“Batman. Death Metal” to zwieńczenie długiej, mrocznej historii, za której sterami czuwał od początku Scott Snyder. I choć wiele można tej opowieści i jej głównemu twórcy zarzucić, to trzeba przyznać, że jest to event inny niż wszystkie.
Konkluzja prowadzącego do “Death Metal” grubaśnego albumu “Liga Sprawiedliwości. Rok Łotrów. Wojna totalna” była następująca. Superbohaterowie zawiedli. Ludzkość wybrała zło. Batman, Który się Śmieje zawarł układ z Perpetuą i odtąd ten pierwszy rządzi całkowicie odmienioną Ziemią, a ta druga podbija kolejne z pięćdziesięciu dwóch wszechświatów, aby w pełni władać Multiwersum. Kluczowy bohater tej historii, czyli Lex Luthor zaliczył bolesny upadek i być może będzie chciał odkupić swoje winy. Słowem, czas na “Batman. Death Metal”. Startujemy!
Ten start już na początku wywołuje u czytelnika poczucie konsternacji. Zasypani jesteśmy sporą ilością wątków, które nie wiadomo skąd się wzięły – tak jak ten z Wonder Woman w roli władczyni ziemskiego Piekła. Superbohaterka wydaje się być zresztą najbardziej wyrazistą postacią eventu, konsekwentnie idącą na zderzenie z Batmanem Który się Śmieje i ów trend z zabójczą Wonder Woman jest jednym z najbardziej ożywczych chwytów fabularnych, nie tylko w “Death Metalu”, ale też w “Wonder Woman. Martwa Ziemia”, czy wydanym ostatnio przez Egmont “Injustice”. I właśnie tego rodzaju mocnym wejściem Diany kończy się pierwszy zeszyt eventu. Wejściem, które zamiast pomóc, komplikuje sytuację superbohaterów.
Pamiętajmy jednak, że “Death Metal” to seria z Batmanem w tytule i Batmanów jest tutaj dostatek, nawet w wersji dinozaurowej. Może trochę śmiesznie to zabrzmiało, ale taka jest prawda – seria Snydera od czasów “Batmana. Metalu” skupiała się na tej konkretnie postaci, na jej mitologii, na jej przeżyciach i przywołanych do życia koszmarach. Jokerowy Batman Który się Śmieje wyznaczył niecodzienny rys fabularny i wniósł do tej bądź co bądź mrocznej i poważnej tematyki sporą dozę szaleństwa i groteski. “Death Metal” to apogeum tego stylu, jest tu jednocześnie strasznie i groteskowo z naciskiem na to ostatnie, jakby Snyder chciał uciec od przypisywanej mu ostatnimi laty łatki posępnego nudziarza.
Rzeczywiście tym razem nie jest już tak mrocznie i poważnie i może dzięki temu mniej topornie, a już niektóre kadry, a szczególnie splash z robotem łączącym cechy największych bohaterów DC jest groteskowo dziwaczny do n-tej potęgi i stanowi zaskakujące podsumowanie stylu Grega Capullo. Zadziwiająca, dziwaczna ewolucja Batmana Który się Śmieje również. Jest szybko i mocno, że nawet nie ma czasu zastanowić się nad sensem przekazu. Jest jakby w rytm tytułowego death metalu, który bardziej kojarzy nam się z galopującą, dziką muzą niż z jakimś tam Metalem Śmierci. Odniesienie do tego gatunku muzyki jest zresztą w pełni świadome, co widać choćby po dodanych w galerii okładkach.
No tak, wszystko pięknie, ale jednak wspomniana konsternacja jest, bo czasami po prostu nie wiemy za bardzo o co chodzi. Jakby nagle zagubiło się kilka zeszytów, które doprowadziły do fabularnie zagmatwanego startu “Death Metalu”. Na całe szczęście wszystko z czasem wskakuje na swoje miejsce za sprawą dodatkowych zeszytów, czyli “Mrocznych Legend” i “Death Metal. Przewodnika”, który zbierają krótkie, poboczne i bardzo przydatne dla przyswajanej fabuły historie rozgrywające się podczas eventu. Wreszcie zaczyna kształtować się jeden, wspólny obraz i zaczynamy rozumieć, w jaki sposób scenarzyści (bo w tych dodatkowych zeszytach dochodzą inni) rozstawili pionki na planszy. Z tego zestawu ciekawsze i bardziej szalone są “Mroczne Legendy” skupione przede wszystkim na postaci Batmana Który się Śmieje, udanie opisujące jego kontrolowane szaleństwo.
Jednak aby bardziej docenić i bardziej objąć czytelniczym rozumem całość założeń eventu, potrzebna jest nieco większa wiedza niż tylko proponowane w rozpisce tytuły prowadzące od “Batman. Metal” do “Batman. Death Metal”. Ot choćby bardzo istotna jest postać Wally’ego Westa. Aby zrozumieć czemu jest tak istotna przyda się wiedza z albumów “Kryzys Bohaterów”, “Flash Forward” i wcześniejszych. A pewnie są i inne szczegóły, które umykają polskiemu czytelnikowi. W każdym razie, pierwsza część “Batman. Death Metal” całkiem nieźle rokuje na kolejne tomy, dając czytelnikom wizję nieco odmienną od tradycyjnych eventów. Rzecz jasna jak zwykle chodzi o konfrontację, ale obudowa jest na tyle atrakcyjna, że wybaczamy przytłaczający momentami fabularny chaos. Na pewno jest dużo lepiej niż w poważniejszej w tonie “Lidze Sprawiedliwości. Rok Łotrów. Wojna totalna” i oby ta tendencja się utrzymała.
Batman. Death Metal, tom 1
Nasza ocena: - 70%
70%
Scenariusz: Scott Snyder i inni. Rysunki: Greg Capullo i inni. Tłumaczenie: Tomasz Sidorkiewicz. Egmont 2021