„Miasto i rzeka” to wznowienie przez Wydawnictwo Dom Horroru dwóch nowel jednego z najważniejszych współczesnych polskich twórców grozy – Wojciecha Guni – znanego przede wszystkim z literatury weird fiction. W niniejszej pozycji – zwłaszcza w tytułowej minipowieści – skręca mocniej ku prozie gatunkowej, choć nie brakuje tutaj typowych dla tego autora weirdowych elementów.
„Miasto i rzeka” to nowela, której twórca – jak sam stwierdza – nie planował. Najmocniej emocjonalna, szczera do bólu, ale też nie pozbawiona mankamentów braku zwyczajowego wycyzelowania robi wrażenie, choć w pewnych aspektach – tych najbliższych horrorowi ekstremalnemu – obnaża nieprzygotowanie Guni do takiej stylistyki. I dopiero, kiedy fabuła wskakuje na klasyczne, weirdowe tory – w jakich autor zdecydowanie czuje się najlepiej – wszystko trafia na swoje miejsce.
Opowieść o dziwacznym, równie ponurym, co tajemniczym mieście, w którym urzęduje zagadkowy Doktor, swój punkt wyjścia (i źródło inspiracji) lokuje autor w makabrycznej sprawie zabójstwa Jamesa Bulgera. Mały James zginął, by dwóch nastolatków mogło sprawdzić, jak to jest – zabić. Prozaiczność całej sprawy, jej sedna i motywacji, jakie kierowały małoletnimi zabójcami jest absolutnie przerażająca i podważa całe nasze zrozumienie mechanizmów kierujących światem. Niemożność objęcia umysłem tak potwornego – tym bardziej, że nijak nie umotywowanego (jeśli założymy, że jakakolwiek zbrodnia może mieć umotywowanie, co jej nie rozgrzesza, nie deprecjonuje, ale w pewnym stopniu potrafi wytłumaczyć, określić sam fakt zdarzenia) czynu podważa nasze poczucie rzeczywistości. Bo przecież to nie może być nasz, realny, prawdziwy świat. Musieliśmy utknąć w koszmarze! Nakłada się na to – w kontekście procesu twórczego – także to, iż Gunia, jak znów sam wspomina, został wtedy ojcem i musiał zmierzyć się z całym emocjonalnym spektrum lęków z tym związanych. Choćby archetypicznego strachu o bezpieczeństwo własnego potomstwa. Nie zaskakuje więc osadzenie w głównej roli mordercy, który przekroczył Rubikon i przeszedł na ciemną stronę właśnie jako oprawca zabójców swojego syna. Motyw – popkulturowo – oczywisty, może nawet wyświechtany: rodzic mszczący się za śmierć dziecka. Jednakże Gunia w swoim deformowaniu moralności głównego bohatera idzie o krok dalej, bowiem czyni go zabójcą na zlecenie, który tylko okazyjnie, niejako w ramach nagrody za swoje działania, za posłuszeństwo i bezwzględne wykonywanie zleceń otrzymuje raz na jakiś czas „zgodę na polowania” na zwyrodnialców. A ich śmierć z kolei zaspokaja na chwilę jego głód, jego nie malejące łaknienie zemsty.
Przyznaję, sam rys postaci początkowo wydaje się interesujący. I dobrze wpasowuje się w tematykę horroru ekstremalnego, którym Gunia niejako bawi się, wplatając go w iście weirdową stylistykę, w takiż sztafaż i realia samego Miasta, które wypoczwarza znaną nam rzeczywistość w sposób może niedookreślony, ale wyczuwalny wręcz podskórnie w trakcie lektury.
