Gorący temat

Marek Zychla – drażni mnie i smuci ludzka znieczulica [wywiad]

0 0
Read Time:11 Minute, 16 Second

Z Markiem Zychlą, autorem m.in. powieści „Strychnica”, wydanej przez Wydawnictwo Mięta rozmawiamy o tym, czy potrafimy szanować innych, czy powieści są lepsze od opowiadań i skąd się wzieła tytułowa strychnica. Zapraszamy! 

Wybrzmiewa ze „Strychnicy” wielki szacunek do osób niepełnosprawnych. To twój manifest? Próba zwrócenia uwagi na to, jak niepełnosprawnych intelektualnie zwykliśmy traktować? Pejoratywnie, zaniżając ich wartość samą w sobie?

Szacunku do drugiego człowieka wciąż się uczymy i ostatnio zauważam pewien regres w tym temacie, ale to temat na dłuższą rozmowę. Moje życie wygląda jak wygląda, większość czasu spędzam wśród osoób niepełnosprawnych fizycznie i/lub intelektualnie. Zawarłem z nimi szereg przyjaźni lub tylko znajomości, a czasami się nie lubimy. Normalne, ludzkie interakcje, których niektórzy – sądząc po kierunku, w jakim toczy się rozmowa, kiedy powiem komuś, gdzie pracuję – się obawiają, zupełnie niepotrzebnie i wręcz bezsensownie. Już prędzej obawiałbym się interakcji z pozostałą częścią społeczeństwa…
Poza tym jestem zwolennikiem pisania na tematy, które pisarza dotyczą, bo wtedy przynajmniej tekst w najgorszym wypadku wypadnie na szczery, nawet jeśli tematu nie udźwignie.
W „Strychnicy” nie staram się moralizować czy stawiać siebie na wyższej od czytelnika pozycji. Jak już, to raczej dziękuję Irlandii za kilkunastoletnią gościnę, a niektórym za przyjaźń, która odmieniła moje życie. Próbuję przy tym zainteresować czytelnika historią nie aż tak odległego od Polski kraju – pod każdym względem – oraz mitologią, której do dzisiaj zachowały się jedynie okruchy.

Łatwo ci było – po tylu latach pracy z nimi – patrzeć oczami niepełnosprawnych? Widzieć świat ich oczami? Bo odczuwam, że w Strychnicy” tak właśnie jest.

Pewnie coś w tym jest, w tym naszym spostrzeganiu świata, że uczymy się tego od innych. Widzisz, przeszło pół życia spędziłem w galopadzie, ciągle starając się ze wszystkich sił pozostać na przedzie peletonu. Pracowałem, studiowałem, załapałem się na doktorat, prowadziłem rozmowy z łowcami najzdolniejszych studentów, zakładałem rodzinę i jedyne, czego nie robiłem, to odpoczynek. Ciągle żyłem jutrem i osiągnięciami, tymi „przede mną”. Dzisiaj patrzę na to jak na niepełnosprawność właśnie; na nieuleczalnie chorą ambicję?
W pracy poznałem ludzi, dla których większość z celów, jakie sobie zakładałem za młodu, będąc powiedzmy dwudziestoparolatkiem, niewiele znaczyła. Żyli i żyją tu i teraz, czasami nieznacznie w przeszłości, jeśli właśnie stracili kogoś bliskiego lub ich ulubiona drużyna przegrała mecz, ale na przyszłość spoglądali raczej z charakterystycznym jej zrozumieniem: będzie, co będzie, ani dobrze, ani źle, gdzieś pomiędzy, jak od lat, z lekką tendencją spadkową, szczególnie w temacie zdrowia. Coraz więcej znajomych umrze, coraz częściej coś zaboli, ale też słońce zaświeci czasem, czy zjemy coś smacznego razem, a że deszcz spadnie, to dobrze, trawa się jeszcze piękniej zazieleni, a woda i tak nie przejdzie przecież przez naszą skórę.

To nie pierwszy raz, kiedy sięgasz dla osadzenia osi fabularnej po umysłową ułomność, po chorobę, która ogranicza, krzywdzi człowieka. W „Przesmyku” chociażby pokazałeś przecież świat widziany oczami osoby cierpiącej na schizofrenię. To dla ciebie ważne, mówić głosem słabszych? Tych, kórzy sami za siebie mówić nie mogą?

