W postaci dziewiątego tomu serii “Punisher Max” być może dostaliśmy najlepszy album z tym bohaterem ze wszystkich mu poświęconych, choć na pewno znajdą się tacy odbiorcy, którzy pomysły Jasona Aarona na tę odsłonę uznają za zbyt kontrowersyjne lub po prostu za wydumane.
Lekturę poprzedniego, ósmego tomu zaczynało się z ciekawością i jednocześnie niepokojem, czy Aaron będzie w stanie kontynuować brutalną, często groteskową, ale i mroczną estetykę wizji Gartha Ennisa. Nie było się czego bać, ponieważ scenarzysta “Skalpu” bardzo dobrze wszedł w punisherowo-ennisowe klimaty, a mając do wykorzystania jeszcze talent Steve’a Dillona, dał nam równie emocjonującą i momentami szaloną historię, jak miał to w zwyczaju irlandzki scenarzysta. A już po wprowadzeniu postaci Bullseye’a fabuła weszła na maksymalny poziom jazdy po bandzie, którą znamy z najbardziej pamiętnej serii Ennisa, czyli z “Kaznodziei”. Zaś emocjonalno-werbalny cliffhanger kryjący się w ledwie widocznej czcionce kwestii wypowiadanej przez złoczyńcę dał wyraźny sygnał, że dla Punishera nadchodzi czas ważnych, a może i ostatecznych rozliczeń.
Jakiego rodzaju męki przygotowali twórcy dla Franka Castle’a? Tak właśnie, skupiamy się w tym komiksie bardziej na Franku niż na Punisherze, bo i same dwie opowieści z tego tomu noszą tytuły “Frank” oraz “Bezdomny”. Dziewiąty tom zaczyna się historią z więzienia, do którego Punisher trafił po pojedynku z Bullseye’m. Dla poharatanego i w zasadzie unieruchomionego bohatera to czas w sam raz na wiwisekcję własnego życia, uruchomioną przez słowa prawdy, które wyszły z ust Bullseye’a. Oto dowiadujemy się, że w dzień masakry, z której zrodził się Punisher, Frank miał zamiar odejść od żony, słowem porzucić swoją rodzinę. Dlaczego? Aaron bardzo skrupulatnie stara się przybliżyć nam motywację bohatera, która w rozsianych w historii “Frank” retrospekcjach pokazuje nam człowieka, w żaden sposób nie potrafiącego przystosować się do normalnego życia po powrocie z Wietnamu. Tym bardziej można zrozumieć jego ból, ale też przede wszystkim poczucie winy po masakrze, bo to właśnie jego postawa i jego rozkojarzenie staje się według bohatera jedną z przyczyn śmierci żony i dzieci, pozwalając mu całkowicie zatracić się w krucjacie przeciw przestępcom.
Historia więzienna, jak zwykle brutalna, wypełnia połowę albumu. Druga część to już bezpośrednie starcie z Kingpinem i pozostającą na jego usługach Elektrą. To co wydarzy się na kartach “Bezdomnego” z pewnością zaskoczy wielu czytelników, ponieważ dosadność tej opowieści jest miejscami porażająca. Rysunki Steve’a Dillona, który brutalność pokazywał chyba jak żaden inny komiksowy twórca pasują tutaj wyśmienicie, z każdym zeszytem coraz bardziej uciekając od groteskowych tonów i zwiastując ostateczne rozwiązania. O tak, tego rodzaju śmiertelne żniwa nieczęsto widuje się w Marvelu.
Na koniec mamy jeszcze świąteczny annual ze scenariuszem Aarona i rysunkami Rolanda Boschiego, który tylko podkreśla to, co wynieśliśmy z poprzednich historii i mówi wprost, że przy takim stopniu zatracenia i morderczej konsekwencji Punishera nie mogło być inaczej. Starzejący się Frank Castle – jeśli dobrze policzyć, to w fabule dziewiątego tomu musiał mieć ponad sześćdziesiąt lat – od początku musiał mieć świadomość, że wszedł na drogę bez powrotu. Doskonale wiemy, że ten bohater powróci, ale cała seria Punisher Max, od pierwszego do dziewiątego tomu pozostanie najlepszym przykładem, jak powinno się prowadzić i jak zamknąć serię o okrutnym antybohaterze, którego i tak kochają miliony fanów. Garth Ennis i Jason Aaron dali nam po prostu jedną z najlepszych superbohaterskich serii komiksowych dla dorosłych jakie do tej pory powstały, do którego, aby jeszcze raz przeżyć te niezwykłe emocje będziemy wracać niejednokrotnie.
Punisher Max, tom 9
Nasza ocena: - 85%
85%
Scenariusz: Jason Aaron. Rysunki: Steve Dillon, Roland Boschi. Egmont 2020