„Diabły z Saints” Marcina Rusnaka to kolejny przykład, że gatunek, jaki można określić mianem weird western coraz śmielej poczyna sobie na rodzimym rynku. Co warto podkreślić – to wznowienie niegdyś już wydanej przez Genius Creations powieści, a reedycja nie tylko przyobleczona została w nową, o wiele lepiej dopasowaną do treści okładkę, to jeszcze sekunduje kolejnej części, której w końcu się doczekaliśmy – „Czarnoksiężnik z Thyholm”. A to cieszy, bowiem uniwersum wykreowane przez Rusnaka to miejsce, w którym pojedyncze odwiedziny to zdecydowanie za mało.
Weird western trudno określić jednoznacznie, bowiem stanowi on specyficzny zlepek różnych gatunków, tendencji i klisz, wymieszanych w pozornie ciężkostrawną papkę, która jednak we wprawnych rękach nabiera apetycznego kształtu. Dobrymi przykładami tego sztafażu gatunkowego są takie tytuły, jak „Dziwny Zachód” Jarosława Dobrowolskiego czy „Półpacierz” Macieja Lewandowskiego. Po części mamy tu klasyczną fantasy, mocno w modnym ostatnimi czasy, wiedźmińskim duchu (ważne, że bez przesadnych kalek z dzieła Sapkowskiego) ale z drugiej obserwujemy świat kreowany po bliżej niesprecyzowanym kataklizmie wojennym. Kataklizmie, który zdruzgotał istniejącą cywilizację i zdegradował ją do poziomu rozwojowego rodem z Dzikiego Zachodu, tylko jednocześnie przepełnionego istotami nadprzyrodzonymi wszelkiej maści. I jak nie jest to więc czyste fantasy, tak nie jest to jednoznaczna postapokalipsa. Weird western opiera się na podstawowej syntezie – estetyki Dzikiego Zachodu z nadnaturalnym horrorem, niestroniącym od magii i sztafażu dark fantasy lub horroru. Reszta dodatków zależy już od autora, bowiem sam gatunek nie ma sztywnych ram i może być dość swobodnie interpretowany / rozbudowywany. Świat kreowany przez Rusnaka zatrzymuje się gdzieś pośrodku, stając się swoistą i z pewnością interesującą syntezą kilku konwencji estetycznych. Autor wybiera to, co z każdego nurtu odpowiada mu najbardziej i klei wszystko w całkiem zgrabną całość. Ogólnie świat przedstawiony okazuje się być chyba najlepszym elementem tego zbioru. Tak, zbioru, bowiem najuczciwiej uznać „Diabły z Saints” nie za powieść, ale za trzy od biedy niezależne nowele, korespondujące ze sobą bohaterami, chronologią zdarzeń i osadzeniem w jednym uniwersum.
Pierwsza historia, tytułowe „Diabły z Saints” to zgrabne wprowadzenie zarówno do świata przedstawionego, jak i wyjściowa kreacja bohaterów. Ichniejsza geneza, narodziny i kluczowe zdarzenia, które ich w procesie rozwoju ukształtują. Proste, nieprzegadane, mocno westernowe opowiadanie, szeroko odmalowujące możliwości kreacji i ogólna zachęta, by wejść do świata „Diabłów z Saints” głębiej.
Druga nowela – „Wampir z Abington” – zdecydowanie opiera się na ciekawszej, kryminalnej fabule, ale też wprowadza elementy dodatkowe, sięgające szerzej i sugerujące drugie dno całej fabularnej kreacji. Widać, że autor ma bardziej rozbudowaną wizję swojego świata i intrygi, którą knuje wokół dwójki naszych młodych bohaterów. I jest to również jednoznaczna sugestia, że chce uniwersum Diabłów rozwijać, rozbudowywać dalej. Słusznie, bowiem nie ma się co oszukiwać, te pojedynczo wplecione, uzupełniające główne historie wątki o tajemniczym stowarzyszeniu i przepowiedniach tyczących nie tylko roli młodych bohaterów, ale i całego świata są najciekawsze w całej książce i zdecydowanie zaostrzają apetyt na więcej…
Ostatnia z nowel „Dzieci z Bull-Ehr-Bynn” okazują się być najlepszą z trzech opowieści nakreślonych w tym tomie przez Rusnaka. Znów mamy tu kontekst mocno wiedźmiński w duchu, kiedy to domniemane potwory okazują się mniejszym złem, niż ludzie. Całość utrzymana jest chyba najmocniej w oprawie weird westernu i pokazuje jednocześnie, w jakim kierunku autor ma zamiar prowadzić cały cykl. Bowiem, że jest to materiał na cykl, nie mam po lekturze najmniejszych wątpliwości.
Polecałbym „Diabły z Saints” wszystkim, którzy lubują się w historiach wiedźmińskich, a jednocześnie nie chcą wchodzić do podrabianego na wzór dzieł Sapkowskiego świata. Podobne kreacje postaci — równie odmienne, a przez to niejako napiętnowane, naznaczone, odrzucone przez ogół, które próbują sobie poradzić w nieprzyjaznym świecie, robiąc to, do czego mają — wbrew pozorom — najwięcej predyspozycji. Podobnie pokazana stara zasada, że ocenianie zbyt powierzchowne jest błędem, a to, co domyślnie uznajemy za potworne i złe może okazać się zgoła inne. A największymi potworami są — jak zwykle — ludzie.
Trzy nowele, z grubsza spinające się w coś w rodzaju powieści z interesującym wątkiem ogólnym, wykraczającym poza obręb pojedynczych fabuł oraz starannie, konsekwentnie kreowany świat przedstawiony to właśnie to, co „Diabły z Saint” mają czytelnikowi do zaoferowania. I zdecydowanie warto po nie sięgnąć.
Rusnak już w swoich wcześniejszych utworach (tom „Opowieści niesamowite”) zaskarbił sobie moją sympatię sprawnym stylem i gawędziarskim tonem. Tutaj dodatkowo dorzuca ciekawe uniwersum, które (odpowiednio rozbudowane) może rzeczywiście mocniej osadzić gatunkowy weird western na naszym literackim rynku. Osobiście – jestem za.
Diabły z Saints
Nasza ocena: - 75%
75%
Marcin Rusnak. Wydawnictwo Genius Creations 2023