W zalewie dziesiątków seriali, postapokaliptyczny “Twisted Metal” może nam zwyczajnie uciec, zwłaszcza że nie był jakoś specjalnie promowany. A wypada o wiele lepiej, niż wiele aktualnych produkcji, które za wszelką cenę starają przypodobać się marudzącym na jakość i fabułę widzom.
“Twisted metal” to serial oparty na samochodowej grze komputerowej – nie brzmi to specjalnie zachęcająco, ale spokojnie, z gry oprócz tytułu i postapokaliptycznej scenerii wzięto ponoć niewiele (choć może to się zmienić, jeśli powstanie drugi sezon) i w efekcie fabuła, choć nadal jak w pierwowzorze prosta, jest zarazem angażująca i zaskakująca. A aktorska para w rolach głównych – Anthony Mackie i Stephanie Beatriz oraz cała gromada porypanych, drugoplanowych postaci robią co mogą, by ta postapokaliptyczna wizja była jak najmniej poważna. Od czasu “Peacemakera” nie bawiłem się tak dobrze i w weekend odpuściłem różne, większe serialowe nowości, by poznać fabułę pierwszego sezonu “Twisted Metal” do końca. Cóż takiego jest w tym serialu, że wywołuje szerokiego banana na twarzach popkulturowych maniaków?
Fabuła jak wspomniałem, jest prosta jak drut. Lata temu w USA wydarzyła się apokalipsa, padła elektronika, padł internet, ludzi z braku możliwości oglądania porno po prostu sfiksowali. Wielkie miasta odgrodziły się od prowincji, która stała się terenem różnych zwyrodnialców testujących swoje zwyrodnienia w pojedynkę lub grupowo. Transport umarł, ale nie do końca. Między enklawami kursują kurierzy, tzw. milkmani, który dostarczają z jednego miejsca do drugiego najpotrzebniejsze (bądź nie) towary. Icha auta muszą być specjalnie podrasowane i wyposażone w uzbrojenie, żeby móc przedzierać się w nich przez niebezpieczne tereny. Jednym z millkmanów jest John Doe, mężczyzna cierpiący od dzieciństwa na amnezję, który otrzymuje specjalne zlecenie. Jeśli wyrobi się w czasie, będzie mógł zamieszkać za bezpiecznymi murami San Francisco. Zaczyna się postapokaliptyczna jazda.
Cóż, nic nowego, ale też nic na siłę. Twórcy bowiem postanowili zabawić się utartymi schematami robiąc parodię i satyrę na gatunek postapo. Też było, ale w tym przypadku proporcje zostały wyważone niemal idealnie. Do Johna w trakcie tej przygody dołącza Quiet (kobieta przez jakiś czas nie odzywa się z powodu traumy) i ta dwójka po prostu wymiata – porównując chemię między dwójką bohaterów i aktorów) można przywołać choćby równie przygodowe “Miłość szmaragd i krokodyl”. Przez jakiś czas oboje nie potrafią się dogadać (ni tylko z tego powiduy, że Quiet nic nie mów), ani tym bardziej współpracować, przez co co i rusz pakują się w jakieś dziwazne tarapaty. Nie może być inaczej, bo i rzeczywistość na tych ziemiach niczyich jest dziwaczna, choć w jakiś sposób obłaskawiona przez Johna, który jest sympatycznym facetem i ma beztroskie podejście do życia, co stanowi pomysłowe tło dla przeróżnych konfrontacji. Wariaci kontra spoko gość i wybuchowa dziewczyna – oto przepis na zajmującą przygodę z przymrużeniem oka, także w sferze brutalności życia na postapokaliptycznych ziemiach. Postapokalipsa przegląda się tu w krzywym, groteskowym zwierciadle z perspektywy dwójki, której od dawna marzyło się lepsze życie, choć na takie w tych realiach nie ma żadnych szans. Mimo wszystko i tak próbują.
Co jeszcze? Wspominałem o galerii posypanych postaci – wśród nich prym wiodą zabójczy klaun z głosem Willa Arnetta i posturą zawodnika MMA Joe Samoy (no jakżeby mogło nie być tu zabójczego klauna!), domagający się od przygodnej publiki atencji i zarazem szczerości. I jeszcze główny złol, Thomas Haden Church jako agent Stone, po swojemu zaprowadzający porządek na obszarach, przez które muszą przedrzeć się John i Quiet. A to nadal nie wszyscy, każdy ma tu do odegrania mniejszą lub większą, (często głupawą) rolę. I nikt tu nie kwili, że jest strasznie, że nie da się żyć itd. Jakoś trzeba dawać sobie radę i wszyscy stosują się w serialu do tej maksymy.
Zapewne niektórzy odbiorcy uznają serial za głupi. Jest jednak różnica między głupotą u bezpretensjonalną rozrywką, która z głupich właśnie motywów gatunku czerpie pełnymi garściami i cytuje je z jakimś radosnym, twórczym uczuciem, Widać, że aktorzy bawią się doskonale w tej konwencji i nie wiem, czy potrzeba było tylu retrospekcji, aby rozwinąć ich postaci, choć owszem, ma to fabularne uzasadnienie. Niekiedy jest to też jazda po bandzie, na granicy dobrego smaku ( no dobrze, kilka razy na pewno twórcy ją przekroczyli, choćby w originie klauna), ale to też ma uzasadnienie – jest to zgodne z realiami dziwacznego i głupawego świata przedstawionego. Zostaje zabawa, która niczego nie udaje będąc w aspekcie emocjonalnym jakby odwrotnością “Mad Maxa” – coś dla widzów niewymagającej rozrywki w stanie czystym. Rzadko trafiają się takie seriale, w których ów rozrywkowy balans jest tak dobrze wyważony i “Twisted Metal” ma ambicje należeć do tej grupy. Bawiłem się na nim świetnie.
Twisted Metal, sezon 1
Nasza ocena: - 75%
75%
Twórcy: Rhett Reese, Paul Wernick. Występują: Anthony Mackie, Stephanie Beatriz, Thomas Haden Church i inni. Peacock 20