Gorący temat

Free Guy – w grze jesteś kimś więcej [recenzja]przedpremierowo 

“Free Guy” to film, na którym świetnie będą się bawić przede wszystkim komputerowi gracze. I nie chodzi tylko o ilość odniesień do różnych gier wideo zawartych w obrazie z Ryanem Reynoldsem, ale też o wiarygodne pokazanie fenomenu tej części popkultury.

Jakiś czas temu, kiedy Steven Spielberg oznajmił że będzie kręcić adaptację “Playera One” mogło się wydawać, że w końcu otrzymamy film oddający ducha gier video w jej najważniejszych aspektach. O ile książka Ernesta Cline’a świetnie się z tego zadania wywiązała pokazując, czemu ów świat jest tak fascynujący, tak film wielkiego reżysera rozmył temat i w większym stopniu był fantastycznym filmem akcji niż obrazem celebrującym tę gałąź popkultury. A może po prostu Spielberg w tym przypadku chciał chwycić zbyt wiele srok za ogon i po prostu nie wszystko tu zagrało jak powinno.

Ważnym pojęciem dla graczy jest immersja, czyli pełne zanurzenie się gracza w świecie gry. Aby to osiągnąć, musi być spełnione wiele warunków, między innymi grywalność i odpowiednio skonstruowany świat przedstawiony, wypełniony przez tak zwanych NPC-ów (non-player-character, czyli bohater niezależny), którzy mogą, ale wcale nie muszą wchodzić w interakcje z postacią, za którą stoi gracz. Niektórzy NPC to typowi, niegrywalni statyści, którym przydziela się mały fragment kodu zawierający szczątkowe w swym wymiarze określone zachowania i dwie lub trzy kwestie do wypowiedzenia. I takim właśnie NPC jest główny bohater filmu, czyli odgrywany przez Ryana Reynoldsa tytułowy Guy. Określenie free z tytułu jest w tym wypadku symboliczne i oznacza wyrwanie tej postaci z raz określonego życia i danie jej poczucia wolności wyboru. 

Guy żyje we Free City. Pracuje w banku, na który praktycznie co chwila ktoś napada. Ma przyjaciela w osobie strażnika bankowego, z którym codziennie rozmawia o tym samym. Jego życie każdego dnia się powtarza i wypełnia je rutyna przerywana częstymi aktami przemocy, która rozgrywa się wokół niego. Tyle że to również rutyna – bo tak po prostu wygląda jego świat, który w rzeczywistości jest grą komputerową i światem graczy spędzających we Free City długie godziny i robiących rzeczy, których nie mogą robić w zwykłym świecie. 

Ten nasz zwykły świat jest również ważną częścią fabuły “Free Guya”. Zaglądamy w nim do firmy, która stoi za wyprodukowaniem “Free City”, poznajemy jej właściciela, pracowników i wnikamy w tkankę korporacji – bo takimi stały się firmy produkujące gry, na czele z jej włodarzami, wykorzystującymi naiwność i talenty młodych programistów. Konflikt między nimi jest nieunikniony od momentu, w którym w grze zaczyna dziać się coś dziwnego. Oto Guy za sprawą pojawiającej się w grze kobiety doświadcza czegoś w rodzaju przebudzenia świadomości i zaczyna dokonywać własnych, niezwykłych wyborów. Świat zewnętrzny sądzi, że za jego postacią stoi jakiś niepokorny gracz, a im bardziej Guy jest nieprzewidywalny, tym mocniej wzrasta dynamika i fabularna stawka.

Ryan Reynolds pasuje do tej roli wręcz idealnie i z wdziękiem gra… w zasadzie siebie, czyli sympatycznego, pozytywnie zakręconego  faceta, który uwielbia czasem jechać po bandzie i na tym opiera swą karierę w ostatnich latach. Jodie Comer, którą wielu odbiorców kojarzy z fascynującą rolą morderczyni w “Obsesji Eve” udaje się ciekawie sportretować dwie postaci. Jedną z nich jest programistka Milly, która staje w szranki z korporacją odpowiedzialną za “Free City” , a drugą jej postać w grze – Molotov Girl -jakże odmienna w swej dezynwolturze od tej zwyczajnej Milly siedzącej przed ekranem komputera. 