Nie, bo mówić mogą i robią to często lepiej ode mnie, czego przykładem była Barbara Rosiek i jej „Pamiętnik narkomanki” czy „Pamiętnik schizofreniczki”.
Drażni mnie i smuci ludzka znieczulica. Wszechobecna i napędzania technologią, wręcz wyciągająca z nas na światło monitorów to, co najgorsze. I nie staram się zmieniać świata, bo traciłbym tylko czas; dzielę się jedynie doświadczeniem i zachęcam do wiary w ludzkość, być może rzeczywiście raczej w jej wyjątkowych reprezentantów niż w ogół…

Świata może i zmieniać nie chcesz, ale czy chcesz uczyć ludzi empatii? Demitologizować niepełnosprawności intelektualne? Pokazywać, że w ich wykonaniu to nie słabsze, gorsze postrzeganie świata, ale po prostu inne?

Empatia powinna być mieczem, jakim wojujemy ze złem, które i nas spotyka, bo nigdy nie będzie tak, że nasz gatunek stanie się nagle jednorodny i nikomu nie podpadniemy odmiennością. Bez empatii nie widzę świetlanej przyszłości dla coraz bardziej podzielonego społeczeństwa. Czuję, że o miłości do drugiego człowieka będziemy się wkrótce uczyć z podręczników historii, a i kochać bliźniego przychodzi nam coraz trudniej.
Po trupach do celu, tym się zajmujemy, o tym wręcz marzymy. My way or no way!, staje się wrzeszczeć każdy „ekspert” w internecie. Ścieramy się jako jednostki, jako narody. Bez wytchnienia, bezlitośnie, bezmiłośnie.
I każdy na tym traci – chociażby czas.

W twojej powieści każdy może zostać bohaterem. Wręcz dosadniej – okazują się nimi ci, których najmniej byśmy o to podejrzewali. To, co zwykle bralibyśmy za wady, okazuje się zaletą, cechą determinującą bohaterskie przymioty. Próbujesz zmienić ogólne spojrzenie na świat?

Każdy może być bohaterem. Tego uczy nas nie tylko popkultura, ale i życie. Bądź dobrym ojcem, pomóż komuś, wesprzyj kogoś, zadbaj o siebie. Trochę jak w starej reklamie Leroy Merlin: Bądź bohaterem we własnym domu! A przynajmniej nie krzywdź, nie wylewaj wszędzie złośliwości pod przykrywką zajebistego poczucia humoru, nie zazdrość i nie ciągnij w dół. Nie mów córce, że ubrała się jak k… Nie mów synowi, że wygląda jak p…
Może wypadam przez to na naiwniaka, ale po co komu życia w świecie, gdzie każdy każdemu wilkiem – bez obrazy dla tych żyjących w zgranych watahach zwierząt.

A to nie trochę donkichotowska walka z wiatrakami? Taka próba zmiany społecznego postrzegania?

Pewnie tak i pewnie ginie w tłumie, ale co z drugiej strony robić, żeby nie zalało nas wszechobecne chamstwo? Nie powiem, że dalej mi się chce i że kiedykolwiek cokolwiek w tym temacie mi się uda zmienić, ale przynajmniej o tym na kartach powieści czy w podobnych temu wywiadach sobie porozmawiamy, bo ludzi, którzy mają dosyć, musi być przecież więcej.
Inaczej pozostanie w nas obrzydzenie również do najbliższych, do tych prostackich wujków i przemądrzałych ciotek.
Po prostu nie stańmy się jedną/jednym z nich.

Sprawdź, gdzie kupić:

Strychnica powstała na kanwie twojego opowiadania „Schronisko Da Dergi”. Ale to nie pierwszy raz, kiedy opowiadanie rozbudowujesz do formatu powieści. Nie mieścisz się w konwencji noweli, z tym, co chcesz powiedzieć?

Raczej czasami czuję, że dany pomysł zasługuje na więcej czytelników, czemu sprzyja dłuższa forma. Tak było z „Przesmykiem”, z „Bezmiłością” (opowiadanie, z którego się zrodziła, znalazło się w antologii „Upiorne Święta”, wydawnictwa Akurat) i tak w sumie będzie z kolejną powieścią, z „Akką”, jeśli odważę się ją wreszcie wydać…
Obie formy różnią się od siebie, pozwalając porozmawiać o czymś ważnym w dwojaki sposób. Opowiadanie przypomina mi rozmowę gdzieś przy kawie w kawiarni, kiedy powieść porównałbym do tygodniowych odwiedzin u kogoś bliskiego, kiedy można tych tematów poruszyć więcej niż garstkę. Obie formy na równi cenię i często tak jest, że ktoś woli porozmawiać z kimś godzinkę niż spędzić z nim tydzień, znowu też znam osoby, dla których godzina to za mało; często zależy to od nastroju.
Staram się pozostać fair wobec czytelnika i powieść, wywodzącą się z krótszego tekstu, rozbuduję tak cudacznie, że pozostanie raczej tego oryginału dalekim kuzynem niż bratem.
I chyba jest też tak, że pewne pomysły pozostają niezaspokojone krótszą formą, kiedy inne czują się w niej znakomicie i nie proszą o więcej.

