Zwiastuny najnowszej propozycji Netflixa obiecywały wysokoenergetyczne kino akcji przeznaczone dla młodszej widowni. Nie był to zafałszowany obraz.
Przyznam się bez bicia, kiedy po raz pierwszy usłyszałem o „Enoli Holmes” pierwsza myśl jaka przemknęła mi przez głowę brzmiała: „kto do licha chciałby to oglądać?”. Wszak filmów związanych w jakiś sposób z jednym z najwybitniejszych fikcyjnych detektywów świata mieliśmy już mnóstwo, łącznie z wyjątkowo rozrywkowymi „Sherlockami Holmesami” z Robertem Downeyem Jr. w roli głównej. I nawet jeśli „Enola Holmes” ma potężne wsparcie dzięki wydanej lata temu serii młodzieżowych książek z jej udziałem, etap „opowiedzmy tę historię w zupełnie inny sposób” opowieść o Brytyjskim mistrzu dedukcji ma już dawno za sobą. Próba przedstawienia jej z nieco innej perspektywy niekoniecznie wydawała się zatem mieć potencjał na cokolwiek więcej, niż film z gatunku „jednym uchem wpadło, drugim wypadło”.
I rzeczywiście, „Enola Holmes” nawet nie próbuje pretendować do miana kina, które za cel postawi sobie wniesienie do naszego życia nowych wartości. Ale nie znaczy to, że powinniśmy od razu stawiać na niej kreskę – wszak obietnicę cokolwiek szalonej przygody w wykreowanym przez Arthura Conana Doyle’a uniwersum, spełnia zupełnie nieźle. Podstawą filmu Harry’ego Bradbeera są sekwencje akcji, w trakcie których towarzyszymy tytułowej bohaterce, młodszej siostrze Sherlocka i Mycrofta Holmesów w próbach rozwikłania tajemnicy zaginięcia jej matki. Bez intrygi której rozwiązanie poznajemy dopiero we finale obyć się nie mogło, ale „Enola Holmes” bynajmniej na wątkach detektywistycznych się nie skupia – te są raczej dodatkiem do kolejnych pościgów, upadków i rozkręconego ponad miarę tempa, w miarę przyswajania którego, niekoniecznie będziemy mieli czas (bądź chęci) na zastanawianie się, czy to wszystko tu naprawdę ma sens.
I umówmy się od razu – oczywiście, że nie wszystko. Na szczęście jednak „Enola Holmes” dość pretekstową fabułę opakowuje w efektowną oprawę, którą przyozdabia bohaterami sympatycznymi na tyle, bv nie traktować jej jako zwykłej wydmuszki. Zarówno bowiem sama Enola, grana tu przez uwielbianą przez miliony fanów na świecie gwiazdkę „Stranger Things” Millie Bobby Brown, jak wyrozumiały, młody Sherlock Henry’ego Cavilla dają się lubić, a antagoniści w postaci znajdującego się na zupełnie przeciwnym biegunie w stosunku do swojego młodszego brata, Mycrofta i najemnego zbira Linthorna są należnie irytujący.
Z próby przytrzymania nas przy ekranie, film Bradbeera wychodzi zatem obronną ręką, choć trudno nie uciec spostrzeżeniu, że starsi odbiorcy niekoniecznie będą w pełni zadowolni. To nowoczesne kino młodzieżowe pełną gębą – pełne dynamiki, ciętych ripost i komentarza z offu – którego forma dostosowana jest pod młodego widza, a energiczny występ rezolutnej Millie Bobby Brown tylko w takim przeświadczeniu utwierdza.
Wszystko to doprawione jest bardzo dobrym przedstawieniem wiktoriańskiej epoki – fani wszelkiej maści kostiumów, właściwych dla danego okresu rekwizytów i scenografii powinni być co najmniej zadowoleni. Jakość oprawy audiowizualnej to zresztą jeden z większych plusów „Enoli Holmes” – ten film po prostu brzmi i wygląda dobrze, zostawiając po sobie znacznie mniejsze wrażenie sztuczności, niż to na które można było niechybnie nadziać się w niedawnym „Mulan”.
Mimo że niekoniecznie błyszczy fabularnie, „Enola Holmes” gwarantuje zatem nieco ponad dwie godziny porządnej rozrywki. Jeśli macie ochotę wyłączyć myślenie i zrelaksować się po ciężkim dniu w pracy – odpalajcie Netflixa, bo tym razem warto.
Foto © Netflix
Enola Holmes
Nasza ocena: - 65%
65%
Reżyseria: Harry Bradbeer. Obsada: Millie Bobby Brown, Henry Cavill, Sam Claflin i inni. USA, 2020.