Grupka nieznajomych, podróż przez leśną głuszę, opuszczona chata i tajemnicze rytuały – wszystkie te elementy znamy z kina grozy w różnych konfiguracjach aż nazbyt dobrze. Czy jednak sama ich obecność uprawnia „Klasyczny horror” do ubiegania się o miano gatunkowego pastiszu?
Horror we Włoszech ma tradycję tyleż bogatą, co przypominającą od dawna nieodrestaurowywany pałac. Lucio Fulci, Dario Argento czy Michele Soavi to nazwiska niepodważalnie budujące estymę kina z półwyspu Apenińskiego, ale trudno nie zauważyć, że ze świecą szukać kogokolwiek, kto byłby w stanie współcześnie im dorównać. Roberto De Feo i Paolo Strippoli zapewne upatrywali swojej szansy do powrotu do chlubnej tradycji doświadczeniem poniekąd metafilmowym, ocierającym się o przebijanie czwartej ściany – ale w przeciwieństwie do swoich poprzedników, wraz z „Klasycznym horrorem” polegli z kretesem.
O tym, że film włoskich reżyserów zupełnie świadomie decyduje się podążać gatunkowymi schematami dowiadujemy się niedługo po wprowadzeniu – ot mamy grupkę nieznajomych, którzy przy pomocy aplikacji trafiają do tego samego busa i rozpoczynają wspólną podróż. W jej trakcie oczywiście wszystko pójdzie nie tak, a efektem będzie niekoniecznie dobrowolna wizyta w nie do końca opuszczonej chacie w samym środku lasu. Kilka kroków dalej, a zacznie się dramatyczna walka o przetrwanie w których motywy oprawców wydają się równie zagadkowe, co ich chęć mordu.
„Klasyczny horror” rozpoczyna swój bieg w tonie typowym dla – co samo w sobie jest już nieintencjonalnie nasączone ironią, biorąc pod uwagę ich związki z włoskim giallo – dziesiątek amerykańskich slasherów i przynajmniej przez pierwszy, mający za zadanie przedstawić nam poszczególne postaci, nic nie wskazuje na to, by z raz obranej ścieżki zamierzał zbaczać. Im dalej w las, tym bardziej oczywistym okazuje się, że to jednak tylko zasłona dymna dla dość karkołomnej fuzji różnych gatunkowych elementów – kina psychologicznego, rape and revenge, szczypty gore czy wreszcie narkotykowego tripu, razem składając się na doświadczenie cokolwiek bliskie „Midsommar” Ariego Astera. Tam gdzie jednak intencje Amerykanina pozostawały jasne i czytelne, Roberto De Feo i Paolo Strippoli grzęzną w morzu nieoczywistości i motywów potraktowanych zbyt zdawkowo, by w jakikolwiek sposób nas zaangażować. Jest więc z jednej strony chaotycznie, a z drugiej – wcale nie tak prześmiewczo i sprytnie jak chcieliby tego twórcy. Włożenie w usta jednej z postaci słów, że sytuacja w jakiej bohaterowie się znaleźli przypomina filmowy horror, czy intencjonalnie sięgający szczytów fabularnych dziur, samoświadomy finał to też zdecydowanie za mało, byśmy mogli mówić tu o filmie który potrafi wzbudzić zainteresowanie formą i ironicznym ogrywaniem gatunkowych schematów.
Dzieło Roberto De Feo i Paolo Strippoli zamiast bawić wzbudza więc raczej dezorientację i człapiące w ślad za nią znużenie, choć uczciwie należy mu przyznać, ze realizacyjnie złe nie jest. Daleko tu co prawda to operatorskiej maestrii z przywołanego wcześniej „Midsommar”, ale już gra kolorów, czy scenografia wypadają solidnie, bynajmniej nie zdradzając oznak tego, że całość była kręcona z budżetem w skali mikro, bo wynoszącym ledwie trzy miliony dolarów. Zupełnie przyzwoicie wypadają też aktorzy, z wcielającą się w główną postać Matildą Lutz na czele.
To jednak zdecydowanie za mało, byśmy mogli mówić o kinie choćby przyzwoitym. Po „Klasycznym horrorze” można obiecywać sobie wiele spoglądając na fajnie zaprojektowane grafiki promocyjne, czy oglądając klimatyczny zwiastun, ale ostatecznie trudno uciec od smutnej konkluzji – że mamy do czynienia z filmem który jako całość jest znacznie słabszy niż jego części składowe. Na udany powrót włoskiego kina grozy, jeszcze sobie zatem poczekamy.
Foto © Netflix
Klasyczny horror
Nasza ocena: - 40%
40%
Reżyseria: Roberto De Feo i Paolo Strippoli. Obsada: Matildą Lutz, Will Merrick, Yuliia Sobol. Włochy, 2021.