Gorący temat

Wszyscy moi przyjaciele nie żyją – udany pastisz amerykańskiego slashera [recenzja]

Broniłem się przed tym filmem długo, bowiem zwiastun „Wszyscy moi przyjaciele nie żyją” zapowiadał bezczelną kalkę z amerykańskich slasherów, na siłę wciśniętą w polskie realia. Do tego w roli głównej nie kto inny, jak Julia Wieniawa, którą można zobaczyć dosłownie wszędzie, co jest najlepszą droga do przesytu i narastającej awersji wobec wspomnianej. Kiedy jednak przemogłem się i poświęciłem czas na seans – zaskoczenie. I to duże. Ten film spełnia wszelkie wymogi pastiszu kina gatunkowego, a do tego ma zakamuflowany ciekawy i jakże trafny komentarz względem „bananowej młodzieży” czasów obecnych w naszym kraju.

Mam wrażenie, że ten film ma wszystko to, co nie miał inny polski horror z Wieniawą w roli głównej – „W lesie dziś nie zaśnie nikt”. I kiedy pierwszy próbował dosłownie złapać przysłowiowe „sto srok za ogon”, zawierając w sobie zbyt dużą ilość wątków, często wymuszających nielogiczne i wklejone na siłę sceny, nie przystające nijak do całości, tak „Wszyscy moi przyjaciele nie żyją” przyjmuje na warsztat klasyczną konwencję slashera, gdzie grupa nastolatków jest kolejno eliminowana, w coraz bardziej widowiskowy sposób. Owszem, to kino na wskroś przerysowane, absurdalne, w wielu miejscach wulgarne i niesmaczne. Ale jednocześnie całościowo kręcone jest z przymrużeniem oka. Twórcy nie zamierzali zrobić kina poważnego, mrocznego. Nie usiłowali zrobić naturalistycznie przerażającego horroru, a jedynie zgrabną jego karykaturę. I to udało im się przednio. Od starannie wykreowanej galerii postaci, poprzez często ocierający się o kicz, tendencyjny humor, po scenę finałowej makabry, w oczywisty sposób składającej hołd Tarantino – to wszystko w sprawny sposób bawi się gatunkiem, mocno go ironizując, wypoczwarzają całą jego istotę, ale nie w sposób pogardliwy, ale z widoczną dozą sympatii dla konwencji. Jednym słowem: pastisz, jak się patrzy! Tego kina z jednej strony nie da się brać na poważnie, bo ono jest tejże powagi zaprzeczeniem. Koncept fabularny na wskroś niemożliwy w oczywisty sposób wyśmiewa konstrukcję slashera, jednocześnie nie negując faktu, że takie kino może bawić. I bawi, na swój sposób.

Tu nie można brać na poważnie ani fabuły, ani dialogów, czy charakterystyki postaci, które mają stanowić starannie dobrane, zestawione ze sobą i konfrontowane wzajemnie symbole pewnych postaw, zachowań, jakie w polskim społeczeństwie, w młodym pokoleniu są aż nadto możliwe do zaobserwowania. I tu dochodzimy do drugiej kwestii. Bo jeśliby obedrzeć całość filmu z tej ironizującej, przaśnej, „bardziej amerykańskiej, niż amerykańska rzeczywistość” otoczki, w jaką ubrali je twórcy, to dostrzeżemy surową krytykę polskiej klasy średniej, a ściślej – polskiej „bananowej młodzieży”, hojnie korzystającej z przywilejów statusu, jaki wynika z ich pochodzenia. Bogate nastolatki bawią się, przekraczając ogólno przyjęte normy. Nie zważając na nic, szukają wrażeń, bowiem tylko to ich interesuję – intensyfikacja doznać, przekraczanie granic, oddanie się nihilistycznemu dążeniu do podświadomej autodestrukcji, choćby ta trwać miała tylko chwilę, tylko jedną noc. Żyją w lukrowanym świecie, którym są ostentacyjnie zmęczeni i szukają coraz to silniejszych wrażeń, by się od tej przesłodzonej pseudorzeczywistości oderwać, będąc jednocześnie zamkniętymi w swoistej bańce dobrobytu i komfortu.

