odbiorców przyjęło z ulgą. Tak to jest z bohaterami większymi niż życie, rozstania z nimi właściwie są niemożliwe (choćby casus Geralta, który powieści przeszedł do gier). I dlatego mamy nostalgiczny finał zamiast tragicznego. Myślę, że pustkę i tak byśmy czuli w obydwu przypadkach.
The Goon, tom 5
Nasza ocena: - 80%
80%
Scenariusz i rysunki: Eric Powell i inni