Gorący temat

Spotkania z Królem – polscy pisarze o czytaniu Stephena Kinga

Z okazji 75 urodzin Stephena Kinga – który jest niekoronowanym królem horroru nie tylko u nas nad Wisłą, ale na całym świecie – przepytaliśmy rodzimych autorów o ich pierwsze lub najważniejsze dla nich zetknięcia z twórczością mistrza. Oto, co nam opowiedzieli. 

Anna Kańtoch

(pisarka kryminałów i fantastyki. Laureatka licznych nagród literackich, m.in. Nagrody Wielkiego Kalibru za powieść „Wiosna Zaginionych” i Nagrody Literackiej im. Jerzego Żuławskiego za powieść „Czarne”. Członkini grupy literackiej Harda Horda)

foto z archiwum autorki

Nie wiem, czy mogę opisać moje najważniejsze spotkanie z Kingiem, ale na pewno mogę opisać pierwsze. Jest rok 1991, mam piętnaście lat i spędzam wakacje u dziadków. W księgarni kupuję książkę o enigmatycznym tytule „Miasteczko Salem”. Już sama okładka budzi przyjemny dreszcz grozy. Czytam potem tę książkę w kącie pod telewizorem, z plecami przyciśniętymi do ściany, na wypadek gdyby jakiś wampir zakradł się od tyłu i zamierzał mnie ugryźć. 😊 Co ciekawe, dziś już nie jest to moja ulubiona książka tego autora. Za najlepsze powieści Kinga uważam „Wielki marsz”, „Misery” oraz „Dolores Claiborne”. Moimi ulubionymi są natomiast „Christine” oraz „Lśnienie”. Często do nich wracam. Przy czym dziś nie czytam ich już jako horrorów, a bardziej jako powieści psychologiczne. „Christine” to świetna opowieść o rozpadzie rodziny, a „Lśnienie” o alkoholizmie i toksycznych wzorcach męskości.

Piotr Rogoża

(polski pisarz, autor fantastyki i powieści z gatunku thrillerów: „Nisz, powiedziała” i „Konwersja”)

foto z archiwum autora

Nigdy nie czytałem Stephena Kinga. Ani jednej powieści. Może kiedyś jakieś opowiadanie? Widziałem kilka ekranizacji, wiadomo. „Under the Dome” nawet mi się podobał, fajne guilty pleasure. ALE! Ja nie musiałem czytać Kinga. Ja wchłonąłem go przez osmozę, albo wręcz został mi wdrukowany na poziomie genów. Wielkim fanem jest bowiem mój tata, niemal jak w słynnej paście: mój stary to fanatyk Kinga najgorzej, cały dom wiadomo co powieściami i zbiorami opowiadań… Odkąd tata przesiadł się na Kindle, przynajmniej nie martwię się już, że w domu rodzinnym w Sulęcinie zabraknie miejsca, bo przecież wciąż wychodzą nowe tytuły i wznowienia w ładniejszych okładkach.

Artur Urbanowicz

(polski pisarz horroru. Autor takich powieści jak „Gałęziste”, „Inkub”, czy „, Deman”. Laureat m.in. Nagrody Polskiej Literatury Grozy im. Stefana Grabińskiego za rok 2017 za powieść „Grzesznik”. Jego powieśc „paradoks” zajęła trzecie miejsce w kat. Horror w Plebiscycie „Książka Roku” portalu LubimyCzytac.pl) 

foto z archiwum autora

„Cmętarz zwieżąt” Kinga to jedna z najważniejszych powieści mojego życia. Nie jestem nawet pewien, czy to przypadkiem nie pierwsza historia grozy „dla dorosłych”, po jaką kiedykolwiek sięgnąłem. Choć trudno powiedzieć, by tempo tej opowieści było szczególnie wysokie, a zakończenie wybitnie zaskakujące, z jakiegoś powodu zapadła mi w pamięć i często wracałem do niej myślami. Kilka lat temu odświeżyłem ją sobie i mogłem spojrzeć na nią nieco innym okiem, bardziej z punktu widzenia warsztatowego, dzięki czemu dostrzegłem jeszcze więcej zalet. Po pierwsze – to historia z przesłaniem, o ludziach i ich problemach, w której elementy horroru są jedynie dodatkiem i tłem. Stawia liczne pytania odnośnie do naszych słabości, pokus i granic, jakie jesteśmy w stanie przekroczyć, szczególnie gdy mierzymy się z wielką osobistą tragedią. Po drugie – droga głównego bohatera to wręcz modelowy przykład płynnego i zupełnie wiarygodnego prowadzenia go do szaleństwa przez zło. Jego mroczna przemiana jest tak dobrze skonstruowana, że na moim kursie pisarskim rozkładam ten element warsztatowy „Cmętarza…” na czynniki pierwsze. Wreszcie po trzecie – jest to jedna z niewielu opowieści w moim życiu, czy to filmowych, czy to literackich, czy to nawet z gier komputerowych, po skończeniu których miałem potężnego kaca. Została we mnie na zawsze, choć nie mam dzieci (a podobno rodzice przeżywają tę historię dziesięć razy mocniej) i chwała Kingowi za to.

