„Bezmiłość” Marka Zychli niezbyt mnie zaskoczyła. Ale tylko dlatego, że mam już niemałe doświadczenia z prozą autora. A zwykle nie są to lektury łatwe i przyjemne. Wręcz przeciwnie. Zazwyczaj proza autora „Bezmiłości” to wyzwanie, to mierzenie się z pisaniem zaangażowanym, dotykającym niejednokrotnie trudnych społecznych problemów. Nie inaczej jest tym razem.
Jestem już w tym wieku, że niewiele mnie wzrusza. Ot, życie niezbyt usłane różami, sprawia, że człowiek na wiele się uodparnia. Więc i trudno autorom w swojej twórczości trącić strunę na tyle delikatną, by wzbudzić we mnie głębsze emocjonalne przeżycia. Radość z literatury płynie dla mnie z elementów zgoła innych, niż próby emocjonalnego poruszenia czytelnikiem – choć nie twierdzę, że nikomu się to nie udaje. Bardziej interesuje mnie styl, sposób narracji, kreacja bohaterów, intertekstualność tekstu itd. Jednak przyznaję – pisanie Zychli zwyczajowo niesie ze sobą na tyle potężny ładunek emocjonalny, że coś potrafi drgnąć we wnętrzu nawet takiego, zgorzkniałego frustrata, jak ja.
Może dlatego, że autor „Bezmiłości” rzadko opisuje świat z jego dobrej strony? Woli nurzać się w szarości, brudzie, cierpieniu, ale nie jakimś wydumanym, egzystencjalnym, ideologicznym. W cierpieniu codzienności, w prozaicznym mierzeniu się z gorzką zwyczajnością, jaka nas otacza. Tak, jak w tej powieści, której bohaterem jest 7 – letni Grześ, chłopiec, którego życie… Dość powiedzieć, że nie tego życzylibyśmy jakiemukolwiek dziecku. Akcja książki – przynajmniej z początku – toczy się w początku lat 90-tych i tu pierwsze brawa dla autora za doskonałe zobrazowanie tamtego okresu. Cóż, to granie na moich osobistych sentymentach, bowiem miałem szczęście (w nieszczęściu) przezywać młodość właśnie w tamtych czasach i z łatwością odnajduję w powieściowej rzeczywistości echa własnych wspomnień. Dlatego też tym bardziej nie tyle identyfikuję się z małym Grzesiem, co sekunduję mu w jego zmaganiach, w jego rozpaczliwym siłowaniu ze światem. Bowiem odnajduję w nim samym i w jego smutnym losie dalekie echa mnie samego. I sentyment ma tutaj z pewnością duży wpływ na odbiór. Nie wiem, na ile ta strona „Bezmiłości” ma szansę trafić do nieco młodszego odbiorcy. Dla nich ten świat przedstawiony okazać się może nazbyt obcy, nazbyt hermetyczny. Dla tych, którzy pamiętają, to będzie słodko – gorzka, na wskroś nostalgiczna wycieczka w przeszłość. Nie zawsze radosna, ale w jakimś stopniu cenna. Czasem pouczająca, czasem przypominająca.
Drugim plusem powieści Zychli jest jej oniryczność, odrealnienie, zafałszowywanie rzeczywistości fantasmagorycznymi wtrętami, które okazują się [spoiler] pułapką zagubionego, chorego umysłu. To nie pierwszy raz, kiedy autor sięga po eksplorację tego aspektu, bowiem już jego wcześniejszy powieściowy „Przesmyk” (poprzedzony opowiadaniem „Ambisentencja) podejmował podobną tematykę, co wskazywać może na konkretną fascynację tym zagadnieniem, jaką wykazuje twórca. Niezwykłe jest to, ile wymaga od odbiorcy cierpliwości zagłębianie się w pokręcony, obcy, na wpół realny, na wpół metafizyczny, oniryczny świat kreowany w wizji autora, który z każdym krokiem prowadzi nas w głąb swojej kreacji… by w odpowiedniej chwili obnażyć przed nami prawdę. I pozwolić nam zrozumieć genezę prezentowanych wizji, zaprezentowanych przedstawień i odrealniania świata przedstawionego. „Bezmiłość” nie jest lekturą łatwą, bowiem wymaga od nas – odbiorców – samodyscypliny i cierpliwości. Musimy pozwolić autorowi po swojemu budować konstrukt powieściowego świata i oczekiwać, aż zechce obnażyć przed nami, co jest czym tak naprawdę. Dopiero wtedy okazuje się, z jaką precyzją Zychla zbudował swoje przedstawienie, w jakim stopniu kontrolował własną kreację. Tu nie ma przypadkowości. Każdy, pozornie najbardziej niedopasowany, oniryczny element okazuje się mieć swoje miejsce.
W dalszych częściach powieści następuje specyficzny i – przyznam, zaskakujący – zwrot akcji, kiedy klasyczna, na pewnym poziomie narracja Zychli zostaje zastąpiona… konwencją postapo. W ujęciu autora „Bezmiłości” oczywiście nawet postapokalipsa okazuje się specyficzna i nietuzinkowa, ale przynajmniej dowiadujemy się nieco więcej o tajemniczych obserwatorach, towarzyszących nam (i głównemu bohaterowi oczywiście) od pierwszych stron. Przyszłość, jaką odmalowuje Zychla znów daleka jest od tego, co zwykliśmy czytywać w ramach gatunkowej konwencji, ale to już spodziewane w przypadku tego twórcy – że każdy gatunek potrafi, a może i musi, przetworzyć, przysposobić pod własne potrzeby, skroić na wymaganą przez siebie miarę.
Zachwyca w „Bezmiłości” język. Zychla nie stroni od słowotwórstwa, od neologizmów, od słownych zabaw. Ale to uorginalnia jego prozę, czyni ją wyjątkową, jednocześnie dopasowując w pewien sposób do przewodniego motywu. Tak, jak chory, zagubiony umysł tworzy oniryczne, niezwykłe wizje i obrazy, tak Zychla kreuje nowe słowa, określenia, nazwy i definicje, które ów odrealniony, wykrzywiony świat opiszą w sposób najwłaściwszy. Niewielu jest w tym kraju autorów tak dobrze operujących literackim językiem, jak robi to Zychla w swojej prozie. Wojciech Gunia, Anna Maria Wybraniec, Radek Rak, Dawid Kain, Jakub Bielawski – to twórcy budujący swoją twórczość na specyficznej, językowej podbudowie, bardzo charakterystycznej i rozpoznawalnej. Zychla idzie w ślad za nimi, choć kreuje swój własny, miejscami bardzo nowatorski język przekazu. Bardziej nieoczywisty, wymagający więcej wyczucia, wiedzy i oczytania od odbiorców. Ale nadal fascynujący.
Każda historia spod pióra Marka Zychli to swego rodzaju literacka przygoda, łącząca niezwykłą wrażliwość, ponadprzeciętny zmysł obserwacji, oraz gorzkie wnioski wynikłe z tegoż. Ale zmieszane jest to wszystko ze swoistą dziecięcą radością, której dorosłość nie potrafiła w autorze stłumić, a bardziej okazała się swego rodzaju bronią, wykorzystywaną przez niego do budowania literackich światów. Światów, zdecydowanie wartych odwiedzenia, mimo wzruszeń, jakie przy tym nieodzownie będą nam towarzyszyć.
Bezmiłość
Nasza ocena: - 85%
85%
Marek Zychla. Wydawnictwo Vesper 2022