Piszesz, bo lubisz? Bo masz coś do opowiedzenia? Bo są historie, które muszą wybrzmieć?

Nie lubię pisać. Pisanie mnie zwykle męczy, bo dłubię w tekstach przez całe wieki. Nie piszę też terapeutycznie, bo twierdzę, że taka literatura czy sztuka ma sens, ale powinna raczej trafiać do biurka czy na ściany własnych domów – po raz kolejny temat rzeka, więc pozwól, że odpuszczę.
Piszę, kiedy staram się coś zrozumieć; zazwyczaj drugiego człowieka. Układam wtedy to sobie w głowie, ubarwiam i doprawiam wyobraźnią. I patrzę, co z tego wychodzi i czy jest bardzo dziwne czy tylko trochę… Zwykle jednak bardzo.

A dlaczego ubierasz swoje tematy w historię horrorową, w dark fantasy? Nie łatwiej opowiadać wprost, skrajnie realistycznie, zamiast uciekać w sztafaż fantastyczny?

Bardzo lubię metafory i odkrywanie, jako czytelnik, warstw tekstu. Uwielbiam być zaskoczonym przez pisarza i nie pociąga mnie już literatura tworzona od dawno wyblakłej kalki. Lubię ciemność, chociaż nie zawsze nam ze sobą po drodze. Od zawsze też bawię się rzeczywistością, z którą i tak już od wieków tańcuje nauka – przenieś kogoś sprzed tysiąca lat do dzisiaj, to odebrałby naszą rzeczywistość jako coś magicznego! Nie wyszedłby ktoś taki z szoku.
Kręci mnie dumanie nad: co by było, gdyby? Gdyby pająki mogły latać, a sztuczna inteligencja zajęłaby się nami. Gdyby historia potoczyła się inaczej? Gdybym dokonał innych wyborów?
Fantastyka pozwala na wiele, kiedy rzeczywistość dość szybko drży w posadach.

Sprawdź, gdzie kupić:

Ważnym elementem powieści okazuje się historia Irlandii. To słuszne, że – bedąc emigrantem na obcej ziemi, poznajesz kraj, w którym mieszkasz? Interesujesz się, poszerzasz wiedzę? Jesteś jak powieściowa Sammy w tej kwestii?

Wiedzieć, to nie bać się, jak u Sammy. Wiedzieć, to szanować czyjąś kulturę i zrozumieć kogoś. Nie rozumiem osób, którzy wyjeżdżają i trzymają się od tubylców na dystans, co więcej, twierdzą, że są to, przykładowo, głupie Irysy. Rasizmu wśród emigrantów nie brakuje i nie mówię tu jedynie o Polakach. Cała masa ludzi domaga się szanowania ich korzeni, ich kultury, podchodząc do kultury mieszkańców danego rejonu wręcz z pogardą.
Czy nasze zawsze jest lepsze? Czy jest w ogóle tak bardzo od tego różne?
Zwykle idziemy na remis…

No właśnie. Czujesz się jeszcze Polakiem, czy już bardziej Irlandczykiem? A może odrzucasz zupełnie narodowościowe etykiety? Na ile kształtuje, determinuje nas miejsce pochodzenia, a na ile to, w którym osiadamy, żyjemy na co dzień?

Raczej odrzucam te etykiety, ale interesuję się kulturą miejsc, które odwiedzam, a podróżuję często i gęsto, i dużo. Kocham opowieści: jako czytelnik i jako pisarz. Słucham, rozmawiam, czytam. Czasem i coś napiszę. Od dziecka tez towarzyszy mi takie pytanie, które zadaję sam sobie: co by było, gdybym urodził się o dwadzieścia kilometrów na zachód lub o dwa tysiące na wschód? Byłbym innej narodowości. Jak niewiele trzeba. A gdyby historia potoczyła się inaczej? Nic tu prawie ode mnie nie zależało, tym bardziej, że ludzie, jako gatunek, wędrowali i wszyscy pochodzimy z Afryki.
Po co więc podkarmiać w sobie poczucie wyższości z racji bycia Polakiem, Amerykaninem, itp.? Po co hodować kompleksy? Etykiety polecam raczej z siebie zrywać, ale pozostając w szacunku do swojego pochodzenia i do opowieści płynących od naszych przodków.