Zestawienie ich portretu z obrazem ubogiego dostawcy pizzy – który jawi się finalnie jako jedyna jakkolwiek wartościowa jednostka w całym filmie – to surowa ocena współczesnej, zamożnej młodzieży, nie zważającej na nic, niczego nie szanującej, uznającej, że wszystko jest im przynależne z racji pochodzenia i statusu. W krzywym zwierciadle – obraz młodocianych polskich elit? Trochę przypomina to ostentacyjną (niekoniecznie autentyczną) krytykę tychże grup społecznych w niedawnym hip – hopowym przeboju Maty – „Patointeligencja”. Tu ocena jest przede wszystkim bardziej prześmiewcza, a i przekrój społeczny zdaje się być nieco szerszy, jednak wydźwięk całości sugeruje to samo. Szkoda tylko, że to „drugie dno” filmu jest wyłożone aż tak łopatologicznie, że nijak przeoczyć się go nie da. Z drugiej strony, w żadnym momencie produkcja nie usiłuje pretendować do kina ambitnego, zaangażowanego i wspomniany umoralniający wtręt nijak tego faktu nie zmieni.


W kontekście tego, że to zgrabny pastisz kina gatunkowego, „Wszyscy moi przyjaciele nie żyją” bronią się jako produkcja odważna, niepokorna, starająca się pokazać, ze da się w Polsce kręcić coś ponad martyrologiczne dramaty i komedie romantyczne. Wieniawa – ponownie jako final girl – jakoś nie drażni, bo dobrze wpisała się w rolę głupiutkiej panienki z dobrego domu, zorientowanej na new age’owe historie. Zresztą, większość aktorów udatnie odnalazła się w przypisanych im rolach i choć nadal nie jest to kino w jakimkolwiek stopniu wybitne, to jednak nie można go też jednoznacznie oceniać negatywnie.

Czy da się więc stworzyć fajne kino gatunkowe w Polsce? Przykład „Wszyscy moi przyjaciele nie żyją” pokazuje, że tak (i nie ma co się czepiać, że reżyser, scenarzysta i montażysta filmu w jednej osobie – Jan Belcl jest z pochodzenia Słoweńcem). Mocne inspiracje twórczością Tarantino, efekt końcowy, który – rzecz jasna nie dorównuje produkcjom reżysera „Wściekłych psów” i naprawdę dopracowana – jak na polskie realia – produkcja to wyznaczniki, które pozwalają mi oceniać „Wszyscy moi przyjaciele nie żyją” na poziomie zdecydowanie wyższym, niż sam spodziewałem się po obejrzeniu zwiastuna. Jedna, kluczowa zasada, by dobrze się na tym seansie bawić – trzeba lubić i rozumieć specyfikę kina gatunkowego. Inaczej, lepiej sobie odpuścić.

Wszyscy moi przyjaciele nie żyją

Nasza ocena: - 70%

70%

Reżyseria: Jan Belcl. Obsada: Julia Wieniawa, Mateusz Więcławek, Adam Graf Turczyk i inni. Polska 2020

User Rating: Be the first one !

Mariusz Wojteczek

Rrocznik '82. Kiedyś Krakus z przypadku, teraz Białostoczanin, z wyboru. Redaktor portali o popkulturze, recenzent, publicysta. Współtwórca i redaktor portalu BadLoopus – W pętli popkultury. Pisze opowiadania, które dotychczas publikował m.in. w Grabarzu Polskim, Okolicy Strachu, Bramie, Histerii oraz w antologiach, jak „Słowiańskie koszmary”, „Licho nie śpi”, „City 4”, „Sny Umarłych. Polski rocznik weird fiction 2019”, „Żertwa”, „The best of Histeria”, „Zwierzozwierz” i „Wszystkie kręgi piekła”. Laureat czwartego miejsca w konkursie „X” na dziesięciolecie magazynu Creatio Fantastica. Wydał autorskie zbiory opowiadań: „Ballady morderców” (Phantom Books 2018) oraz „Dreszcze” (Wydawnictwo IX 2021) oraz powieść „Ćmy i ludzie” (Wydawnictwo IX 2022). Pracuje nad kilkoma innymi projektami (które być może nigdy nie doczekają się ukończenia). Miłośnik popkultury i dobrej muzyki, nałogowy zbieracz książek, komiksów i płyt. Zakochany bez pamięci w swojej żonie Martynie oraz popkulturze – w takiej właśnie kolejności.

Zobacz także

Sisu – mniej znaczy lepiej [recenzja]

Kinowe eksperymenty z formą i treścią z pewnością należy cenić za przełamywanie utartych schematów, ale …

Leave a Reply