Wojciech Chmielarz

(polski pisarz kryminałów, autor m.in. cyklu o komisarzu Kakubie Mortce. Laureat licznych nagród literackich, m.in. „Złotego Pocisku” za powieść „Żmijowisko” w 2018 roku, Bestselleru Empiku za słuchowisko „Wilkołak” w 2021 roku i Grand Prix Festiwalu Kryminalna Warszawa za powieść „Dług honorowy” w 2022 roku)

foto: Internet

Och, tych wspomnień jest kilka. Bo King przewijał się przez moje życie i gdzieś takie książki jak „Christine”, „Miasteczko Salem”, „Misery” czy „To” zapadły mi w pamięć i tworzą bardzo konkretne wspomnienia.
Ale tutaj od razu przychodzi mi do głowy pobyt w Anglii, gdzie pojechałem na trzy tygodnie na obóz językowy i pewnego dnia zawędrowałem do antykwariatu, gdzie za jakieś grosze kupiłem „Lśnienie”. I potem zamiast chodzić na zajęciach, spotykać się ze znajomymi i pić wieczorami na plaży, siedziałem w pokoju na poddaszu i czytałem Kinga. NICZEGO NIE ŻAŁUJĘ!

Aleksandra Zielińska

(polska pisarka. Laureatka Nagrody im. Adama Włodka za rok 2017. Nominowana do Nagrody Conrada 2015 za najlepszy literacki debiut 2014 za powieść „Przypadek Alicji”. Laureatka stypendium Młoda Polska 2018 i międzynarodowego Funduszu Wyszehradzkiego oraz Nagrody im. A. Włodka. Członkini zespołu literackiego przy Studiu Munka. Członkini grupy literackiej Harda Horda.)

foto z archiwum autorki

Nigdy nie ukrywałam, że Stephen King był jednym z najważniejszych pisarzy mojego dzieciństwa i w dużej mierze wpłynął na mnie, jako na twórczynię i czytelniczkę. Pamiętam, że wszystko zaczęło się od Miasteczka Salem, które znalazłam w bibliotece (stare wydanie, Amber, bodaj 1991). Musiałam się nieźle natrudzić, żeby przekonać panią, że można wypożyczać takie książki małym dziewczynkom i wcale nie zepsuje im to psychiki. Dzisiaj do twórczości Kinga wracam wprawdzie rzadko, ale z dużym sentymentem, szczególnie do starszych pozycji. Lubię słuchać ich, gdy prowadzę albo jadę rowerem. Niezmiennie polecam „Pamiętnik rzemieślnika”, zarówno w wersji papierowej, jak i czytanej przez samego autora. To kopalnia wiedzy i motywacji dla twórców i twórczyń na różnych etapach kariery.

Michał Cetnarowski

(polski pisarz science fiction. Zdobywca nagrody Nagrody Fandomu Polskiego im. Janusza A. Zajdla za „Wywiad z Borutą” (napisany wspólnie z Łukaszem Orbitowskim) w 2016 roku. Laureat Złotego wyróżnienia Nagrody Literackiej im. Jerzego Żuławskiego za powieść „Gnoza” w 2022 roku)