Tutaj jednak pojawia się problem, bo jeśli punkt wyjścia był znakomity, to w trakcie rozwoju fabuły manifestują się stosunkowo irracjonalne, burzące konstruowany obraz zachowania głównego bohatera. Jego odezwa – wiadomość, do mocodawców, jakich porzucił, jakim odmówił – po raz pierwszy – wykonania zlecenia, zupełnie nie pasuje do rysu samej postaci. Do szkieletu bezwzględnego zabójcy, który doskonale pojmuje niuanse działania „branży”. I który wie, że taka odezwa, przekazana przez niedoszłą ofiarę i niedawnego „kolegi po fachu” nie przyniesie żadnego efektu. Zawodowiec nie traciłby sił i czasu na puste gesty, jak robi to bohater „Miasta i rzeki”. Zresztą, problemów z tą postacią mam więcej, bowiem sama jego historia nie do końca mnie przekonuje. Makabryczna zemsta jakiej się dopuścił jeszcze wydaje się – w kontekście realizmu fabularnego – akceptowalna, ale już jego przemiana w zimnokrwistego mordercę na zlecenie jawi się trochę zbyt przerysowana. Człowiek doprowadzony do granic jest zdolny do zemsty, choćby drastycznej w formie. I pozostawia to na nim ślad, skazę, niezmywalne piętno. Jednak czy aż takie, by przeobrazić go w metodycznego, zupełnie wyzutego z emocji zabójcę? Zresztą, z tym wyzuciem z emocji też jest niejako problem, bowiem nasz bohater emocji ma w sobie dużo, także tych rodzicielskich, które – nic niezwykłego – przesłaniają mu wszystko inne.
Jest w tym jakaś nieskładnia, tkwiąca moim zdaniem w tym, iż Gunia stara się głównego bohatera tłumaczyć, usprawiedliwiać, pozwolić nam nieco bardziej z nim sympatyzować. Jakby nie miał do końca odwagi uczynić go potworem, ale dał mu pozostawać w rozkroku, pomiędzy rodzicielską miłością ojca odzyskującego syna, a morderczą pragmatycznością zawodowego kilera. Dużo lepiej jest w obszarach, w których Gunia dryfuje ku weirdowi. Od pierwszych zdań uwidacznia się, ze autor czuje weird, rozumie jego specyfikę i potrafi korzystać z narzędzi konstrukcyjnych tegoż gatunku. I to na najwyższym poziomie. Kreacja dziwacznego Miasta, którego rzeką co dzień spływają kolejne trupy, Miasta pełnego nielogiczności, ociekającego mrokiem i miejscami przywołującego niezwykłe wizje z „Fastnachtspiel” Turka to z pewnością wspaniały przykład, jak doskonale Gunia radzi sobie z kreowaniem atmosfery. „Weirdowy” wątek jest dla jego prozy typowy. Ponury, pesymistyczny, operujący wyborami niemożliwymi, karmiący się rozpaczą i bezradnością swoich bohaterów, pragnących za wszelką cenę zachować kruche, niestabilne – a co najważniejsze, nieprawdziwe, sztucznie, obco wykreowane – status quo. To Gunia w postaci czystej i jako takiego chcę go czytać. Choć pozostawia to w człowieku ślad, swego rodzaju skazę.
„Miasto i rzeka” jako nowela radzi sobie całkiem dobrze, mimo niedociągnięć w kreacji głównego bohatera. Nowelistyka na tym poziomie literackim – nawet ze wzmiankowanymi błędami – to nadal poziom literacko co najmniej bardzo dobry. Po prostu Gunia – mam wrażenie – nie do końca czuje popkulturowe schematy, jakich użył do konstrukcji tej akurat historii.
„Droga zjednoczenia” natomiast – druga nowela zawarta w zbiorze – to z jednej strony zupełnie innego typu opowieść, niż pierwsza, choć – znów, jak zauważa sam autor – mająca wiele stycznych punktów z pierwszą opowieścią. Zdecydowanie jednak wyzbywa się niedociągnięć „Miasta i rzeki” w zakresie wiarygodności postaci. Tutaj bohaterowie są może bardziej sztampowi, zwyczajni, mniej demoniczni w swojej genezie, co jednak – paradoksalnie – nie czyni ani ich, ani samej historii mniej przerażającymi. Są zwyczajni, więc łatwiej jest się nam z nimi utożsamić. Z ich lękami, nadziejami. Z ich istotą, jaka ich określa, osadza w konkretnych społecznych relacjach. To niejako kryminał, bowiem całość fabuły kręci się wokół tajemniczego zniknięcia ojca, a później samobójczej śmierci brata. Główny bohater chcąc odkryć prawdę o śmierci Jakuba, siłą rzeczy – w następstwie odkryć, jakich dokona – zmierzyć się będzie musiał także z sekretami przeszłości rodzinnej, zwłaszcza związanej z ojcem.
