Gorący temat

Zagubione psy – debiut jednego z najciekawszych współczesnych twórców komiksu [recenzja]

Debiut Jeffa Lemire’a z pewnością nie jest albumem doskonałym. Widać jeszcze autorską niedojrzałość, zarówno w warstwie rysunku, jak i kreowania fabuły. Jednak nie zmienia to faktu, iż „Zagubione psy” już zwiastują wielki talent artysty, który po prostu potrzebował więcej czasu, by się w pełni rozwinąć.

Lemire jest w chwili obecnej z pewnością artystą spełnionym. Z powodzeniem tworzy historie o trykociarzach (z których liczne to prawdziwe perełki), ale też albumy autorskie, jak kultowe „Opowieści z hrabstwa Essex”, „Podwodny spawacz”, czy „Royal City”. Osobiście nie ukrywam, że najbardziej mi po drodze właśnie z tą mniej superbohaterską, a bardziej obyczajową odsłoną twórczości Kanadyjczyka. I do takich właśnie historii zaliczają się debiutanckie „Zagubione psy”.

Fabuła jest tu prosta. Może nawet nazbyt prosta, nazbyt skondensowana, nie obfitująca w szersze tło, w bardziej dopracowany sztafaż. Tłumaczy to niejako geneza pierwszego wydania, którą Lemire sfinansował własnym sumptem i była to jego pierwsza próba pokazania światu zalążków własnego talentu. Obecnie i na ten komiks, i na autora patrzymy zgoła inaczej, poprzez pryzmat jego kolejnych dokonań, ale nie zmienia to faktu, że owa surowość i oszczędność ma swój urok, choć zawiera też pewne niedociągnięcia.

To historia o mężu i ojcu. Człowieku o posturze dorównującej ogromem jego wielkiemu sercu. Surowa, ascetyczna i tragiczna zarazem opowieść o stracie, o rozpaczy, o cierpieniu. O tym, iż siła nie zawsze prowadzi do wyzwolenia, do triumfu, ale czasem może stać się mimowolnym przyczynkiem do zagłady.

Opowieść o krwi i pięściach, o walce w obronie tego, co się kocha, ale i o zemście za to, iż odebrano nam, co mieliśmy najcenniejszego. Lemire ciekawie rozkłada akcenty, jednak mam wrażenie, że całość akcji postępuje zbyt szybko. Za wcześnie autor obnaża przed nami wszystkie karty, jakie ma w zanadrzu (dużo lepiej poradził sobie w tej kwestii choćby w cudnym „Royal City”), choć już uwidacznia się w tej opowieści przekaz, jaki towarzyszyć będzie często późniejszym pracom Lemire’a. Jego bohater tylko pozornie jest bestią, olbrzymem o żelaznych pięściach, który deprymuje każdego, przed kim stanie. Tak naprawdę to człowiek o gołębim sercu, skupiony na ciężkiej pracy i pragnieniu zapewnienia szczęścia swoim najbliższym. Tragedia, jaka go spotyka nie tyle kładzie się cieniem na jego życiu, co zupełnie odziera go z motywacji, by dalej żyć, by cokolwiek robić. Nie pozostaje mu nic, prócz pragnienia odzyskania, tego, co mu zabrano. I te ostatnie okruchy nadziei stają się katalizatorem zdarzeń w komiksie. Ale jednocześnie prowadzą do nieubłaganej klęski w finale.

Lemire przyzwyczaił nas już do tego, że jego historie przesycone są smutkiem. „Zagubione psy” są tego znakomitym przykładem. Utopiony w czerni, bieli i czerwieni komiks to dzieło przejmujące w swoim fabularnym rysie, choć nieco zbyt pobieżnie opowiedziane. Nieco brakuje mu głębi i rozmachu, typowych dla późniejszych prac autora „Twardziela”.

Graficznie – i możecie odżegnać mnie tutaj od czci i wiary – nieubłaganie kojarzą mi się „Zagubione psy” z grafikami Pabla Picassa. Nieco niedbała, koślawa kreska Lemire’a, jego zdeformowane, grubo ciosane postacie, rysy ich twarzy, sylwetki, ledwie nakreślane tła kadrów – to wszystko przywołuje dalekie echa twórczości autora „Don Kichota”, i choć ciężko byłoby choćby myśleć o stawianiu między twórcami znaku równości, to pewne podobieństwa jednak niewątpliwie są widoczne.

Pierwszy komiks Lemire’a nie jest dziełem narysowanym ładnie. Widać w nim brak wprawy, widać amatorską rękę, której nie brak pasji, ale jeszcze nie zbywa na wprawności i doświadczeniu. To typowe grzechy debiutanta, jednak debiutanta utalentowanego na tyle, by nawet najsłabsze dzieło potrafiło w pewnym stopniu czytelnika urzec.

„Zagubione psy” to komiks raczej dla miłośników twórczości Lemire’a, zwłaszcza z tych „niezależnych” jej odsłon. Na pierwszy album od tego artysty niekoniecznie się nadają – mogą nieco odepchnąć właśnie wspomnianymi, charakterystycznymi dla debiutów przypadłościami. Jednak nie zmienia to faktu, że jest to komiks warty poznania, choćby jako przykład początków jednego z najciekawszych współczesnych twórców komiksu, którego po prostu wypada znać.

Zagubione psy

Nasza ocena: - 75%

75%

Scenariusz i rysunki Jeff Lemire. Wydawnictwo KBoom 2021

User Rating: Be the first one !

Mariusz Wojteczek

Rrocznik '82. Kiedyś Krakus z przypadku, teraz Białostoczanin, z wyboru. Redaktor portali o popkulturze, recenzent, publicysta. Współtwórca i redaktor portalu BadLoopus – W pętli popkultury. Pisze opowiadania, które dotychczas publikował m.in. w Grabarzu Polskim, Okolicy Strachu, Bramie, Histerii oraz w antologiach, jak „Słowiańskie koszmary”, „Licho nie śpi”, „City 4”, „Sny Umarłych. Polski rocznik weird fiction 2019”, „Żertwa”, „The best of Histeria”, „Zwierzozwierz” i „Wszystkie kręgi piekła”. Laureat czwartego miejsca w konkursie „X” na dziesięciolecie magazynu Creatio Fantastica. Wydał autorskie zbiory opowiadań: „Ballady morderców” (Phantom Books 2018) oraz „Dreszcze” (Wydawnictwo IX 2021) oraz powieść „Ćmy i ludzie” (Wydawnictwo IX 2022). Pracuje nad kilkoma innymi projektami (które być może nigdy nie doczekają się ukończenia). Miłośnik popkultury i dobrej muzyki, nałogowy zbieracz książek, komiksów i płyt. Zakochany bez pamięci w swojej żonie Martynie oraz popkulturze – w takiej właśnie kolejności.

Zobacz także

Marvel Knights, Spider-Man, tom 1 [recenzja]

Spider-Man, to prawdopodobnie zaraz po Batmanie najpopularniejszy i najczęściej wydawany na polskim rynku superbohater. Czy …

Leave a Reply