foto Internet

Z Kingiem nigdy nie było mi po drodze. To nie tak, że nie doceniałem jego kunsztu, oka do obyczajowego detalu, maestrii zawołanego opowiadacza, który potrafiłby zrobić ognisty thriller z historii o myciu samochodów. (Wróć, przecież zrobił). Słowacki wielkim poetą był, a King to współczesny klasyk, i basta. Ale gdy przychodziło do lektury, zaczynałem kręcić nosem na dłużyzny w ekspozycji, powtarzające się motywy, zgrane fantastyczne klisze wyskakujące w końcówkach jak klaun z pozytywki. I tak kręciłem, posapywałem, wydziwiałem – i czytałem kolejną stronę za stroną, nie mogąc się oderwać. „Wielki marsz”, „Smętarz dla zwierzaków”, „Uciekinier”, „Carrie”, „Miasteczno Salem”, „To”… Do dziś na czytniku staram się trzymać jakąś książkę Mistrza, ot tak, żeby była pod ręką. Z drugiej strony, może właśnie dlatego tak bardzo lubię ekranizacje jego prozy – w których nie ma miejsca na dłużyzny, a zostają pełnokrwiści bohaterowie, ich niepokojące dylematy i relacje, w których kryje się horror – a wszystko to zamknięte w ładny gatunkowy nawias. „Lśnienie”, „Lśnieniem” – ale w historii kina miejsce na półce z arcydziełami na pewno zajmuje „Misery”. A na mojej własnej krótkiej liście znajdują się nawet serialowe „Stukostrachy”… Żadna wielka telewizja, ale frajda przed ekranem murowana. No i oczywiście „Stand by me” – najlepszy i jedyny oryginalny odcinek „Stranger Things”, bardziej esencjonalny niż kilka sezonów tej serialowej maszynki do odcinania kuponów z nostalgią. Sto lat, Mistrzu, i żebyś dostarczył nam jeszcze wielu podobnych okazji do „marudzenia”!

Robert J. Szmidt

(polski pisarz, głownie literatury fantastycznej i horroru. Autor kultowej m.in. kultowej powieści postapo „Apokalipsa wg pana Jana oraz cyklu S-F „Pola dawno zapomnianych bitew”. Autor trzech powieści w ramach Uniwersum metro 2033.  Laureat nagrody Laureat nagrody „Śląkfa” za rok 1985 w kategorii „Fan roku”.  Laureat nagrody Wrocławianin Roku 2015, w 2017 roku otrzymał srebrną, a w 2018 złotą Odznakę Honorową Zasłużony dla Województwa Dolnośląskiego.)

foto z archiwum autoraWskazanie ulubionej książki Kinga to jeden z trudniejszych literackich wyborów, i to nie tylko dlatego, że Król Horroru pisze w szalonym tempie, którego pozazdrościć może nawet Remigiusz Mróz. Co tu dużo mówić: ja po prostu uwielbiam jego książki!
Próbując sprostać temu zadaniu, po ciężkich bojach ze sobą samym wybrałem zwycięzcę, a został nim „Bastion”.
W tym opasłym tomiszczu jest chyba wszystko, co może i powinno urzec zarówno początkującego, jak i wyrobionego czytelnika. To miks gatunków tak sprawny, że nie sposób dostrzec szwów, którymi Stephen King spaja w całość warstwę obyczajową, religijną, sensacyjną czy postapokaliptyczną. Otrzymujemy niesamowicie obszerną, a zarazem trzymającą cały czas w napięciu powieść, która z jednej strony jest tak akcyjna, dynamiczna i widowiskowa, że zadowoli najbardziej wybrednego amatora thrillerów, horrorów albo szerzej rozumianej fantastyki (zwłaszcza w jej postapokaliptycznym wydaniu), ale warstwą psychologiczną i obyczajową nie ustępuje największym dziełom uznanych twórców mainstreamu. Co tam nie ustępuje, moim skromnym zdaniem jest pod tym względem lepsza od wielu książek uważanych za kanon literatury. W dodatku z upływem czasu wcale się nie starzeje.
Bastion był jedną z tych lektur, którym zawsze chciałem dorównać, wrył mi się w pamięć i został tam pewnie na zawsze, pozostając wzorcem do naśladowania. Myślę, że w każdej z moich postapokaliptycznych opowieści znajdzie się jakieś echo tej lektury. Swoistym hołdem dla tej książki była choćby nazwa wojskowego kompleksu pod Ślężą w „Apokalipsie według Pana Jana”.

