Z Grady’m Hendrixem, autorem „Sprzedaliśmy dusze” i „”Poradnika zabójców wampirów klubu książki z Południa” rozmawiamy m.in. o korporacjach, kulturze kontestacji, miłości do horroru oraz jego debiutanckiej powieści „Horrorstor”, która miała właśnie premierę w Polsce.
Dużo masz w domu mebli z Ikei?
Wiesz, myślałem, że nie, ale potem zacząłem szukać i zdałem sobie sprawę, że moje szafki kuchenne, moje szuflady, moje półki w łazience, to wszystko IKEA. Ona skrada się w momencie gdy obniżysz czujność i przejmuje kontrolę nad Twoimi pokojami.
Pytam, bo z twojej debiutanckiej powieści „Horrorstor” (właśnie wydanej w Polsce) bije mocno wyczuwalna niechęć nie tyle do samej szwedzkiej sieci, co tego, co symbolizuje. Masowości, ubranej w otoczkę wyjątkowości. Presji zakupowej, ubranej w uduchowioną filozofię. Na którą często dajemy się nabrać. Konsumpcjonizmu, który zmieniliśmy w religię.
Jednym z powodów, dla których stworzyłem firmę Orsk w mojej książce zamiast IKEA jest to, że tak wielu pracowników IKEA, z którymi rozmawiałem w celach badawczych, naprawdę lubiło tam pracować, a ja nie chciałem tracić czasu, który mi dali, tylko po to by przedstawić IKEĘ jako okropnego pracodawcę Jednak jest dla mnie bardzo interesujące, że kiedy pisałem tę książkę, w Stanach Zjednoczonych było tylko salonów 36 IKEA, a wszyscy wiedzieli, co oznaczało IKEA, nawet w miejscach, w których nigdy nie byli w sklepie. Podświadomie siedzi więc ona w naszych umysłach. To albo bardzo udany branding, albo bardzo przerażający.
Model pracy w Orsk –sklepie i sieci w Twojej powieści – to klasyczny, wciąż mocno obecny, nie tylko w globalnym handlu model korporacyjny. Uważasz, że korporacje naprawdę są tak bezduszne, tak społecznie szkodliwe? I tylko udają przyjazne, zorientowane na jednostce twory?
Korporacje mają tylko jeden cel, zarabianie pieniędzy. Nie mają moralności, nie mają etyki, istnieją tylko po to, by zwrócić zysk z inwestycji. Nie uważam, że są złe ani społecznie szkodliwe, ale są amoralne. Jeśli rządy, prawa i jednostki nie zmuszają ich do społecznej odpowiedzialności, dlaczego miałyby działać wbrew swojej naturze?
To zresztą – odnoszę wrażenie – trzon każdej twojej książki: ogniskujesz się na jakimś społecznym problemie, temacie i obudowujesz go motywem klasycznego horroru, odpowiednio go uwspółcześniając. Co wybierasz jako pierwsze: horrorowy motyw, czy problematykę, którą chcesz podjąć?
Zawsze zaczynam od jakiegoś horrorowego pomysłu , który jest bardzo nudny i staromodny: nawiedzony dom, egzorcyzm, wampir. Potem próbuję otrząsnąć go z kurzu i dowiedzieć się, co sprawiło, że był straszny. Następnie staram się wymyślić, jak by to wyglądało w naszym współczesnym świecie.
W swoich powieściach często odnosisz się do kondycji amerykańskiego społeczeństwa. Oceniasz – w dodatku surowo – amerykańską mentalność, sposób funkcjonowania. Nie lubisz tego, co można, najogólniej, określić amerykańskim stylem życia?
Zupełnie nie. Jestem Amerykaninem żyjącym amerykańskim stylem życia. Czuję, że częścią mojej pracy jest uczciwe pisanie o tym, co widzę, i chociaż widzę wiele dobrych rzeczy, widzę też wiele złych, a ponieważ piszę horrory, zwykle się na tym skupiam. Zauważ, że nigdy nie mam przygnębiającego zakończenia w moich książkach. Myślę, że życie jest zbyt trudne, aby dać czytelnikom przygnębiające zakończenie, więc nawet w całym horrorze jaki przedstawiam, znajduję szczere powody, by przekazać silne poczucie nadziei.
