Jeden z największych przebojów komiksu superbohaterskiego w XXI wieku wreszcie będzie miał pełne wydanie po polsku. Pierwszy tom “Marvel Zombies” udowadnia, że w Marvelu też potrafią zaszaleć. Choć nie oszukujmy się – głównie za sprawą wyjątkowej wyobraźni Roberta Kirkmana.
Główna historia z “Marvel Zombies” była już u nas wydana w ramach Wielkiej Kolekcji Komiksów Marvela. Patrząc, jak gruby jest tom wydany przez Egmont od razu zdajemy sobie sprawę, jak wiele nas ominęło. I rzeczywiście – różne historie składające się na tę cegiełkę uświadamiają, jak dobrze bawili się twórcy tworząc fabuły nawiązujące do marvelowskich zombiaków. Jeśli tylko zdejmie się różnorodne ograniczenia nałożone często odgórnie na superbohaterskie opowieści, zazwyczaj wychodzi im to na dobre. A z Robertem Kirkmanem na pokładzie, autorem “Żywych trupów “ i doskonałego, superbohaterskiego “Invincible’a” udało się połączyć te dwa gatunki w naprawdę wybuchową mieszankę.
Rozpoczynając lekturę “Marvel Zombies”nie pamiętałem, że całej genezy tej historii wcale nie wymyślił Robert Kirkman – ma ona początek w zeszytach z serii “”Ultimate Fantastic Four”, które w tomie WKKM funkcjonowały jedynie w postaci streszczenia przed głównym daniem. Teraz w końcu możemy się dowiedzieć czegoś więcej na temat świata, które opanowały nieumarłe wersje superbohaterów i dostrzec szerszy aspekt głównej historii, którą zresztą Kirkman niedługo potem poszerzył o również zamieszczony w tym tomie prequel – “Marvel Zombies. Dead Days”.
Natomiast za wprowadzenie zombiaków do świata Ultimates odpowiada inny, równie znany i rozchwytywany jak Kirkman scenarzysta, czyli Mark Millar. Razem z Gregiem Handem stworzyli fascynującą wręcz historię, która tak naprawdę jest historią poboczną w serii “Fantastic Four”. Jednak wymyślenie alternatywnego wszechświata z superbohaterskimi zombiakami, na czele z nieumarłą wersją całej Fantastycznej Czwórki było jednym z tych pomysłów, który wręcz domaga się rozwinięcia. Genezę, czyli co i jak się wydarzyło, że Marvel zaproponował Kirkmanowi napisanie historii o superbohaterach w wersji Zombie mamy w jego wstępie na początku albumu, a potem – wraz ze wzrastającą sprzedażą kolejnych zeszytów mini serii wszystko nabrało rozpędu. Zombiaki zaczęły się pojawiać w innych seriach – jak w zamieszczonej w niniejszym tomie “Czarnej Panterze’ i za każdym razem czuć, że kolejni twórcy kochają ten wątek i robią wszystko by był jeszcze bardziej atrakcyjny, bardziej śmieszny i bardziej obrzydliwy. No dobrze, ale tak dokładniej – o co chodzi z tymi marvelowskimi zombiakakmi?
Sprawa jest prosta. W alternatywnym wszechświecie wydarzyło się coś złego – superbohaterowie zostali zarażeni wirusem i przemienili się w nieumarłych. Zwykłych ludzi w większości pożarli, przetrwały niedobitki – także niedobitki superbohaterów próbujących odwrócić bieg wydarzeń, na czele z Magneto, który z początku wydaje się być jedynym ocalałym wśród rzezi. Dodajmy, że w “Marvel Zombies” nie zobaczymy zombie Fantastycznej Czwórki – jej wątek w całości rozgrywa się zeszytach “Ultimate Fantastic Four”, choć później zostaje rozwinięty w całkiem intrygujący sposób w zeszycie “Dead Days”. Zaś sama fabuła polega głównie na tym, że zombie-superbohaterowie cały czas są głodni i poszukują nowych ofiar do jedzenia. Proste, prawda? Ale za to jak podane!
Marvelowskie zombie tym się różnią od zwykłych zombiaków,że zachowują świadomość i moce. Wewnętrzna walka, która się w nich toczy – bo przecież wciąż pamiętają swoje powinności jako obrońców w zasadzie za każdym razem przegrywa z wielkim głodem, gdy tylko trafi im się jakaś ofiara (jakaś – to może niefortunne słowo, bo czasami ofiary są niezwykle zaskakujące). Dialogi między zombie herosami są prześmieszne, ich odzywki karykaturalne, a determinacja w zdobywaniu pożywienia – po prostu zabójcza. Czuć to nie tylko w opowieściach Kirkmana, ale też w zeszytach z serii “Czarna Pantera”, w których twórcy, w wymyślaniu kolejnych obrzydliwości starają się dorównać kroku Robertowi Kirkmanowi.
Jednak to właśnie “Marvel Zombies” i potem zeszyt “Dead Days” są głównym daniem tego tomu. Także za sprawą rysunkowych wyczynów Seana Phillipsa, który jest tutaj wręcz genialny. Pamiętamy go z równie świetnych rysunków, które tworzy do różnych opowieści Eda Brubakera, ale w “Marvel Zombies” przeszedł sam siebie. Superbohaterzy w swoich nieumarłych wersjach są jednocześnie śmieszni i przerażający, przez co bardzo karykaturalni i o dziwo także całkiem sympatyczni w ogólnym wydźwięku. Dzięki tym wyczynom scenarzysty i rysownika “Marvel Zombies” są świetną, rozrywkową lekturą, obficie czerpiącą z różnych motywów gatunku postapokaliptycznego i superbohaterskiego. A jeszcze mamy obszerne dodatki, na czele z zombie-wersjami słynnych marvelowskich okładek, za które odpowiada Arthur Suydam, co tylko podnosi atrakcyjność całego tomu, Świetna rzecz i aż ciekawe, czy ta wysoka, artystyczno-rozrywkowa forma zostanie utrzymana w kontynuacji – bo przecież na razie mamy tom z numerem jeden. Czekam!
Marvel Zombies, tom 1
Nasza ocena: - 80%
80%
Scenariusz: Robert Kirkman i inni. Rysunki: Sean Pillips i inni. Tlumaczenie: Bartosz Czartoryski. Egmont 2023