Sylwia Błach

(polska pisarka horroru. Autorka m.in. powieści „Syndrom Riddocha. Tom pierwszy. Lepszego świata nie będzie” i
„Wampiry, potwory, upiory i inne nieziemskie stwory”. Dziennikarka technologiczna i programistka, autorka programu Scriptophobia na Youtube Sekielski Brothers Studio)

foto z archiwum autorki

Do książek Kinga musiałam dorosnąć. Pamiętam, gdy jako nastolatka zafascynowana horrorem i twórczością Grahama Mastertona, po raz pierwszy sięgnęłam po książki Stephena. To był chyba zbiór opowiadań zawierający „1408”, choć równie dobrze to mogło być „Miasteczko Salem”. Żadne z nich mi się nie podobało – nie było dość krwawe, brutalne. Męczyła mnie powolność i wątki społeczne.
Kilka lat później, chyba w liceum albo na studiach, sięgnęłam po „Lśnienie”. Absolutnie uwielbiając film z Jackiem Nicholsonem, musiałam przeczytać pierwowzór. Historia była zupełnie inna… Ale równie dobra. Doszło do paradoksu: ja, Sylwia Błach, uwielbiająca filmy na podstawie prozy Stephena Kinga i nie lubiąca jego tekstów, umieściłam „Lśnienie” na podium najlepszych książek, jakie w życiu przeczytałam. Ale poza drugim tomem (który znowu zniechęcił mnie do pióra Kinga) nie czytałam nic więcej…
Aż do niedawna. Jakoś w pandemii ponownie dałam mu szansę – i przepadłam bez reszty! „Carrie” wgniotła mnie w fotel, a „Misery” sprawiła, że nie mogłam nic robić – musiałam czytać. Niedawno pochłonęłam „Outsidera”. „Pamiętnik rzemieślnika” jest moją największą pisarską inspiracją. Czaję się na kolejne tytuły.
Myślę, że King nie jest dla każdego. Ale myślę też, że jako ludzie się zmieniamy. Nie pasował do nastoletniej Sylwii, która szukała krwi, przemocy, kontrowersji i wartkiej akcji. Doskonale odpowiada na potrzeby dorosłej mnie – kobiety, która docenia suspens i doskonale zarysowane postaci. W Kingu urzeka mnie jak doskonale kreśli ludzkie potwory i przypomina nam, że w każdym jest mrok. Ale, na szczęście, lektura jego książek daje nam też światło, by tę ciemność przegonić.

Jakub Bielawski

(polski pisarz horroru, weird fiction i fantastyki. Autor powieści „Ćma” i „Dunkel” oraz zbioru opowiadań „Słupnik”. Z zawodu i zamiłowania historyk)

foto z archiwum autora

Gdyby relacje z pisarzami ich twórczością mogły przypominać statusy z mediów społecznościowych to moja relacja ze Stefanem Królem nazywałaby się To skomplikowane. Nie licząc Szkoły przy cmentarzu to właśnie książki Kinga były moimi pierwszymi pełnokrwistymi pozycjami z gatunku grozy. Czy mógłbym powiedzieć, że ponad pięćdziesięcioletni Stefan był TYM pierwszym dla dziesięcio, może dwunastoletniego Kubasia? Pewnie tak, ale to nie jeden z punktów kulminacyjnych spasionego „To”, żeby angażować w to nieletnich.

Anyway, twórczość Kinga poznałem dzięki przyjacielowi ze szkoły, którego ojciec czytał pasjami książki Stefana (pozdrawiam Gajosów Juniora i Seniora) i miał dla nich wyznaczoną specjalną półkę. Co ciekawe nigdy nie odważyłem się pożyczyć od nich żadnego tomu. Kumpel opowiadał mi kolejne tomy Mrocznej wieży, a ja nie wiedziałem co o tym myśleć. Później natrafiłem na jakieś super-duper wydanie „Miasteczka Salem” w jakiejś wrocławskiej księgarni i wyżebrałem od ojca nabycie jej drogą kupna (dwa miesiące później ukradli mi ją wraz z plecakiem na warszawskim parkingu, mam nadzieję, że dobrze się czytało ty mały ch…jku). „Miasteczko Salem” było więc pierwszą książką Kinga, którą przeczytałem i muszę przyznać… szału nie było. Dopiero po latach odsłuchałem sobie „Miasteczko…” raz jeszcze i teraz uważam ją za jedną z lepszych, najbardziej drapieżnych książek Króla.
Później dostałem od innego kumpla „Worek kości” i „Nocną zmianę” (ukradł je w miejscowej księgarni, ale ja bardzo się tego wstydziłem i poszedłem do niej z tymi książkami, żeby je kupić naprawdę). „Worek kości” też był taki sobie, a z „Nocnej zmiany” wydłubałem zaledwie kilka opowiadań. I tutaj, przyznam bez bicia, Stefan zaimponował mi niczym Wąski Siarze. Poczułem to wtedy, powiem głośno to i teraz: Stefan jest król krótkich form, tak jak szczupak jest królem wód, a lamusy dupa cicho (mogę powiedzieć tutaj dupa?).