Sprawdź, gdzie kupić:
Takie ujmowanie tematu – swoista kultura kontestacji – była obecna mocno w horrorze lat 60 czy 70-tych (zarówno w literaturze, jak i kinie) Czy nadal, obecnie, horror ma służyć właśnie ocenie społecznej kondycji? Czy nie zmieniło się to współcześnie na straszenie dla samego straszenia?
Myślę, że trudno mówić o horrorze jako monolicie. Dla każdego społecznie świadomego filmu, takiego jak „Get out”, widzisz także film taki jak „The Conjuring”, który nie ma innego celu, jak tylko być wycieczką po nawiedzonym domu. Ale tak samo było w latach 70-tych. Miałeś kontrkulturowe horrory, takie jak „The Wicker Man”, ale miałeś też duże, głupie, zabawne filmy, takie jak „Szczęki 2”.
U ciebie ważną role odgrywa warstwa obyczajowa. Skupiasz się na niej w równie dużym stopniu, co na wątkach nadprzyrodzonych, które często przerysowujesz, traktując jak nakładki, filtrujące rzeczywistość. Uwypuklające wady i przywary społeczne. To twój sposób na mówienie ludziom niemiłych rzeczy o nich samych? Takie chowanie się za fasadą pastiszu?
Gdyby moje książki dotyczyły tylko przerażania, przypominałyby przejażdżkę po nawiedzonym domu na karnawale: doświadczasz tego raz i to koniec. Lubię dawać czytelnikom postacie, z którymi mogą się emocjonalnie zaangażować, i rzeczy, które mogą przeżuwać, a które mogą podważyć ich sposób myślenia. Książka bardzo różni się od filmu i musi robić kilka różnych rzeczy naraz, aby zapewnić rozrywkę czytelnikowi. Ostatecznie staram się potraktować moją główną koncepcję bardzo poważnie i pokazać, jak mogłaby istnieć w prawdziwym świecie.
W Polsce horror traktowany jest po macoszemu. Jako młodszy, nielubiany kuzyn fantastyki, która jest ledwie tolerowana w mainstreamie. Trochę się to zmienia – choćby przez rosnącą popularność weird – ale autorzy grozy to twórcy raczej niszowi. Jak wygląda amerykański rynek grozy?
Kiedy zacząłem pisać horrory mniej więcej w 2011 roku, poza Stephenem Kingiem i wiecznie seksownymi wampirami, które wydają się nigdy nie umierać, nie było zbyt wielkiego rynku horrorów. Dziś rynek kwitnie. Wiele osób pisze duże, soczyste, ambitne powieści grozy, a nawet literatura głównego nurtu wygląda obecnie mroczniej i bardziej przypomina horror. Niektóre z największych sukcesów kasowych i telewizyjnych to horror, a apetyt na prawdziwe podcasty kryminalne i komiksy grozy jest nienasycony. To tak, jakby mieszkać w kwitnącym mieście, które właśnie odkryło ropę i wszyscy ścigają się, aby założyć własną studnię.
Kilka lat temu przeczytałem wszystko, co napisał King, po kolei, i napisałem o tym na stronie internetowej o nazwie Tor. Zajęło mi to pięć lat i to jedna z najlepszych rzeczy, jakie kiedykolwiek zrobiłem. Wciąż czuję, że w moim mózgu mieszka maleńki Stephen King, który zawsze jest przy mnie. Daje mi rady, spędzamy czas razem i oglądamy telewizję, jest całkiem fajnie. Więc nie, porównanie mi w ogóle nie przeszkadza.
U nas co drugi pisarz grozy jest nazywany „polskim Kingiem”. Zwykle na wyrost. Ale w twoim przypadku mocno wyróżnia się tło obyczajowe, pewna społeczna charakterystyka, która dopiero obudowujesz wątkiem nadprzyrodzonym. King robił podobnie. To wg Ciebie recepta na dobry horror? Otoczka swoją drogą, ale ten rdzeń musi pokazywać prawdziwych ludzi, prawdziwy świat, który dopiero nadprzyrodzone odrealnia?