Wpływy gnostycyzmu pojawiają się tutaj bardzo silnie akcentowane – przecież obydwaj, ojciec i brat głównego bohatera – co ten w trakcie swojego śledztwa odkrywa – poświęcili się zupełnie poszukiwaniu zrozumienia zarówno siebie samych, jak i istoty wszystkiego. Są te elementy gnozy wyczuwalne także w późniejszych tekstach Guni, ale tutaj manifestują się najmocniej, jako znaczący element konstruktu fabularnego, mając wpływ na całą oś fabularną. Tym, co przeraża jest narastające poczucie obcości człowieka. Jednostki wyrwanej z okowów codzienności, normalnej, statecznej, ułożonej – i odkrycie, że istnieje coś poza. Coś więcej, coś szerzej. Coś niezupełnie definiowalne, do czego nie sposób podchodzić z dystansem, nie sposób się temu zupełnie nie poddać, jeśli chce się pojąć jego istotę.
Hipnotyzujące jest powolne budowanie napięcia, potęgujące się z każdą chwilą poczucie lęku u odbiorcy, pozyskiwane poprzez zakwestionowanie realiów otaczającego nas świata. Nie do końca rozumiemy jeszcze, co jest źródłem naszego niepokoju, ale jednak – podzielając odczucia Jakuba – czujemy narastający przy lekturze dyskomfort, bowiem instynktownie odczuwamy, iż stykamy się z obcością, z czymś, co jest dla nas niepojęte i wykracza poza ramy znanej nam rzeczywistości.
Podobnie z nieznanym, z potężniejszym, ale równie niedookreślonym stykali się bohaterowie „Miasta i rzeki”. Jednocześnie z tych samych źródeł wywodził się i ich, i nasz – czytelniczy – niepokój. Obserwowaliśmy / obserwujemy manifestacje nieznanej, niezrozumiałej siły, której ogrom nas przytłacza. Której się poddajemy, dla której się poświęcamy, w pewnym momencie wręcz wbrew własnej, świadomej woli, poddając się woli instynktu, jakichś głębszych, archetypicznych pragnień.
Proza Guni jest niezmiernie fascynująca ze względu na możliwe ścieżki interpretacyjne i poszukiwanie znaczeń, co do których to poszukiwań autor odruchowo prowokuje, samemu je prowadząc w obrębie literackiego dzieła. I choć pierwsza z nowel ma postać zbyt niewpasowaną w wybraną konwencję, a przez to aż nazbyt dopowiedzianą, dla uwiarygodnienia jej samej i jej motywacji – tak nie sposób nie uznawać całego zbioru za dzieło co najmniej bardzo dobre. I niezmiennie warte uwagi. Stylistycznie to proza znakomita, to przykład umiejętnego budowania klimatu, to gra atmosferą przedkładana nad żywiołowość zdarzeń i pęd fabuły. „Miasto i rzeka” to proza subtelna, ale chyba najprzystępniejsza rzeczywiście z wszystkiego, co Gunia dotychczas opublikował. Najbliższa – szczególnie w pierwszej, tytułowej historii – powszechnie znanym kodom kulturowym może stanowić doskonały wstęp do twórczości pisarza wybitnego i wciąż jeszcze nie docenionego w stopniu należytym przez szersze grono czytelnicze, jak i przez krytykę (poza fandomową). A może, zwyczajnie, twórcę jeszcze nieodkrytego, który cały czas jeszcze na owo „odkrycie” literackie czeka?
Czas najwyższy. „Miasto i rzeka” mogą być do tego pierwszym krokiem.
Miasto i Rzeka
Nasza ocena: - 80%
80%
Wojciech Gunia. Dom Horroru 2022