Później byliśmy ze Stefanem w separacji. Wróciliśmy do siebie na czas „Cmętaża dla zwieżont” (czy jak to się tam pisze), ale generalnie rzecz biorąc to uważałem Kinga za okropnego nudziarza, który rozwadnia grozę jakimś pierdololo o dupie Maryny, Czesterfildach i kuzynach od gnojówki (obczajcie sobie pastę o Kingu, sos: TUTAJ)Miałem wtedy osiemnaście lat i chciałem MIENSA, chciałem czystej grozy w grozie, a nie tego co serwował mi Stefan w swoich spasionych pejperbakach.

Wróciliśmy do siebie jakiś rok, czy dwa przed pandemią. Czytywałem sobie dyskusje w grozonecie, niezbyt się w nich udzielałem, bo jestem wstydliwą spierdoliną, ale starałem się ogarniać co ludziowie i ludzice polecają i tak trafiłem na mega długie i mega dobre opinie Rafała Gluchowskiego ( TUTAJ ). To łon wepchł mnie na powrót w łapska straszliwego starca z Maine. No i przepadłem. Odświeżyłem sobie co nieco, nadrobiłem klasyki, zapoznałem się z niegrozowymi romansami Kinga. Poznałem go jako twórcę i rzemieślnika totalnego, wszechstronnego opowiadacza i tytana ciężkiej pracy. Zacząłem go podziwiać. Zacząłem mu zazdrościć. Zacząłem patrzeć na niego zarówno jako twórca, jak i odbiorca. I jasne, ma spadki formy, wypuszcza nadmuchane buble i bubelki, ale to nie zmienia faktu, że jest Królem. Po prostu.

A „Nocną zmianę” polecam w opór jest to King młody i konkretny, King w jakimś cudownie pojebanym amoku, który potrafi pisać o nienazwanym źle lovecraftiańskim, o szczurach-mutantach, nawiedzonych sprzętach RTV i AGD, upiorach z szafy i wampirach w śnieżycy. King w Nocnej zmianie potrafi wszystko, jest jak tata astronauta-policjant-mistrz olimpijski z przechwałek przedszkolaka. Mój King trzyma w ręku egzemplarz Nocnej zmiany i walczy z samurajami piekła (pozdro Talladega Nights: The Ballad of Ricky Bobby). Obczajcie Nocną zmianę i plunijcie na wszystko inne. Ament. To pisałem ja, Kuba Bielawski.

Mariusz Wojteczek

Rrocznik '82. Kiedyś Krakus z przypadku, teraz Białostoczanin, z wyboru. Redaktor portali o popkulturze, recenzent, publicysta. Współtwórca i redaktor portalu BadLoopus – W pętli popkultury. Pisze opowiadania, które dotychczas publikował m.in. w Grabarzu Polskim, Okolicy Strachu, Bramie, Histerii oraz w antologiach, jak „Słowiańskie koszmary”, „Licho nie śpi”, „City 4”, „Sny Umarłych. Polski rocznik weird fiction 2019”, „Żertwa”, „The best of Histeria”, „Zwierzozwierz” i „Wszystkie kręgi piekła”. Laureat czwartego miejsca w konkursie „X” na dziesięciolecie magazynu Creatio Fantastica. Wydał autorskie zbiory opowiadań: „Ballady morderców” (Phantom Books 2018) oraz „Dreszcze” (Wydawnictwo IX 2021) oraz powieść „Ćmy i ludzie” (Wydawnictwo IX 2022). Pracuje nad kilkoma innymi projektami (które być może nigdy nie doczekają się ukończenia). Miłośnik popkultury i dobrej muzyki, nałogowy zbieracz książek, komiksów i płyt. Zakochany bez pamięci w swojej żonie Martynie oraz popkulturze – w takiej właśnie kolejności.

Zobacz także

PoznAI przyszłość. Opowiadania o umyśle i nauce – edukacja w świecie zdominowanym przez AI [recenzja]

„PoznAI przyszłość” to nowa antologia science fiction od Wydawnictwa Powergraph, która oprócz zgrabnej gry słów …

Leave a Reply