Sztuczna inteligencja przejmująca władzę nad światem to scenariusz, który w ciągu dekad filmy podejmowały niejednokrotnie i poniekąd z różnym skutkiem. I nie mają zamiaru przestać.
Od „Terminatora” po „Matriksa”, wizji buntującej się SI było bez liku, a warto zaznaczyć, że w science fiction znajdowało się też kilka niskobudżetowych perełek, jak choćby „Komenda: Zabij” z 2016 roku. To właśnie do ostatniego z wymienionych najbliżej jest produkcji Marka Toi – choć co do jej jakości, moglibyśmy już nieco podyskutować.
Fabuła „Monsters of Man” koncentruje się na testach bojowych dla robotów, jakie mają zostać przeprowadzone w Kambodży. Grupa nieświadomych niczego projektantów mająca nadzorować ich przebieg zostaje jednak wkrótce wplątana w znacznie poważniejszą aferę, a na miejscu zdarzenia okazuje się, że nie wszystko idzie tak, jak to CIA i amerykański rząd sobie zaplanowały. Ci którzy staną na drodze bezlitosnych maszyn wkrótce będą mieli przed oczyma tylko jeden cel: przetrwać.
„Monsters of Man” od pierwszych minut sprawia wrażenie tego rodzaju niskobudżetowego kina, które za wszelką cenę będzie się starało niedostatki budżetu maskować. Z jednej strony mamy tu co prawda w większości przypadków szerzej nieznane twarze pośród obsady, z drugiej – zadziwiająco zróżnicowaną scenografię i miejsca akcji. Rządowe biura, środek dżungli czy obdarte przedmieścia – jest tego sporo i może się to podobać, świadcząc o tym, że mimo ograniczeń z filmu usiłowano zrobić coś więcej, niż tylko kolejne odtwórcze dzieło w tematyce. Dysonans pomiędzy dwoma zmiennymi godzi jednak realizacja sekwencji akcji na których film w większości się opiera – choć same roboty to niezła praca specjalistów od CGI, ze świecą szukać tu rozmachu który objawiałby się czymś ponad trzęsącą się kamerę.
Pod kątem technicznym mamy tu więc wszystkiego po trochu – a podobnie sprawa przedstawia się ze scenariuszem. Ten korzysta z wyświechtanych przez lata schematów: na rozkładzie jazdy znajdziemy rządowy spisek, niewinnych cywili próbujących przetrwać, czy wreszcie dochodzącą do samoświadomości SI, z zawieszonym w próżni obowiązkowym pytaniem o to „czym jest życie”. Taki miks jest z jednej strony dość strawny, z drugiej oryginalności w nim za grosz, co w trakcie seansu jest jednak boleśnie odczuwalne. Próżno szukać też w filmie Toi jakichkolwiek odcieni szarości. Bez pudła przyporządkujemy postaci które mają przynależeć do obozu tych złych i tych dobrych, a niewiele więcej problemów sprawi przewidzenie ich szans na przeżycie.
Przewidywalność i powiązany z nią stosunkowo niski ładunek emocjonalny to tak naprawdę największy zarzut jaki można postawić przez „Monsters of Man” i choć dla wielu filmów tego typu wady byłyby niemal dyskwalifikujące, w tym wypadku ostateczny rezultat jest po prostu przeciętny. Innymi słowy, na któryś z nudnawych wieczorów może się przydać, ale nic ponadto.
Foto © MRT Films
Monsters of Man
Nasza ocena: - 50%
50%
Reżseria: Mark Toia, Obsada: Neal McDonough, Brett Tutor, Jose Rosete. USA, 2020.