„Długie Halloween” to zwyczajnie komiks wybitny. Osadzony mocno w estetyce noir, definiuje nie tylko istotę Batmana, jako mrocznego obrońcy Gotham miotającego się pomiędzy pragnieniem wytępienia zła a wątpliwościami, czy forma jego działań jest słuszna i sprawiedliwa. Ale też – jeśliby odrzeć go zupełnie z superbohaterstwa, nadal pozostanie esencjonalna, mroczna opowieść w klasycznym ujęciu gatunku, jakim jest noir.
Nie wiem, czy za ulubiony swój komiks z Batmanem uznać „Catwoman – Samotne miasto” Cliffa Chianga (tu w opinii Tomka Miecznikowskiego), czy właśnie „Długie Halloween” od duetu Jeph Loeb i Tim Sale. Pierwszy urzeka mnie opowieścią o przyszłości, o superbohaterach przebrzmiałych, posuniętych wiekiem (osobista metryka się kłania), ale jednak nadal niewyzbytych własnego idealizmu. Niniejszy – to gatunkowa kwintesencja noir, okazjonalnie wtłoczona w estetykę komiksu superbohaterskiego. Ale, jak na początku wspomniałem, nawet pozbawiona całego sztafażu trykociarskiego, nadal pozostanie esencjonalną opowieścią gatunkową czarnego kryminału, z wszystkimi jego zaletami. Odarcie postaci z kostiumów, wciśnięcie ich w wieczorowe suknie, dwurzędowe garnitury, czy znoszone prochowce nie odebrałoby samej historii ani sensu, ani spójności fabularnej, ani siły wyrazu. Może dlatego właśnie tak mocno „Długie Halloween” przemawia do odbiorcy? Bo nie potrzebuje efekciarskiej estetyki superbohaterstwa, by budować swój świat. Bo potrafi mówić o ludziach z krwi i kości, o ich pragnieniach, namiętnościach, obsesjach, które tylko pośrednio są uwypuklane poprzez przyobleczenie w kostiumy i maski superbohaterów i superzłoczyńców. Ale trykoty nie czynią z nich bohaterów, maski nie czynią z nich bandytów. To jest w nich samych, pod warstwą stroju, stanowi ich kwintesencję ich istotę, a kostium tylko to uosabia, podkreśla, symbolizuje.
I na tej płaszczyźnie może zachwycić niniejszy tytuł także tych, którzy za komiksem superbohaterskim nie przepadają. Bo i nie ma tu za wiele fantastyczności, a i samo trykociarstwo jest zaledwie dekoracją, zdawać by się mogło, a nie celem samym w sobie. Kluczem, co dzieje się poza tym, co buzuje pod kostiumami. Miejscami odnoszę wrażenie, ze pojawiający się na kartach tego komiksu Joker, Szalony Kapelusznik, Poison Eve, czy Strach na Wróble dorzuceni są niejako na siłę, odrobinę Loebowi nawet przeszkadzają, ale znaleźli się tam, wtłoczeni w ramy opowieści, bo tego wymagała sama konwencja, idea komiksu o Batmanie, który nie mógł się obyć bez galerii klasycznych swoich wrogów.
Gotham jest tu ponure, brudne, ale też coraz bardziej pogrążone w strachu, bo tajemniczy seryjny morderca zabija w kolejne święta, starannie wybierając ofiary. I kiedy nie muszą się niczego bać uczciwi, tak rządząca miastem mafijna rodzina Falcone, przewodzona twardą ręką przez głowę rodu – „Rzymianina” spać spokojnie nie może. Morderca zbiera spośród nich krwawe żniwo, pozostając nieuchwytnym i dla policji, uosabianej przez komisarza Gordona, i dla prokuratury, której twarzą jest nie kto inny, jak Harvey Dent, ale i nawet dla samego Batmana.
Atmosfera zagęszcza się z każdą stroną, padają kolejne trupy, a co za tym idzie – kolejne, coraz surowsze oskarżenia… i zaskakujące podejrzenia. Jaka jest prawda, okaże się na ostatnich stronach. I będzie to zwieńczenie co najmniej zaskakujące, ale jednocześnie z pewnością satysfakcjonujące. W dodatku opowieść ta kryje w sobie również genezę narodzin jednego z arcywrogów Batmana, niesławnego Two Face’a.
Graficznie jest cudownie, jeśli chodzi i o estetykę noir jako taką, i o komiks w ogóle. Tim Sale jest rysunkowym mistrzem. I to dyskusji w ogóle podlegać nie powinno. Jego status twórcy kultowego zapewniły mu choćby takie prace, jak niniejszy album, ale i szersza współpraca z Jephem Loebem przy Batmanie, czy Catwoman i Supermanie. Jego kreska jest staranna, skupia się mocno na uwielbianej przez noir grze światłocieniem. Ta obecna w jego pracach, swoista konfrontacja plam czerni i koloru – kiedy ta cała skondensowana czerń tylko miejscami zdaje się rozmywać, odsłaniać szczegóły obrazu, ukazywać cokolwiek naszym oczom dosłownie wyrwane na chwilę z wszechobecnego mroku – znakomicie pozwala budować mroczną, ponurą, tajemniczą atmosferę, ale też oddać klimat Gotham, jako takiego. Definicja Mrocznego Miasta spełnia się tutaj na naszych oczach. Nie stroni Sale od pełnych, nawet nierzadko dwustronicowych plansz, niezwykle epickich w formie, często dynamicznych, ukazujących sceny walki z całym możliwym rozmachem, ale sięgającym też w tych pełnoplanszówkach po bardzo sugestywne portrety. Jego warsztat świetnie pasuje do specyfiki pisarstwa Loeba. Widać chemię między tymi artystami, co z pewnością rzutowało na ich nie pierwszą i nie ostatnią wspólną, pracę. Efekt zadowoli każdego konesera komiksu.
„Długie Halloween” to arcydzieło. Jeden z najlepszych komiksów o Batmanie, a zarazem przykład modelowego wykorzystania estetyki noir. W komiksie (super)bohaterskim lepiej, z większym rozmachem zrobił to chyba tylko jeszcze tylko Frank Miller w niemniej kultowym „Sin City”. Przynajmniej w komisie niebędącym stricte surową opowieścią kryminalną, ale sięgającą po szersze gatunkowe spektrum.
Wznowienie wydane przez Egmont zawiera sporą ilość materiałów dodatkowych, jak galerię okładek, wywiady z twórcami czy świetny zeszyt „Długie Halloween. Wydanie specjalne”. W takiej ekskluzywnej edycji, z serii DC DELUXE zdecydowanie warto.
Batman. Długie Halloween
Nasza ocena: - 95%
95%
Scenariusz: Jeph Loeb. Rysunki: Tim Sale. Tłumaczenie: Tomasz Sidorkiewicz. Wydawnictwo Egmont 2024