Dziewiąty już tom “Invincible’a” jest ważny z wielu powodów, ale ten jeden jest bardzo konkretny. To w tym wydaniu zbiorczym znajduje się setny zeszyt serii, obfitujący w szokujące jak na superbohaterski komiks obrazy.
Lektura dziewiątego tomu “Invincible’a” oznacza, że za nami jest już trzy czwarte superbohaterskiej serii Roberta Kirkmana. Tyle już się wydarzyło, tyle przygód przeżył Mark Grayson, że aż trudno sobie poukładać je wszystkie w głowie. To jest ta seria, którą najfajniej będzie przeczytać, kiedy na półce będzie stało już wszystkich dwanaście tomów czekających na czytelniczy maraton i w zasadzie jestem na sto procent pewien, że dopiero wtedy, czytając całą historię za jednym zamachem będziemy w stanie najbardziej ją docenić.
W dziewiątym tomie Robert Kirkman nie odpuszcza tempa wydarzeń, które w okolicach szóstki i siódemki trochę siadało, ale wraz z poprzednim tomem wszystko wróciło na właściwe tory i raz po raz jesteśmy zaskakiwani nagłymi zwrotami akcji. Im bliżej setnego numeru tym bardziej czuć, że scenarzysta szykuje coś naprawdę spektakularnego i rzeczywiście Kirkman stanął na wysokości zadania fundując Invicible’owi to, co każdy superbohater musi kiedyś przeżyć. To w jaki sposób jest to przedstawione, bez patosu i w orgii flaków i krwi po prostu wbija w fotel. Wstrząśnięci są zarówno czytelnicy jak i praktycznie wszyscy na Ziemi, ponieważ dano im sposobność oglądania tego wydarzenia za sprawą telewizyjnej relacji. Cóż, setny numer, więc musi być spektakularnie i Kirkman w stu procentach wykorzystuje sytuację, dając również okazję do rysunkowego szaleństwa w tym i we wcześniejszym zeszycie Ottley’owi i Rathburn’owi.
Widowiskowa i naturalistyczna przemoc od początku była jednym z atrybutów serii. Tom dziewiąty stoi pod jej znakiem od samego początku, kiedy dane jest nam oglądać szokujące sceny podczas rodzinnego spotkania w mieszkaniu zastępującego Invicible’a Bulletproofa. A zobaczymy jeszcze brutalną walkę Nolana z Thraggiem i zahaczające o groteskę sceny przemocy z udziałem alternatywnych wersji Invincible’a za sprawą powrotu scenarzysty do wątku Angstroma Levy’ego.
Przemoc przemocą, ale “Invincible” to także w dużym stopniu superbohaterska telenowela i stąd mamy dużo miejsca poświęconego dylematom przyszłych rodziców, czyli Marka i Eve. Telenowelowość przejawia się także w powrotach do wątków i postaci, o których dawno już zapomnieliśmy, jak Doc Seismic, który narobi w tym tomie dużego zamieszania. Kirkman ma tę zdolność, że o niczym nie zapomina, niczego nie odpuszcza i każdego, mniej lub bardziej istotnego bohatera jest w stanie wykorzystać dla uatrakcyjnienia fabuły.
Ważne, że ta fabuła taka wciąż jest – atrakcyjna, nieustannie ewoluująca i z konsekwentnie realizowanym pisarskim planem. Niektórzy bohaterowie tracą w nim na znaczeniu, inni stają się coraz ważniejsi. Wygląda na to, że w kolejnych tomach najważniejszym przeciwnikiem Invincible’a będzie ktoś, kogo ten o złe zamiary w ogóle by nie podejrzewał. Nowe i poważne problemy w życiu superbohatera zapowiada cliffhanger z ostatniego zeszytu w dziewiątym tomie i po nim z niecierpliwością oczekujemy na dalszy ciąg. Regularność z jaką “Incvincible” się ukazuje daje pewność, że nie będziemy długo czekać na dziesiątą odsłonę tej ponoć najlepszej serii superbohaterskiej we wszechświecie.
Invincible, tom 9
Nasza ocena: - 75%
75%
Scenariusz: Robert Kirkman. Rysunki: Ryan Ottley, Cliff Rathburn. Egmont 2020