King wywodzi się z realistycznej tradycji amerykańskiej prozy, która zaczęła się od takich pisarzy jak Jack London i Theodore Dreiser, a dziś widać tę tradycję kontynuowaną w popularnej beletrystyce przez pisarzy takich jak John Irving i Donna Tartt. To tradycja, do której należę domyślnie. To nic, co zrobiłem celowo i nigdy nie wypełniłem wniosku i nie wysłałem czeku na kartę członkowską, ale zdałem sobie sprawę, że ludziom bardziej podobają się moje książki, gdy moje pisanie jest jak przezroczysty kawałek szkła między nimi a historią. Nie chcę, żeby to zauważyli. Chcę tylko, żeby zaangażowali się w historię i żeby byli głodni, by wiedzieć, co będzie dalej.
Sprawdź, gdzie kupić:
Horrorstör to Twój literacki debiut powieściowy, wydany nakładem Quirk Books. Łatwo się debiutuje na amerykańskim rynku?
To naprawdę trudne! Napisałem już kilka powieści, które nigdy się nie sprzedały, zanim sprzedałem „Horrostör” a także byłem współautorem trzech opublikowanych książek (dwóch powieści dla młodzieży i książki kucharskiej w formie powieści graficznej). Doprowadziło mnie do tego po części szczęście, a po części zmagania przez wiele lat.
„Horrorstör” to książka zaskakująca nie tyle treścią – ta utrzymuje się mocno w schemacie survival horror zmieszanego z historią nawiedzonego domu – co bardziej formy. Pop-art. pełną gębą. Kiedy powstała koncepcja takiej graficznej oprawy? Już na etapie pisania? Czy później, już na etapie procesu wydawniczego?
To wszystko zasługa mojego redaktora, Jasona Rekulaka. Wpadł na pomysł, aby książka wyglądała jak katalog IKEA, ale jedną z fajnych rzeczy w pracy z mniejszym wydawcą, takim jak Quirk, jest to, że możemy swobodnie wymieniać się pomysłami między mną, Jasonem i dyrektorką artystyczną Andie Reid. Pisałem już wcześniej kopie katalogów jako freelancer, więc fajnie było pisać te wszystkie wstawki i drobnym drukiem samemu, używając tej umiejętności do czynienia zła – a my wszyscy po prostu zachęcaliśmy się nawzajem, by iść dalej i jeszcze bardziej zwiększać format książki.
„Horrorstör” został przetłumaczony na 14 języków, obecnie w przygotowaniu jest tez film (na podstawie twojego scenariusza), w dodatku przez studio odpowiedzialne za takie hity, jak „1917” czy „Czarny łabędź”. Spodziewałeś się takiego sukcesu debiutanckiego tytułu?
Absolutnie nie. Kiedy „Horrorstör” sprzedawał się do tak wielu obcych terytoriów, myślałem, że moja następna powieść zrobi to samo. Kiedy tak się nie stało, zdałem sobie sprawę, że oczywiście jestem głupcem. Wszyscy na świecie mówią językiem IKEA, więc oczywiście wszyscy rozumieją tę książkę. Dla mnie to był bardzo szczęśliwy wypadek!
A co z ekranizacjami innych powieści? Są na to szanse? Szczerze, chętnie obejrzałbym filmową wersję „Poradnika zabójców wampirów klubu książki z Południa”…
Poradnik zabójców wampirów klubu książki z południa został wykupiony przez HBO i pracują nad serialem, a Charlize Theron pracuje nad serialem dla HBO Max na podstawie „Final Girl Support Group”. A „Moja przyjaciółka opętana” została adaptowana jako film fabularny, który Amazon wyemituje jeszcze w tym roku.
Poza pisaniem powieści, zajmujesz się także scenopisarstwem oraz publicystyką. Twoje „Paperback from Hell” zdobyło Bram Stoker Award w kat. Non – fiction. Skąd zamiłowanie do horroru lat 70 i 80 tych?
Horror to dziedzina, na której zarabiam na życie, więc chcę wiedzieć o niej wszystko. Ciekawą rzeczą w historii horroru jest to, że tak wiele bestsellerów sprzed kilkudziesięciu lat zostało zapomnianych, więc zawsze na nowo odkrywam niesamowite książki. Ilekroć wchodzę do sklepu z używanymi książkami, zawsze czuję się jak odkrywca stojący na skraju zrujnowanego miasta, na wpół ukrytego w dżungli, i dopiero zaczynam zdawać sobie sprawę, jak daleko rozciągają się jego tunele i jak ciemne stają się jego jaskinie.
A jak – w tym kontekście – oceniasz polskie okładki do „Poradnika…” i „Sprzedaliśmy dusze”? Mocno wpisują się w nurt omawiany przez Ciebie w „Paperback from Hell”.