Najważniejsze inspiracje dla Strychnicy? Mnie najmocniej nasuwa się – oprócz irlandzkiej mitologii – kultowe „Stranger Things”…

Głównie jednak irlandzkie mity, z którymi i „Stranger Things” po drodze. Myślę, że stare opowieści wszyscy snujemy od nowa, lekko je uwspółcześniając. Zbieżność z serialem Netflixa dostrzegłem dopiero przy zaprezentowaniu mi okładki „Strychnicy”. Serial kocham, więc jak najbardziej cieszę się z pewnych punktów stycznych, ale różnic jest jednak o wiele więcej niż podobieństw, do tego stopnia, że fanom jednego nie zawsze może przypaść do gustu drugie.
Pozostałe inspiracje: życie, śmierć, mitologia Samów, Gaiman, King, Sammons, Prachett i wielu, wielu innych.

Uważasz, że to Twoja najważniejsza powieść? Która reprezentuje cię najmocniej, w której zaimplementowałeś najwięcej „siebie”? Bo mam wrażenie, że jest w głównym bohaterze bardzo dużo Marka Zychli…

Najbardziej osobista, z pewnością. Płynąca tylko i wyłącznie z serca. W Bartku jest mnie sporo, ta przyjaźń z Johnem, ale sam jego charakter czy jego historia nie ma ze mną za wiele wspólnego. Pochodzenie i Wieszczyczyn – tu skradłem wiele od żony. Charakter: Bartek z wydawnictwa Vesper oraz jeszcze dwójka, pozostawmy ją anonimową, osób. Troszkę też mnie, prawda, ale paradoksalnie w schorowanym Grzegorzu z „Bezmiłości” znajdziesz mnie więcej, bo tam generalnie bazowałem na moim pamiętniku z lat dziewięćdziesiątych.
Łatwiej jest pisać, kiedy mówimy swoim głosem, w to wierzę, lub głosem bliskich, rodziny i przyjaciół.

Co było w pisaniu jej najtrudniejsze? Który fragment / rozdział sprawił najwięcej kłopotu, okazał się najpoważniejszym – literackim i emocjonalnym – wyzwaniem?

Oddanie szacunku osobom, z którymi pracuję. Szacunku, na jaki zasługują. Oddanie też tej miłości, jaką ich darzę i jaką darzą mnie. Trzymanie całości w ryzach; uniknięcie strukturalnej rozsypki, ponieważ powieść zbudowałem niczym choinkę, czyli wpierw wąziutko, od dołu, gdzie zaczyna się już pień, jednotorowo, opisałem placówkę. Później nagłe rozszerzenie, szersze tło, historie wolontariuszy i rezydentów, by znowu nagle zawęzić, a po chwili ponownie ukazać szersze tło, już szczuplejące i mknące ku końcowi, wąziutkiemu i ponownie jednotorowemu.
Nie ułatwiłem tym odbiorcy życia, z drugiej znów strony nie widziałem lepszego rozwiązania, by zachować powieści sens.

A skąd tytuł? Skąd pomysł na tak enigmatyczne z pozoru – ale zgrabnie osadzone w tereści – określenie?

To pomieszczenie istnieje, czyli takie połączenie piwnicy ze strychem. Spiżarka w placówce, w której pracowałem przez dwa lata, pod wieloma względami przypominała strych. Dach biegł ukośnie, bo znajdowała się pod schodami; zadziałała na moją wyobraźnię!

Strychnica powoli mości sobie miejsce na polskim rynku, popremierowy kurz nieco opada… A ty masz już dalsze plany literackie? Jakiś nowy pomysł, zarys fabuły? A może już coś piszesz?

Wspomniana powieść „Akka”, taka siostra „Strychnicy”, jest już gotowa, ale raczej postawię wpierw na odpoczynek. „Strychnica” dotarła do szerokiego grona odbiorców i promocja jej troszkę mnie wymęczyła. Nie chcę też galopować i kusi mnie zarówno napisanie czegoś ponownie zupełnie innego, lub dłuższa przerwa właśnie. Nawet kilkuletnia.
Czuję, że już napisałem to, co chciałem. Kosztem i zdrowia, o które wypada zadbać.

A kiedy nie piszesz, to czytasz – co można wywnioskować choćby z twoich social mediów. A co czytasz najchętniej? Gatunki, autorzy? Kogo polecisz swoim czytelnikom?

