Gorący temat

Morderca znad Green River – komiksowy powrót do prawdziwej konwencji true crime [recenzja]

„Morderca znad Green River” to komiks na swój sposób wyjątkowy. W erze dewaluacji gatunku „true crime” (do poziomu kreowania gwiazd popkultury z najgorszych morderców), on pokazuje, jak powinno się pisać o tego typu sprawach. Nie obrażając pamięci ofiar i nie budując „gwiazdorskiego mitu” wokół sprawców, co w dzisiejszych czasach stało się smutną i szokującą normą.

To dokumentalna opowieść o sprawie Gary’ego Leona Ridgwaya, określanego tytułowym mianem Mordercy znad Green River i określanego najgorszym mordercą w historii USA. Jednak to nie on jest centralną postacią komiksu, ale detektyw Tom Jensen, który poświęcił 20 lat życia, by zbadać sprawę i odkryć tożsamość seryjnego zabójcy kobiet. To opowieść przede wszystkim o nim. Jego głos.
Wyjątkowości temu albumowi dodaje fakt, iż autorem scenariusza jest syn detektywa, reporter Jeff Jensen, który postanowił oddać hołd własnemu ojcu i jego nieustępliwości w dążeniu do prawdy.
Jeff dorastał niejako w cieniu tej sprawy, która zaprzątała myśli rodziciela, stając się swoistym opus magnum nie tylko w jego zawodowej karierze, ale i w życiu. Dodatkowo Jeff Jensen mocniej skupia się na pokazaniu ofiar, uczłowieczeniu ich, ukazaniu, że były czyimiś córkami, siostrami, matkami. Oddaje im głos, nie pozwala im milczeć, nie pozwala nie dostrzec tragedii, jaka je i ich najbliższych dotknęła.
W dzisiejszych czasach gros publikacji spod znaku true crime fokusuje się na postaci sprawcy, często snując opowieść z jego perspektywy. Modnym stało się „wchodzenie w umysł mordercy”, kreowanie go na quasi — gwiazdę. Pozornie potworną, ale nieodmiennie ukazaną jako jednostka na swój sposób fascynująca.
Jensen odchodzi jak najdalej od takiego schematu, skupiając uwagę głównie na zespole śledczym zajmującym się sprawą i to z ich perspektywy (z akcentem na ojca) snuje opowieść.
Kiedy w końcu poznajemy tożsamość sprawcy, okazuje się on całkowicie bezbarwną, nijaką jednostką, niezdolną nawet wyjaśnić przyczyn własnego postępowania. To osoba zagubiona, zdezorientowana, niepotrafiąca oszacować ani wagi swoich czynów, ani odczuć w pełni ciężaru odpowiedzialności za zbrodnie, z jednoczesną pełną ich świadomością. To nie mistrz intrygi, demoniczny psychopata, prowadzący zawikłaną grę z policją, czy FBI – co często jest punktem wyjścia dla scenarzystów i autorów licznych thrillerów. To tylko żałosny, wyzuty z emocji człowieczek, nieumiejący poradzić sobie z własnymi ułomnościami i przerzucający ich ciężar na bezbronne ofiary.
Scenariusz jest piorunujący w swojej wymowie, choć brak tu szaleńczego tempa typowego dla takich opowieści. To już nawet nie wyścig z czasem, a tym bardziej nie pokaz makabry, ale żmudne, długotrwałe, mozolne śledztwo. Jeśli pamiętacie słynny film „Zodiak” w reżyserii Davida Finchera, do scenariusza Jamesa Vanderbilta, to tutaj znajdziecie jego komiksowy odpowiednik. Znakomita rzecz, pod względem merytorycznym i fabularnym, jednocześnie bardzo odpowiedzialnie podejmująca temat seryjnego mordercy.

Graficznie „Mordercę znad Green River” cechuje prostota. Za rysunki odpowiada Jonathan Case, znany w Polsce z książkowego prequelu „Kraina Jutra. Początek” (której współtwórcą jest zresztą także Jeff Jensen) oraz rysunków do jednego z rozdziałów komiksu „Superman. Amerykański obcy”.
Jego kreska jest prosta, by nie rzec – uboga. Utrzymana w konwencji czerni i bieli z jednej strony poraża realistyczną surowością, z drugiej – świetnie wpasowuje się w gatunkowy ciężar historii, stroniąc od artystycznych eksperymentów i pozwalając wybrzmieć przede wszystkim opowieści.

„Morderca znad Green River” to nie tyle nowa jakość w true crime, ile powrót do dawnych standardów solidnej, dokumentalistycznej roboty, niestety coraz częściej zastępowanej epatowaniem makabrą i przepoczwarzaniem seryjnych morderców w przejaskrawione, kiczowate popkulturowe potwory. To, co niegdyś przynależne wyłącznie fabularnej fikcji spod znaku horroru, niebezpiecznie zaczęło być zastępowane wzorcami prawdziwych postaci i autentycznymi historiami. Jeff Jensen i Jonathan Case w „Mordercy z Green River” pokazują (na całe szczęście), że da się inaczej. Normalniej.

Morderca znad Green River

Nasza ocena: - 90%

90%

Scenariusz: Jeff Jensen. Rysunki: Jonathan Case. Tłumaczenie: Konrad Mikrut. Wydawnictwo KBoom 2023

User Rating: Be the first one !

Mariusz Wojteczek

Rrocznik '82. Kiedyś Krakus z przypadku, teraz Białostoczanin, z wyboru. Redaktor portali o popkulturze, recenzent, publicysta. Współtwórca i redaktor portalu BadLoopus – W pętli popkultury. Pisze opowiadania, które dotychczas publikował m.in. w Grabarzu Polskim, Okolicy Strachu, Bramie, Histerii oraz w antologiach, jak „Słowiańskie koszmary”, „Licho nie śpi”, „City 4”, „Sny Umarłych. Polski rocznik weird fiction 2019”, „Żertwa”, „The best of Histeria”, „Zwierzozwierz” i „Wszystkie kręgi piekła”. Laureat czwartego miejsca w konkursie „X” na dziesięciolecie magazynu Creatio Fantastica. Wydał autorskie zbiory opowiadań: „Ballady morderców” (Phantom Books 2018) oraz „Dreszcze” (Wydawnictwo IX 2021) oraz powieść „Ćmy i ludzie” (Wydawnictwo IX 2022). Pracuje nad kilkoma innymi projektami (które być może nigdy nie doczekają się ukończenia). Miłośnik popkultury i dobrej muzyki, nałogowy zbieracz książek, komiksów i płyt. Zakochany bez pamięci w swojej żonie Martynie oraz popkulturze – w takiej właśnie kolejności.

Zobacz także

XIII. Wydanie zbiorcze. Tom 1 i 2 [recenzja]

Po raz pierwszy czytałem „XIII” jakieś dwadzieścia lat temu, z drugiego polskiego wydania od wydawnictwa …

Leave a Reply