Są absolutnie fantastyczne! Miałem szczęście pracować z Vesperem, który naprawdę rozumie i docenia horror. Muszę się przyznać i powiedziałbym to tylko po polsku, ale wolę polską okładkę od „Sprzedaliśmy dusze” od prawie każdej innej z tych napisanych przeze mnie.
Z wszystkich tytułów, które napisałeś – który cenisz najbardziej? Z którego jesteś najbardziej zadowolony? Dumny?
Kocham wszystkie moje zmutowane dzieci, ale z nich wszystkich zawsze będę najbardziej kochał „Sprzedaliśmy dusze”. Napisanie tej książki pomogło mi przejść przez szczególnie zły okres w moim życiu, więc zawsze będę wdzięczny Kris Pułaski, jej bohaterce. Jest też moją własną bohaterką.
Sprawdź, gdzie kupić:
A jest tekst, którego się wstydzisz? Który powstał, ale nie zdecydowałeś się na publikację. Albo odwrotnie – zdecydowałeś się, ale po latach żałujesz?
Nie, jeśli coś opublikuję, to stoję za tym murem. Czasami trudno jest czytać moje stare dziennikarstwo z 2000 roku, ponieważ napisałem je, gdy byłem tak młody, a pisanie o popkulturze było wtedy było tak sarkastyczne i złośliwe, że i żałuję, że nie byłem na tyle odważny, by być bardziej szczerym i pokazać więcej miłości do tematów, o których pisałem.
Wolisz czytać, czy oglądać horrory? Które medium – wg Ciebie – lepiej trafia obecnie do czytelnika?
Dorastałem oglądając horrory w nierozsądnych ilościach na VHS z przyjaciółmi, więc zawsze kojarzę horrory z zabawą w dużej grupie, ale ostatecznie przede wszystkim jestem czytelnikiem i jestem najbardziej szczęśliwy sam, z książką, w ciszy.
Pamiętasz swój pierwszy przeczytany horror?
Kiedy byłem dzieckiem, moja rodzina przez rok mieszkała w Anglii. W wynajętym przez nas domu znajdowała się biblioteka, a na jednej z górnych półek znalazłem tę czarną księgę ze złotą maską na okładce zatytułowaną „Folklore, Myths and Legends of Britain”, a każda strona przedstawiała wieszanie czarownic, torturowanie katolików, pełzające duchy z bagien. Wiedziałem, że moi rodzice nie chcą, żebym to czytał, więc wspinałem się po półkach jak małpa, ściągałem ją na dół, kucałem za sofą i raz po raz przeglądałem te strony ociekające rzezią i chaosem. Może to właśnie w taki sposób wszystko się zaczęło?
Od niego się zaczęło? Miłość do gatunku? Jacy autorzy cię inspirowali, których warsztat podpatrywałeś, zaczynając pisać?
Myślę, że najbardziej zainspirowała mnie mama mojego przyjaciela, która codziennie jeździła do szkoły. Musiała uspokajać pięcioro dzieci naraz, więc przy każdej przejażdżce opowiadała nam historię o duchach. To wtedy po raz pierwszy zobaczyłem, że historia może przyciągnąć uwagę ludzi i naprawdę przestudiowałem, jak to zrobiła, ponieważ chciałem, aby ludzie również zwracali uwagę na to, co mówię. Wszystko, co wiem, ukradłem od niej.
A współcześni pisarze, których cenisz? Tacy, na których warto zwrócić uwagę? Twoja „najlepsza piątka” horroru po 2000 roku?
Niestety, wiele z tego, co przeczytałem, zostało opublikowanych przed 2000 rokiem, więc moja lista prawdopodobnie nie jest tak długa, jak powinna, ale czytam wszystko, co nowe od Paula Tremblaya, Stephena Grahama Jonesa, Sarah Langan i Almy Katsu.
A co planujesz na najbliższe „twórcze lata? Będzie jakiś „pandemiczny” lub post-pandemiczny” horror Grady’ego Hendrixa?
Kończę teraz moją następną książkę zatytułowaną „Jak sprzedać nawiedzony dom”. Nie chodzi tu tak bardzo o pandemię, ale o śmierć rodziców i to, jak radzić sobie z rzeczami, które zostawiają, niezależnie od tego, czy są to złe wspomnienia, czy nawiedzone lalki.