Tę współzależność twórcy pokazują bardzo chętnie także w przypadku pobocznych bohaterów, ponieważ oparcie jej na kontraście wnosi do filmu dużo sytuacyjnego humoru. Jednak w tym przypadku chodzi o coś więcej i kryje się za tym zabiegiem głębsza symbolika. W rzeczywistości to my jesteśmy NPC-ami żyjącymi z dnia na dzień, czasem próbującymi wyjść poza zwykłą rutynę, choćby wcielając się w postać w grach. O tym, jak jest to ważne dla olbrzymiej grupy osób opowiada właśnie “Free Guy”, który świetnie oddaje zwykłą ludzką potrzebę bycia kimś więcej, bycia choćby na chwilę hardkorowym bohaterem (lub antybohaterem) nawet jeśli tylko jest się nim w grze. Udało się również wiarygodnie pokazać jak wygląda rzeczywistość w grach i dlaczego jest tak pociągająca. Poczucie immersja we “Free Guyu” rządzi. 

A czy rządzi zabawa, skoro “Free Guy” jest reklamowany jako najzabawniejszy film roku? Przez pierwszą połowę filmu nie jest to tak oczywiste i choć Reynolds wychodzi z siebie żeby nas rozśmieszyć, z początku nie ma łatwo. Musimy głębiej wejść w ten świat, rozdzielić naszą sympatię między bohaterów i z czasem zaczynamy się już dobrze bawić, nawet jeśli mamy wrażenie, że gdzieś już podobną historię widzieliśmy. I rzeczywiście, ‘Free Guy” mocno kojarzy się z fabułą “Truman Show” z Jimem Carreyem, także biorąc pod uwagę emploi obu aktorów. Jednak we “Free Guy” idzie to z czasem w nieco inna stronę i w efekcie film staje się połączeniem fabuły filmu Petera Weira z… “Toy Story”. 

Właśnie tak, “Free Guy” to rodzaj “Toy Story” dla graczy, którzy po seansie być może będą nieco inaczej patrzeć na pojawiających się w ich grach NPC-ów. Pamiętajmy też, że przecież mamy tu czarny charakter z rzeczywistego świata, który Free City traktuje jak maszynkę do pieniędzy i nic więcej. W tej roli wystąpił Taika Waititi, który za sprawą wszystkich swoich projektów wyrasta na samozwańczego króla popkultury i za każdym razem kiedy pojawia się na ekranie, swoją energią wydaje się rozsadzać film. W efekcie swym przegiętym występem robi nie mniejsze wrażenie niż niezwykłe camea, którymi wypełniony jest “Free Guy”, także te, które na popkulturową modłę niejako przepieczętowują przejście 20th Century Fox pod skrzydła Disneya. Dla nich, dla Waititiego, no i rzecz jasna dla Reynoldsa i pozytywnie zakręconej fabuły, która zapewnia dobry humor na resztę dnia, warto wybrać się do kina na “Free Guya”.

Free Guy

Nasza ocena: - 75%

75%

Reżyseria: Shawn Levy. Obsada: Ryan Reynolds, Jodie Comer, Joe Keery i inni. Twentieth Century Fox 2021.

User Rating: Be the first one !

Tomasz Miecznikowski

Filmoznawca z wykształcenia. Nałogowy pochłaniacz seriali. Kocha twórczość Stephena Kinga i wielbi geniusz Alana Moore'a. Pisał artykuły do "Nowej Fantastyki" i Instytutu Książki, jego teksty i recenzje ukazują się na portalach fantastyka.pl i naekranie.pl. Wyróżniony przez użytkowników fantastyka.pl za najlepszy tekst publicystyczny 2013 roku.

Zobacz także

Sisu – mniej znaczy lepiej [recenzja]

Kinowe eksperymenty z formą i treścią z pewnością należy cenić za przełamywanie utartych schematów, ale …

Leave a Reply