Wszystko, dosłownie wszystko, co jest dobrze napisane. Kocham twarde s-f, przygodową fantasy i niegłupi horror. Literatura piękna towarzyszy mi każdego dnia, ale i reportaże, i klasyki, i nowości.
Polecam Twoje zbiory opowiadań i sięgnięcie generalnie po rodzimych twórców. Wielu z nich pisze dla garstki odbiorców, a zasługuje wręcz na miliony!
Nazwiska godne uwagi: Mariusz Wojteczek, Wojtek Gunia, Rafał Nawrocki, Agnieszka Kuchmister, Anna Musiałowicz, Marcin Majchrzak, Konrad Możdżeń, Artur Urbanowicz – radzi sobie i bez tej polecajki, Tomek Sablik, Marta Krajewska, Kuba Bielawski, Janusz Stankiewicz, Marcin Halski i tak wielu innych, że podwoiłbym lekko gabaryty tego wywiadu!

Dziękuję za rozmowę.

To ja dziękuję i za rozmowę, i za pisarską przyjaźń!

About Post Author

Mariusz Wojteczek

Rrocznik '82. Kiedyś Krakus z przypadku, teraz Białostoczanin, z wyboru. Redaktor portali o popkulturze, recenzent, publicysta. Współtwórca i redaktor portalu BadLoopus – W pętli popkultury. Pisze opowiadania, które dotychczas publikował m.in. w Grabarzu Polskim, Okolicy Strachu, Bramie, Histerii oraz w antologiach, jak „Słowiańskie koszmary”, „Licho nie śpi”, „City 4”, „Sny Umarłych. Polski rocznik weird fiction 2019”, „Żertwa”, „The best of Histeria”, „Zwierzozwierz” i „Wszystkie kręgi piekła”. Laureat czwartego miejsca w konkursie „X” na dziesięciolecie magazynu Creatio Fantastica. Wydał autorskie zbiory opowiadań: „Ballady morderców” (Phantom Books 2018) oraz „Dreszcze” (Wydawnictwo IX 2021) oraz powieść „Ćmy i ludzie” (Wydawnictwo IX 2022). Pracuje nad kilkoma innymi projektami (które być może nigdy nie doczekają się ukończenia). Miłośnik popkultury i dobrej muzyki, nałogowy zbieracz książek, komiksów i płyt. Zakochany bez pamięci w swojej żonie Martynie oraz popkulturze – w takiej właśnie kolejności.
Happy
Happy
0 %
Sad
Sad
0 %
Excited
Excited
0 %
Sleepy
Sleepy
0 %
Angry
Angry
0 %
Surprise
Surprise
0 %

Mariusz Wojteczek

Rrocznik '82. Kiedyś Krakus z przypadku, teraz Białostoczanin, z wyboru. Redaktor portali o popkulturze, recenzent, publicysta. Współtwórca i redaktor portalu BadLoopus – W pętli popkultury. Pisze opowiadania, które dotychczas publikował m.in. w Grabarzu Polskim, Okolicy Strachu, Bramie, Histerii oraz w antologiach, jak „Słowiańskie koszmary”, „Licho nie śpi”, „City 4”, „Sny Umarłych. Polski rocznik weird fiction 2019”, „Żertwa”, „The best of Histeria”, „Zwierzozwierz” i „Wszystkie kręgi piekła”. Laureat czwartego miejsca w konkursie „X” na dziesięciolecie magazynu Creatio Fantastica. Wydał autorskie zbiory opowiadań: „Ballady morderców” (Phantom Books 2018) oraz „Dreszcze” (Wydawnictwo IX 2021) oraz powieść „Ćmy i ludzie” (Wydawnictwo IX 2022). Pracuje nad kilkoma innymi projektami (które być może nigdy nie doczekają się ukończenia). Miłośnik popkultury i dobrej muzyki, nałogowy zbieracz książek, komiksów i płyt. Zakochany bez pamięci w swojej żonie Martynie oraz popkulturze – w takiej właśnie kolejności.

Zobacz także

Jarosław Dobrowolski – jestem typem z blokowiska, który pragnie udowodnić coś światu [wywiad]

  Z Jarosławem Dobrowolskim, autorem takich powieści, cykl „Krwiopijca”, „Dziwny Zachód”, „Mecha Fiction” czy „Zły …

Average Rating

5 Star
0%
4 Star
0%
3 Star
0%
2 Star
0%
1 Star
0%

Leave a Reply